Henryk Sienkiewicz

Mieszaniny literacko-artystyczne

XVIII

Numa Roumestan, powieść Alfonsa Daudeta

Po większej części Mieszaniny bywają sprawozdaniami z literatury naszej, czasem jednakże wypada nam odstąpić od tej zasady, gdy w zakresie beletrystyki zagranicznej pojawia się książka zwracająca na siebie powszechną uwagę. Takim głośnym utworem ostatnich czasów jest Numa Roumestan Alfonsa Daudeta. Powieść ta wzbudziła bardzo żywe zajęcie we Francji, a obecnie, skoro nadeszła jako odbitka "Ilustracji Francuskiej" do Warszawy, budzi je i u nas. Niektóre dzienniki nasze wypowiedziały już o niej swoje zdanie, na które jednak trudno się w całości zgodzić. Powszechnie uważają, że Numa Roumestan nie dorównywa wartością poprzednim utworom Daudeta, a mianowicie Nababowi. Wedle naszego rozumowania należy odróżnić te dwie rzeczy, a mianowicie artystyczną i moralną stronę utworu. Pod względem sposobu wykonania, pod względem kolorytu i rysunku Numa stoi wyżej od Nababa i kto wie, czy nie jest najbardziej skończonym dziełem Daudeta. Talent autora dojrzał w całym znaczeniu tego wyrazu, stał się bardziej przedmiotowym i spokojniejszym. Porywy zastąpiła w nim spokojna siła i panowanie nad sobą. Nie masz już w jego twórczości chwil świetniejszych i słabszych: stał się równym, harmonijnym i doszedł do możliwej doskonałości. W dawniejszych jego utworach bywało może więcej natchnienia - w dzisiejszych jest maksimum estetycznego ładu. Powieść Numa zbudowana jest bez zarzutu. Wszystko się w niej schodzi, łączy, wszystko jest naprzód obmyślane. Pióro nie porywa już autora - ale raczej on to panuje absolutnie nad tym, co pisze. Nie szuka przy tym swojej formy, jak to bywało w Dżaku - już ją ma, taką właśnie, jaka jest najodpowiedniejsza i jedynie właściwa - już posiada zupełną świadomość swej twórczości - ujmuje w karby natchnienie i tworząc ma poczucie, że tak, jak jest - dobrze jest i inaczej być nie może. Tę doskonałość formy ciągle wzrastającą znać już było i w Les rois en exil - Numa zaś jest ostatnim jej wyrazem. Ta doskonałość metody, ta wprawa techniczna mogłaby nawet być wadą, gdyby była sztuczną; ale tak nie jest. Metoda daudetowska jest tak doskonałą, że jej nie widać i właśnie wydaje się największą prostotą, naturalnością i konsekwencją. Obraz można przemodelować, a powieść przepisać i być może, że Daudet nie uniknie tego w najbliższej przyszłości, ale dziś tak nie jest. Jeszcze poezja siedzi w duszy, a forma nie wygląda jak bardzo piękna, ale pusta rama, w której nie ma obrazu i żywych istot. Owszem - obrazy idą za obrazami. Ludzie w nich niezdrowi, na nieszczęście może właśnie tacy, jacy są w dzisiejszej Francji, ale żywi, malowani przednio, chwytani subtelnie we wszystkich odcieniach dzisiejszych bardzo złożonych dusz i umysłów, a natura, jak zwykle u Daudeta, odbita mistrzowsko. Jest to nawet pewną ucieczką dla czytelników i zrównoważeniem smutnych wrażeń książki, że ponad tymi ludźmi smutnymi, lichymi, mogącymi zatruć czytelnika pesymizmem, świeci takie piękne niebo, pogodne, ogromne, że duszną atmosferę ludzką przewiewa mistral, a nocą świecą gwiazdy. W tych obrazach leży coś wielkiego i kojącego. Znużenie wywołane małością i lichotą stosunków ludzkich ustaje wobec wielkości natury. Jej wieczystość przeciwstawia się w sposób prawdziwie estetyczny nietrwałości i zmienności usiłowań człowieka. Czytelnik dostrzega z zadowoleniem, że autor widzi małość, ale sam jest od niej większym, że nie zanurzył się z głową w wir ludzki, że nie sądzi go od środka, ale umie się nad niego wzbić wysoko i na tych wysokościach mówi z wiedzą o tym, co robi: vanitas vanitatum! Pod względem poczucia natury Daudet stoi wyżej nie tylko od chłystków naturalizmu, ale i od prawdziwie utalentowanego Zoli. Zola widzi przede wszystkim materialną, grubą i jaskrawą stronę natury - Daudet czuje jej duszę. Numa rozpoczyna się od igrzysk ludowych w dawnym rzymskim cyrku. Masy ludzi ustawiły się na szarych kamieniach cyrkowych, wesołe, szumne; nad nimi świeci południowe słońce i powiewa wiatr. Od murów kładą się długie cienie na arenę świecącą żółtym piaskiem. Wszędzie pełno ruchu, życia, wesołości, światła, powietrza, błękitu. Pisarz staje się znakomitym malarzem. Już pierwszy ten obraz tak jest piękny, tak dokładny, że żałujemy, iż brak miejsca nie pozwala podać nam całych ustępów w tłumaczeniu. A oprócz tego w tych szczegółach jest jakaś synteza ludzi i natury. Wszystko tam zlewa się w jedność, w jakiś związek nieba, ziemi, słońca i ludzi, w jakąś prawdziwie południową duszę. Ten związek, to poczucie całości wynosi z opisów każdy czytelnik, wrażenie zaś to - jest tajemnicą twórczości autora. Podobnych obrazów w całej powieści jest mnóstwo. Dawno nie zdarzyło nam się czytać książki tak pełnej kolorytu, czyniącej tak wyraźne wrażenie malarstwa. Tej to wyższości Numy nad innymi utworami Daudeta nie podnieśli dosyć sprawozdawcy. Kto był na południu Francji, ten przypomni ją sobie z największą siłą i dokładnością. Czytając, jak ten człowiek pisze i opisuje, co chwila chce się wykrzyknąć: oto artysta! A tak to wszystko idzie spokojnie, równo, łatwo - z czego i wniosek łatwy, że tak pisać, tak uplastyczniać, tak malować i rzeźbić może tylko talent, który nie tylko że się w wyrobieniu artystycznym nie cofa, ale przeciwnie, dochodzi do najwyższej siły i dojrzałości. W odrobieniu postaci ludzkich równe jest wszędzie mistrzostwo. Kto się raz w życiu dotknął pióra, ten zrozumie łatwo, jak trudno jest wprowadzać i utrzymywać w odpowiednim tonie podobne postaci, jak daudetowskie. Wyrazistość ich nie polega bynajmniej na jakiejś gwałtownej akcji, która by mogła porwać ze sobą i czytelnika. Są to na wpół charaktery i na wpół temperamenty, które trzeba uwidomiać i udowodniać tysiącami spostrzeżeń. Co słowo, to musi być rys charakterystyczny, to musi być dopełnienie rysunku - inaczej, przy braku wyrazistej akcji, dana postać zblednie i trudno będzie odgadnąć, czego autor chciał i kogo zamierzał przedstawić.
Ludzie Daudeta są to figury przeważnie ujemne, ale bynajmniej nie czarne charaktery w znaczeniu zwykłym. Nic łatwiejszego, jak stworzyć czarny charakter: dość na to, na wzór dawnych romantyków, dać komuś rozczochraną brodę, kazać mu dybać na czyjąś niewinność, na czyjeś życie i - sprawa skończona. Ale dzisiejsza powieść już o sto mil od takiej metody. Skutki działalności ludzi takiego Daudeta są nieraz równie opłakane, jak czyny dawnych czarnych charakterów romantycznych, człowiek jednak bywa bardzo złożony. Nie ma on jednej strony charakteru, ale tysiączne, które należy znaleźć, podpatrzyć, uwidomić, opisać, dopełniając daną fizjonomię moralną wpływami zewnętrznymi, stosunkami społecznymi, ogólnym nastrojem moralności i mnóstwem przyczyn nader zawikłanych. Jakie tedy trudności musi autor przezwyciężyć, jak być czujnym, głębokim i dostrzegawczym, by z tych wszystkich różnorodnych składników utworzyć jedną taką postać, by z niej czytelnik mógł sobie zdać sprawę jako z całości, by ta masa dobrych i złych instynktów miała jednak swoją odrębną indywidualną fizjonomię. Rysunek musi być nader subtelnym i nader silnym zarazem. Pod tym względem Daudet nie ma sobie równego w dzisiejszym powieściopisarstwie francuskim. Kto na przykład jest jego Numa? Wielki i znakomity minister, przywódca stronnictwa - filar, na którym wspiera się silna budowa społeczna. To jedna strona. Był nieznanym adwokatem - został wielkim człowiekiem. Jest w nim jednak coś - koniecznie jest coś - mówi sobie czytelnik. Tak jest, objaśnia autor - jest południowiec - jest pęcherz wydęty obietnicami, jest blagier, który upaja się własnymi słowami - jest mówca, który w zamku Bayarda pisze sławną odezwę legitymistyczną, w której za wzór stawia rycerza bez plamy i bojaźni, z jednocześnie w tymże samym zamku uwodzi aktorkę, zresztą pozwalającą się uwodzić każdemu, kto zechce. Jest to wielki człowiek na mównicy, mały w domu. Opinia go uwielbia, żona, która go zna lepiej, nim pogardza. I nie tylko jego zasadami, życiem, charakterem, ale i głową. Kto ma tedy rację? Wszyscy. Numa jest wielkim i małym, głupim i mądrym, złym i dobrym, kłamcą i człowiekiem zasad - gaskończykiem i człowiekiem prawdy. Jest minusem względem jakiejś wyższej bezwzględnej sprawiedliwości, względem ideału, w który patrzy powieściopisarz, a plusem względem stosunków społecznych, które tak są liche, podłe, pełne kłamstwa, frazesu i hipokryzji, i mierności, że Numa jest naprawdę plusem. Numa ma tylko temperament - jako charakter jest nic nie wart, ale charakter społeczności jest jeszcze mniej wart - więc Numa musi wypłynąć. Ma on na zawołanie rzutkość i frazes. Czym jest ten frazes? - hipokryzją, a hipokryzja - hołdem, który podłość i zbrodnia składa cnocie. Numa składa go wymowniej i energiczniej niż inni - więc staje na czele. Wszyscy się tam chcą oszukać. Dlaczego? bo jednak życie musi się toczyć, trzeba coś mieć, czymś żyć - jeśli nie ideą, to jej strzępem - jeśli nie istotą rzeczy, to jej pozorem. Czy tak jest naprawdę - czy taką jest Francja? Nie o to chodzi. To ich rzecz. Nam idzie o co innego, a mianowicie o ukazanie, jak autor z tych wszystkich przeciwieństw umiał stworzyć człowieka, który jednak tworzy całość i jest zgodnym ze sobą. Numę się zna, widzi - odgaduje się, co on powie, jak postąpi. Autor przezwyciężył wszelkie trudności i umiał mocą swego talentu stworzyć człowieka z wyborną indywidualną twarzą. Czytelnik nie potrafi go nawet nienawidzieć, bo go tak zawsze i wszędzie zgaduje, że sprawia mu to zadowolenie. Jest to wyborna postać - wyborny przykład harmonii stworzonej z dysonansów. Powieść w całości może się nie podobać i są po temu przyczyny słuszne, ale powieściopisarzowi nie podobna zarzucić, że talent jego się cofa. Owszem - kwitnie i jeśli nie rozwija się, to dlatego, że się już rozwinął i trwa w rozwoju. Razi nas w nim co innego, to jest jego nastrój moralny, jego pesymizm, który w Numie Roumestan doszedł także do swego maksimum. Jausoulet jest poczciwym człowiekiem, którego się lubi, de Géry, pan Joyeuse, śliczna bonne maman i cała rodzina Joyeuse'ów - to są postaci, z którymi czytelnik zrasta się sercem i dla których nie może oderwać się od Nababa. Światła równoważą tu cienie, a przynajmniej wyglądają jak plamy słoneczne przedzierające się przez posępną gęstwinę liści - w Numie nie ma żadnych świateł. Tylko żona Numy jest kobietą uczciwą, ale kobietą, która nie umie przebaczać, nie ma dobrego serca ani ciepła, ani serdeczności. Siostra jej Hortensja, która kocha się w prostym i głupim chłopie, ma być postacią poetyczną, a jest niesmaczną. Przedstawia ona dziewicę z rozwiniętą nad miarę imaginacją, ale taka miłość to histeria, nie imaginacja. Jest to postać chora. Zresztą ani żywego poczciwego ducha. Hipokryzja, fałsz, mierność, występek, frazes - oto świat. Może być dwojaki pesymizm. Dusza szlachetna, żywo czująca, która na widok złego wpada w rozpacz i targa się, i gorzknieje, i szydzi właśnie dlatego, że w jej głębi leży pragnienie dobra, piękności i światła, to objaw szlachetnego pesymizmu, który jeśli padnie na poetę - to poeta mówi jak Słowacki. Ale jest i drugi pesymizm, który widzi jasno zło i podłość, ale godzi się na ich konieczność i gotów wreszcie zrobić z nim prymirenie - bo jednakże trzeba żyć. Daudet ma olimpijską pogodę w swoim pesymizmie, której dawniej, np. w Dżaku, nie miał jeszcze. Spokojnie i wesoło ukazuje on na zło - stwierdza je - i koniec! Ideał tam gdzieś, w transcendentalnych sferach, może i świeci blado - ale w praktyce życiowej nie ma on znaczenia. Życie właśnie jest takie i musi być takie, jak w Roumestanie. Fałsz, hipokryzja, rozpusta, frazes - to konieczności. I nic więcej? - I nic więcej... Nie ma czym odetchnąć - jeden tylko mistral zwiewa miazmaty - a zresztą każdy bożek ludzki widziany z bliska to bałwan dość plugawy, który jeśli ma duszę, to w niej próchno... Czytelnik męczy się, ziębnie i wreszcie mimo woli z goryczą pyta, czy tego próchna nie ma także i w duszy autora.

[powrót]