Henryk Sienkiewicz

Mieszaniny literacko-artystyczne

XVII

Wydawnictwo pani Orzeszkowej - Studia nie z natury Spasowicza: Syrokomla, Matuszewicz, Pol, Tragiczna
Szekspirowska historia o królewiczu duńskim Hamlecie - Wyświecona Herncisza - Album Napoleona Ordy

Pytała się niedawno pani Orzeszkowa, pod jaką gwiazdą urodziło się jej wydawnictwo, że same tylko nieprzychylne napotyka oceny. Owóż, wedle naszego zdania, oceny nie zależą od gwiazd, ale od książek, jakie w skład wydawnictwa wchodzą. Oddajmy wydawnictwu, co jest wydawnictwa, i przyznawszy raz na zawsze zasługę wydawczyni, sądźmy książki bez względu na to, gdzie wychodzą. Każda mająca prawdziwą wartość zyska uznanie. Oto mamy teraz przed sobą Studia nie z natury Spasowicza. Pod tym oryginalnym tytułem kryją się Spasowiczowskie rozbiory Syrokomli, Matuszewicza jako pamiętnikarza, Pola i wreszcie Szekspirowska tragiczna historia o królewiczu duńskim Hamlecie. Sprawozdania o niektórych tych pracach podawaliśmy poprzednio, teraz mamy je zebrane w jeden tom, który w literaturze naszej krytycznej jest prawdziwie niezwykłym zjawiskiem. Można się ze Spasowiczem nie zgadzać, przekonania jego polityczne i estetyczne zwalczać, można zwłaszcza podawać w wątpliwość jego punkt wyjścia w ocenianiu poetów dawniejszych, ale przyznać należy, że wnosi on do krytyki jakiś świeży i oryginalny pierwiastek, że studia jego nie są akademickimi rozprawami, dopełnianymi wedle rutyny. Jest w ich metodzie i treści coś nowego. W krytyce "siedzi dusza". Ma ona własną, nader wybitną indywidualność, rozumuje na swój sposób, a przy tym nadzwyczaj szczerze. Nigdy efektowny frazes, nigdy wzgląd na publiczność nie wpływa na sąd.
Krytyk wypowiada ni mniej, ni więcej jak to, co sam myśli i czuje. Jesteśmy przed nader ostrym trybunałem. Może on się mylić i myli się często, nie mierzy podsądnych według jednej miary, mało zwraca uwagi na okoliczności łagodzące, ale sądzi z dobrą wiarą. Co więcej, jest to sąd chwili obecnej - trybunał, wedle Spasowicza, zawsze otwarty i nie uznający żądnych prekluzyjnych terminów. Poeci badani przed nim bez miłosierdzia, a wyroki o nich wydawane wedle tego, jak zasady i przekonania którego z podsądnych odpowiadają nowym ideom postępowym. Spasowicz jest bez żadnej wątpliwości krytykiem mającym smak nadzwyczaj wyrobiony. Jest to pisarz, który dużo czytał i wiele widział, dlatego kryterium jego nie jest zaściankowe ani lada jakie. Na jego sądy estetyczne można by się zgodzić, ale sądy te rzadko bywają czysto estetycznymi. Najczęściej są one tak zabarwione pierwiastkiem społecznym, a nawet i polityką, że ów społeczno-polityczny charakter znakomicie w nich przeważa. Nie tylko więc baczy się na to w krytyce, z jaką siłą talentu poeta wypowiadał swoje przekonania, ale jakie były te przekonania w stosunku do chwili obecnej i jaki wpływ mogły wywrzeć na rozwój idei postępowych. Inaczej mówiąc, poeta bywa sądzony nie tylko jako artifex, ale jako obywatel, jako myśliciel, jako polityk. Taka metoda wiele wyświeca, a przy tym jest ogromnie żywotna, choć z drugiej strony, mało przedmiotowa, ten sam bowiem poeta może być stawiany bardzo wysoko lub bardzo nisko, wedle tego, jaka społeczna partia go sądzi.
Syrokomla wyszedł ze Spasowiczowskiego trybunału obronną ręką. Był on krytykowi sympatyczny, zresztą zupełnie słusznie, jako człowiek i poeta gorącego serca. Idealista i deista szczerze religijny, nie zamykał jednak oczu ani uczuć dla tych wszystkich idei zacnych, humanitarnych i pełnych światła, jakie przyniesione zostały przez nowsze czasy na grunt polski. Lubo szlachcic - i lubo przesiąknięty na wskroś tradycją i rodową, i religijną, był i został całe życie tolerantem. Co więcej, zapalał się nawet do każdej nowej idei: witał ją jak entuzjasta, który ze wszystkich sił duszy pragnie dobra dla ludzi. W innym społeczeństwie taki człowiek, łączący tak silnie dawną tradycję rodową z ideami demokratycznymi, byłby niemal niezrozumiały. U nas można go sobie wytłumaczyć. Był on szlachcicem miernego stanu, szaraczkowym - owóż i w samych tradycjach, jakie wyniósł z domu i rodu, leżały idee różności i pewnej demokracji szlacheckiej, która mało stosowana w praktyce, istniała jednak w teorii, w ideach, i skrystalizowała się w przysłowiu o szlachcicu na zagrodzie. Bez kwestii, przysłowie to nie żyło nigdy życiem rzeczywistym, ale niemniej wskazuje na ideał świecący dawnej szlachetczyźnie. Owóż dziecię tej szarej szlachetczyzny musiało mieć serce łatwo przystępne dla wszystkich podmuchów nowszych czasów. Rzeczywista niedola poruszała Syrokomlę i jako człowieka, i jako artystę - stąd jego miłość do ludu, tak szczera i gorąca. Spasowicz rozbijając biografię Syrokomli na pojedyncze ustępy opowiada je nie w ciągu, ale wówczas gdy mu tego potrzeba do wyjaśnienia wszelkich wpływów, jakim podlegał poeta i wedle których tworzył. Te badania i objaśnienia stanowią najlepszą część studiów. Syrokomla przedstawia nam się jasno. Wszystko się w nim tłumaczy. Częstokroć genezy utworów szuka krytyk już nie w życiu poety, ale w ogólnym nastroju społeczeństwa. Warunki były takie, że pociągała przede wszystkim przeszłość, którą też idealizowali wszyscy poeci. Spasowicz zwie to naturalnym objawem po każdym upadku. Trudno się o to sprzeczać. Przeszłość nasza, choćby patrzano na nią nie wiem jak trzeźwo, jasno i krytycznie, ma jeden ogromny urok, którego nie ma teraźniejszość - i gwoli temu najpotężniejszemu urokowi świecić będzie po wszystkie czasy blaskiem miltonowskiego utraconego raju, tak dla całego społeczeństwa jak i dla poetów. Syrokomla na równi z innymi nie oparł się tym blaskom, ale nie miał dość wysoko nastrojonej lutni, by je wyśpiewać. Przeszłość brał, jak brał i religijność, jako cudowną legendę, którą podawał wprost. Owóż gdy się opiewa wierzenia prostaczków, takie naiwne stanowisko poety nie tylko wystarcza, ale dodaje legendzie uroku szczerości. Z przeszłością inna sprawa. Wtedy poeta powinien mieć swe własne stanowisko, wysokie i podniosłe. Syrokomla go nie miał. Spasowicz twierdzi, że do należytego pojmowania dziejów brakło mu i wykształcenia, i siły inteligencji. Był to przede wszystkim poeta prosty i serdeczny, niezrównany jako liryk wioskowy. Jak wszyscy, tak i on uwielbiał przeszłość, ale patrzył na nią po swojemu. Mógł o niej gawędzić - nie mógł i nie umiał stworzyć eposu. Gdy to uczynił, czynił naprzód wbrew swojej poetycznej organizacji, a po wtóre, naśladował tylko "szumny lot olbrzymich ptaków". Stąd utworom jego historycznym braknie wyższego tonu i szczerości polotu. Są to płody szkoły, prądu, nie natchnienia. To, co krytyk mówi o Magierze, o Władysławie Warneńczyku, o Orzechowskim itd., jest zupełnie słusznym, chociaż surowym sądem. Prócz wprawy i języka nie ma nic więcej w tych utworach. Syrokomla nie rozumiał przeszłości nie tylko jako historiozof, ale nawet jak i artysta. Dawał blade cienie i blade morały zamiast prawdziwego malowidła życia. Zresztą wedle Spasowicza, patrzył jasno i "jawnogrzesznicy nie kanonizował". Ostatnie to wyrażenie podaliśmy w cudzysłowie, bo maluje ono krytyka. Jest szorstkie, bezwzględne, niesprawiedliwe, oburzające, ale szczere. Nie tylko Syrokomla, ale żaden inny poeta nie kanonizował zrywania sejmów, opilstwa z czasów saskich, sprzedajności w czasie bezkrólewiów i innych tym podobnych wad narodowych. Jeśli zaś przesadzono w optymistycznym poglądzie na przeszłość, to dzisiejsza pseudo-trzeźwość czyni w odwrotnym kierunku toż samo. Jest ona maksymalnym odchyleniem się wahadła w stronę przeciwną i niczym więcej. Mówiąc inaczej: chrystusować przeszłość jest przesadą, ale nazwać ją jawnogrzesznicą jest nie mniejszą - i choćbyśmy zgodzili się na to, że dzięki mesjanizmowi mieliśmy głowę w obłokach, to drugi kierunek może przez niebaczność wytrącić nam podstawę spod nóg. Musimy stać na tym, co jest nasze - inaczej przyjdzie spaść gdzieś za nisko, bo aż do stosowania się, "w trzecim czy czwartym pokoleniu do nowych zewnętrznych warunków", zamiast dążyć do wytwarzania nowych, pomyślniejszych. Co do Syrokomli, to pochwała, którą nagle od krytyka odbiera, jest wprost naciągana i nie daje się ni przypiąć, ni przyłatać. Widać spod uchylonego rożka kawałek jakiegoś programu i nic więcej. Sam Syrokomla nic na tym nie zyskuje, w niczym to nie objaśnia jego utworów, nie tłumaczy, nie dopełnia charakterystyki. Ze względów programowych wolno było wypowiedzieć te pochwały tak dobrze, jak komu innemu odpowiedzieć: veto! Ale ze stanowiska krytyki są to słowa - i tylko słowa. Z mesjanizmem Syrokomla nie miał nic wspólnego, nie dlatego, by krytyczniej, czyli, jak teraz jest moda mówić: trzeźwiej, patrzył na przeszłość, ale dlatego, że wszelki mistycyzm był przeciwny jego poetyckiej naturze, bardzo prostej, skłonniejszej do przedstawiania samego życia niż jego idei ukrytych i tajemniczych. Co do satyrycznego usposobienia Syrokomli, Spasowicz ma słuszność; była to strona nader wybitna jego talentu. Z drugiej strony jednak, chcieć widzieć w niektórych jego utworach satyrę na przeszłość, jest to dopatrywać koniecznie i wszędzie swego widzi mi się. Poeta, gdyby chciał pisać satyrę - z pewnością, z uwagi na siłę jej i skuteczność, byłby jak najwybitniej zaznaczył satyryczny charakter, tak jak to uczynił w Lalce. Wreszcie, satyra na przeszłość - nie ma racji bytu właśnie dlatego, że przeszłość już minęła i poprawa jest niepodobną. Satyra więc przeszłości może być tylko pamfletem pisanym w celach natychmiastowych i stronniczych, o to zaś Syrokomlę, tego wielbiciela bezkrytycznego przeszłości, posądzać nie można.
Syrokomla jest właśnie dowodem, jak na gruncie religijności i tradycji mógł wyrosnąć człowiek z sercem żywo odczuwającym nowsze prądy i rozkochany w ludzie, obrońca słabych i uciśnionych, nie doktryner, ale prawdziwy filantrop. Krytyk jednak nie zwrócił dość uwagi, że to, co uszlachetnia pieśń jego, co czyni go tak sympatycznym i miłym społeczeństwu, przemawia i za samą tradycją, z której bezpośrednio mogły takie światy wyrastać.
Studium Spasowicza czynione jest wedle pewnego społecznego programu. Jest to nić przewodnia, śladem której snuje się w pozornym nieładzie tysiące spostrzeżeń natury społecznej, politycznej i estetycznej. Ten pozorny nieład utrudnia do wysokiego stopnia sprawozdanie, niemniej jednak przyznać należy, że jest to najlepsza praca w całej książce, a w ogóle krytyka pełna trafności i głębokości, daleka od wszelkiej rutyny i żywotna.
Druga praca Spasowicza: Marcin Matuszewicz jako pamiętnikarz, nie wiem-li, czy nieumyślnie stoi przed oceną Pola, stanowi bowiem grunt, na którym stojąc krytyk nasz będzie nielitościwie napadał na Pola za jego bezgraniczne i bezkrytyczne uwielbienie dla tradycji i szlachetczyzny. To, co Spasowicz pisze, jest streszczeniem pamiętnika z dodatkiem wielu komentarzy. Ale obraz czarny. Trudno swobodnie odetchnąć, trudno dopatrzyć jakiegoś światełka wśród tego morza ciemności. A co gorzej - to również trudno wystąpić z obroną, bo mamy do czynienia z pamiętnikiem, zatem z człowiekiem współczesnym, który spisuje to, co widzi, i ani się domyśla, że kiedyś będą jego i jego epokę mierzyć inną miarą moralną. Nadużycia, przestępstwa, intrygi, burdy, prywata przed publiką - oto, co bije w oczy z pamiętnika. A teraz jakże będą na tle tejże samej epoki wyglądać Przygody Pana Benedykta Winnickiego, Senatorska zgoda i Sejmik jenerał województwa ruskiego w Sądowej Wiszni. Zaiste, jeśli studium o Matuszewiczu było umieszczone przed Polem umyślnie i z planem, to plan był zręczny. Nie podobna bowiem nawet zrozumieć, jak poeta XIX wieku mógł idealizować takie rzeczy, o jakich Matuszewicz opowiada jako o najprostszych w świecie, a Koźmian wspomina z obrzydzeniem. Trudno zrozumieć i nie potępić.
W Przygodach idealizuje się karność domową, której wyrazem jest kańczug. Senatorska zgoda jest obrazem takich stosunków, w których szczęśliwy koncept ratował sprawę publiczną, a gdyby nie koncept - to sprawa poszłaby na marne. Na koniec Sejmik to burdy, intrygi, jak u Matuszewicza, i wydobyte gołe szable na sejmiku. Takież to rzeczy idealizuje poeta? Z drugiej strony mógł poeta XIX wieku napisać wiersz:

Starsza, bracia, słucka fara
Niż luterska krzywa wiara!

Wygląda to co najmniej dziwnie. Trzeba się jednak temu bliżej przypatrzyć. Czy Pol istotnie idealizuje te ciemne strony XVIII wieku? Przede wszystkim: gdzie, w którym miejscu i w jakim wierszu poeta wynosi to życie dawniejsze, właśnie w jego wadach i narowach? Czy można przypuścić, by nie pierwszorzędny nawet poeta i niepospolity umysł, jakim bądź co bądź odznaczał się Wincenty Pol, ale nawet pierwszy lepszy człeczyna obdarzony szczyptą zdrowego rozsądku mógł w XIX wieku uważać siekaniny na sejmach, intrygi i pijaństwo za celne przymioty narodowe, które należało chronić? A jednak Spasowicz oskarża o to Pola wyraźnie. Na str. 185 mówi krytyk, że poeta nawołuje, jak do raju, do Polski XVIII wieku. Na str. 193 bierze nawet za złe poecie wiersz: "było złego wiele, ale miał cały tydzień przecież swą niedzielę". Dziwna rzecz! My byśmy właśnie z tego właśnie wiersza wywnioskowali coś zgoła przeciwnego, a mianowicie, że Pol jasno patrzył na wiek XVIII, skoro przypuszczał, że złe mogło sześćkroć przeważać nad dobrym. Gdyby przy tym sam poeta mówił, że starsza słucka fara niż luterska krzywa wiara, można by go oskarżyć o zarzut sekciarstwa, ale jeśli to mówi jaki kasztelan z XVIII wieku albo np. cześnik parnawski, to zaiste pan cześnik z owych czasów nie mógł inaczej myśleć i Pol dla wierności obrazów, dla trafnego odbicia sposobu myślenia ówczesnych ludzi musiał panu cześnikowi takie właśnie, a nie inne słowa kłaść w usta. Inaczej byłby poeta kłamał, byłby tworzył manekinów, a nie ludzi prawidłowych. Gdy ktoś tworzy ludzi wieków dawnych, nie ma innego sposobu, jak wcielić się w ich sposoby myślenia i odtwarzać ich takimi, jakimi byli. Jakżeż się rzecz ma z Polem? Oto w najbardziej inkryminowanych przed Spasowiczowskim trybunałem utworach wprowadza on starego szlachcica sięgającego pamięcią w wiek Ośmnasty, który gawędzi poecie, poeta zaś spisuje rzecz nie od siebie, ale tak, jak mu ją podawano. Miałże zrobić tego starego szlachcica nowatorem, krytykiem przeszłości, postępowcem patrzącym na tradycję z punktu widzenia dzisiejszej trzeźwości? Co by to była wówczas za chińska karykatura, co za fałszywy manekin? dziwna rzecz, że tak bystry krytyk, jak Spasowicz, nie dostrzegł czy też nie chciał widzieć, że wobec takiej krytyki nie ostałby się ani Soplica, ani Chodźko, ani Kaczkowski, ani wiele utworów Kraszewskiego, ani nawet sam Pan Tadeusz Mickiewicza. Pytamy się, czy można poetów i powieściopisarzy sądzić i krytykować taką miarą, jaką się sądzi artykuły dziennikarskie?... Pola, jako artystę, pociągała bujność życia XVIII wieku, jego malowniczość. Odtwarzał więc ten wiek jak mistrz, jak rodzajowy genialny malarz, ale z pewnością nie miał zamiaru robić ani siekanin sejmikowych, ani z burd, z pijatyk programu społecznego i politycznego. Kto go o to może posądzić? Kto w ogóle podobną rzecz przypuścić? Że był konserwatystą, to inna rzecz, że chciał, by teraźniejszość i przyszłość rodziła się bezpośrednio z tradycji i z tego, co jest w niej jasnego i dobrego - to w tym i sam krytyk mógłby się z nim zgodzić. Spasowicz nie wstydzi się w Polu tej miłości do ludu, jaka bije z utworów Syrokomli. Prawda. Ale przede wszystkim zważać należy, że na Litwie inne były stosunki społeczne i położenie chłopa daleko gorsze. Po wtóre Pol przybył osobiście i przecierpiał rzeź galicyjską. Spasowicz, który tak dzielnie umie objaśniać utwory Syrokomli życiem poety, wpływami, jakim podlegał, stanem społecznym i wypadkami, nie powinien był zarzucać tej metody mówiąc i o Polu, który zresztą w wielu miejscach, cytowanych przez samego krytyka, wyrażał się o ludzie nie tylko z sympatią, ale z wiarą. Krytyka w ogóle zaślepiała niechęć. Odmawia on Polowi miana historyka, a zwie go tylko antykwariuszem. Mógłby kto sądzić, że w utworach poety zamiłowanie do dawnych rzeczy góruje nad znajomością, umiejętnością tworzenia dawnych ludzi. Czy jednak tak jest? Czy nie zasługuje na nazwę poety-historyka poeta, który umiał tak wskrzesić i odbić życie dawniejsze, stworzyć ludzi tak realnych, odgadnąć tak ducha wieku, jak nikt przed nim ani po nim? Pol nie jest historiozofem i nie chce nim być, ale jest sto razy więcej jak antykwariuszem, właśnie dla swojej intuicji w odgadywaniu ducha przeszłości.
Krytyk wszystko ma mu za złe. Pol wierzył w jakiś zachodni panslawizm. Spasowicz widzi w tym szczyt krótkowidztwa. Kto to lepiej widział, na to poczyna odpowiadać już teraźniejszość, a odpowie jeszcze dokładniej przyszłość - zostawmy więc jej odpowiedź.
Tajemnica wpływu Pola na współczesnych dla nas nie jest tajemnicą i nie mówiąc o krytyku, śmiało możemy przypuszczać, że ten tylko nie może sobie tego wpływu wytłumaczyć, kogo teraźniejszość zadawalnia zupełnie. W tradycji ludzie widzieli tyle złego, ile i Pol sam, ale faktem jest, że tylko ta przeszłość nam pozostała; jest to jedynie zupełnie nasze - więc myśl i serce chętnie ulatują do tej jedynej dziedziny; boleją nad jej złem - krzepią się dobrem - ile zaś tam dobra i światła, pouczył ludzi Pol w swym Mohorcie. Poza intrygami, ubieganiem się o urzędy i ordery, warcholstwem sejmikowym i warszawską rozpustą były kresy, a w nich proste życie, prosty, surowy obowiązek, stuletnia służba na ordynansie Rzeczypospolitej i śmierć tak chwalebna, że nie daj Panie Boże nikomu innej. To już jedno ogromne źródło uroków, którym ani się oprzeć. Mohort jest posągiem tego, co w tradycji było dobrym, a posągiem tak wspaniałym, że trudno oderwać od niego oczu. Pol nauczył nie tylko współczesnych, ale i przyszłe pokolenia kochać przeszłość - i jako taki ma ogromne znaczenie dla krytyki historycznej - ta bowiem, oparta na miłości, może i musi wydać plon zdrowy i pożyteczny. Inaczej doprowadziłaby tylko do wielkiego nihil - i w sensie społecznym usunęłaby podstawę spod nóg narodu. Tego krytyk nie chciał wyrozumieć - a brak owego wyrozumienia skaził i jego sądy estetyczne. W Pieśni o ziemi naszej widzi Spasowicz tylko sceny małych obrazków - gdy tymczasem jest to wspaniały obraz z wysokości lotu orła, który ogarnął wzrokiem całą naszą ziemię. Czytelnik zaś ogarnia ją na równi z nim we wszystkich wspaniałościach; stąd rodzi się w jego sercu wzniosła duma i wzniosła miłość. Gdy zaś poemat takie uczucia wzbudza, to już znaczenie jego i cena dla narodu łatwe są do wytłumaczenia. Pisząc to stajemy w sprzeczności i z drugą krytyczną powagą, ale piszemy ze szczerego przekonania. Sądzimy, że z Pieśni o ziemi długie jeszcze pokolenia będą pożywać chleb patriotyczny, będą uczyły się wytrwania usque ad finem - i więcej na jej obronę nie potrzebujemy mówić.
W ogóle Spasowiczowska krytyka Pola tak jest ostra, tak bezwzględna, choć pełna wiary, że mimo woli pytać się przychodzi, czy krytykowi istotnie o Pola jako o poetę chodziło. Rodzi się przypuszczenie, że Pol był tu tylko pozorem, pod którym człowiek pewnego programu uderza na zawady leżące na swej drodze. Jakoż tak jest zapewne. Pol, o którym wykrzyknięto: "Na Wawel z nim!", był to dumny kamienny narodowiec, postać iście matejkowska, człowiek twardej wiary, nie mający nic do ustąpienia, niezdolny do żadnych kompromisów z nikim i z niczym. Działalność jego kładła nieprzebytą zaporę "trzecim lub czwartym pokoleniom", które by inni radzi skłonić do oswajania się i zastosowania do nowych zewnętrznych warunków. Owóż taką zasadę, wprost przeciwną, z którą nie ma co próbować jakiegokolwiek kompromisu, należy zgnieść! Cezar mógł przebaczyć Cyceronowi, ale nie Katonowi. Takim Katonem polskości - nie przyrównując zresztą przeciwników do Cezara - był Pol. W ocenie Spasowicza nie występuje krytyk przeciw poecie, ale jedna zasada i jedna polityka przeciw drugiej. Stąd wysoka bezwzględność i jednostronność oceny. Może być w niej mnóstwo uwag krytycznych równie bystrych jak mniej więcej słusznych, ale swoją drogą całość ma znaczenie społeczne, nie literackie. I w studium o Syrokomli, i w Matuszewiczu, i w ocenie Pola przewija się jedna myśl, która jest syntezą całej pracy. Przyznajemy chętnie, że w tym znaczeniu jest to praca doskonała ze znakomitą konsekwencją i niepoślednim rozumem. Czy sam program, czy owa polityka, gwoli której pisane były studia - jest najlepszą - nie tu miejsce rozstrzygać. Zresztą należymy do wprost i najzupełniej przeciwnego obozu - więc odpowiedź nasza musiałaby być ujemną. Ale dyskusja doprowadziłaby zbyt daleko, a zresztą z natury swej wymagałaby innego jak felietonowego roztrząsania.
O czwartym studium, zatytułowanym Szekspirowska tragiczna historia, podaliśmy w swoim czasie obszerniejsze sprawozdanie.
Nie jesteśmy pewni, czy z czasem jaki krytyk, jeszcze bezwzględniejszy od Spasowicza, a mniej bystry, nie zarzuci i naszym malarzom szkoły krakowskiej, że odtwarzając przeszłość nawet w jej ujemnych stronach i barbarzyństwie, stają się malarzami-antykwariuszami zamiast malarzami-historykami. To pewna tylko, że młodsze pokolenie mało ogląda się na ten przewidywany zarzut. Po Skazanej Rossowskiego mamy teraz Wyświeconą Herncisza. W dawnych czasach pozbywano się z miast kobiet złego życia lub czarownic przez tak zwane wyświecenie. Ofiarę kat rozbierał do naga, tłumy zaś gnały ją przez ulicę, przypiekając świecami i pochodniami, dopóki w ten sposób ścigana nie znalazła się za murami. Barbarzyński ten zwyczaj trwał jeszcze w XVIII wieku i praktykowany był nie tylko u nas, ale i w Niemczech, gdzie pierwotnie się narodził i skąd do nas został przywieziony. Herncisz przedstawia właśnie podobną scenę wyświecenia. Skazana, młoda Cyganka, stoi przed ratuszem, na wpół już rozebrana. Przed nią kat gotów ściągnąć zasłonę z obnażonego ciała; za nią rajcy - naokół zaś tłumy już uzbrojone w świece i pochodnie. Cyganka nadzwyczaj jest piękna; jest to widocznie jedna z takich czarownic, które w praktykach swych oczyma zastępowały czarną magię. Na twarzy jej nie widać przestrachu ani wstydu; przeciwnie, cudne jej oczy iskrzą się nienawiścią, zawziętością i zemstą. Skazana Rossowskiego jest ofiarą, która upadła pod brzemieniem hańby i sromoty - zapewne niezasłużonej. Wzbudza ona najwyższą litość. Widz domyśla się jakichś tragicznych nieszczęść, które zwaliły się pod całym ciężarem na tę duszę biedną, jasną i niewinną. Toteż czuje przede wszystkim litość: jego własne "ja" jest bezpośrednio w grze - stąd obraz robi wrażenie daleko żywsze. Wyświeconą Herncisza podziwiamy chłodno - przede wszystkim jako piękną dziewczynę. Rossowski dał nam dramat - Herncisz ilustrowany barbarzyński obyczaj. Znaczenie tego pierwszego płótna jest daleko podnioślejsze i wyższe, co podnosi jeszcze i kompozycja zewnętrzna, o wiele znakomitsza. Herncisz posiada niewątpliwie znakomity talent. Jest to artysta, który obiecuje wiele, ale który szuka jeszcze sam siebie i swych własnych dróg, tymczasem zaś tworzy pod wrażeniem. Mówiąc o stronie czysto technicznej, nie podobna nie przyznać, że środkowa główna grupa rysowana jest doskonale. Sama Wyświecona jest rysowana i malowana ślicznie, ale nie można tego samego powiedzieć o tłumach stojących po dwóch bokach obrazu. Brak tam powietrza i perspektywy - niektóre głowy ze względu na wzajemny stosunek trzymane są w fałszywym kolorycie, a przy tym mało w ogóle mają wyrazu, który w obrazach tego rodzaju jest rzeczą główną. Mimo jednak tych wad widać w całym obrazie niepospolity talent i kto wie, czy przepowiednie o nowej gwieździe nie są słuszne.
Mamy jeszcze do zanotowania ukazanie się szóstej serii Albumu widoków polskich Napoleona Ordy. Seria ta obejmuje wszystkie celniejsze historyczne lub bardziej malownicze miejscowości Galicji. Wytrwały zbieracz, który nie żałując trudu ni kosztu stara się zebrać wszystkie zabytki dawnej chwały, zasługuje na wszelkie uznanie. Album to jest także swego rodzaju "pieśnią o ziemi naszej". Nie brak w niej ruin starych zamków i piękności tak wielkich, że nie trudno im iść o lepszą z zagranicznymi. Należy ziemię tylko poznać, by się o tych pięknościach przekonać. Poznanie album owo ułatwia, a tym cenniejsza to pamiątka, że ruiny kruszy czas i nieopatrzne ręce - i że wkrótce niewiele pozostanie z tych kamiennych zabytków danej potęgi. Album ma objąć całość w tych granicach, w jakich obejmuje ją pieśń Polowa.

[powrót]