Henryk Sienkiewicz
Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne
1879 [71-80]
71
"Kroniki Lekarskiej", dwutygodnika naukowego poświęconego przeglądowi nauk lekarskich, wyszła już drukowana zapowiedź. Do stałych współpracowników i wydawców na leżą prócz wielu innych lekarze: Hering, Matlakowski, Dobieszewski, Mayzel, Nussbaum, Gajkiewicz. Nakładcą i przewodnikiem pisma jest dr W. Kosmowski.
72
Jules Mien (profil). Zdarza się częstokroć, że cudzoziemcy przybywszy do nas, poznawszy język i obyczaje, tak przywiązują się do naszego kraju, że go za drugą swą ojczyznę poczynają uważać. czy przyczyną tego są ich wyjątkowe serca, czy nasze wyjątkowe strony sympatyczne, czy jedno i drugie, przesądzać nie będziemy, dość, że tak bywa, a kto by nie wierzył temu, moglibyśmy na dowód przytoczyć długi szereg powszechnie znanych u nas imion, począwszy od Gallusa, Heidensteina, Franciszka Menińskiego, a skończywszy na Juliuszu Mienie.
Kto jest Mien, wiedzą już nieco u nas, ale trzeba jeszcze dokładniej wiedzieć. Jest to Francuz, który po polsku dopełnił Horsztyńskich, człowiek, który przekładał Słowackiego na język francuski. Francuz urodzony we Francji, a będący polskim literatem, redaktor "Revue Slave". Nadsekwańczyk i krakowiak zarazem, człowiek czynny, utalentowany, pracowity.
Piszący te słowa przed niedawnym czasem poznał Miena w Krakowie i nie może zapomnieć wrażenia, jakiego doznał. Mien jest to człowiek młody jeszcze, o twarzy szlachetnej i delikatnej, typu czysto francuskiego, o żywych, czarnych oczach i włosach, o ruchach żywych, słowem: un parisien jusqu'au bout des ongles.
I teraz proszę sobie wyobrazić tego paryżanina, który gdy mówi o Słowackim, nie może usiedzieć na miejscu, wygłasza co chwila jego wiersze z lekkim przyciskiem na ostatniej zgłosce, z ogniem w oczach i francuskim uniesieniem w całej twarzy! Wszystko to jest zarazem i dziwne, i sympatyczne. Rozmowa po naszym poznaniu toczyła się o Horsztyńskich, których przekład świeżo był dokonany. Mien wrócił z teatru cały w gorączce. Marzeniem jego było widzieć tę sztukę na deskach i nareszcie marzenie to ziściło się. Co za osobliwszy Francuz! Mówi, że nie ośmieliłby się kończyć rzeczy takiego Słowackiego, ale inaczej sztuka nie byłaby grana. Położywszy istotną zasługę, prawie przepraszał za nią wszystkich; uzupełniwszy sztukę w sposób piękny i poetyczny, miał obawę, czy nie popełnił zuchwalstwa. Zapał swój do Słowackiego posuwa Mien do tego stopnia, że do Mickiewicza czuje jakby pewną urazę z powodu zajść, które miały miejsce między dwoma wielkimi poetami. Słowacki to jego ideał. Przełożył już na francuski wiele z jego utworów (Lilla Weneda, Balladyna), obecnie pracuje nad tym, by przełożyć jeszcze więcej, i z góry cieszy się wpływem, jaki poezje te, tak odrębne od francuskiej, mogą wywrzeć na tę ostatnią.
Jako redaktor "Revue Slave", poczuwa się do obowiązku obznajmienia rodaków swych z piśmiennictwem naszym i w ogóle słowiańskim, o którym tak mało mają pojęcia, a takie niestworzone rzeczy piszą. Literackie zasługi Miena w piśmiennictwie francuskim są już bardzo poważne. Jest on jak podróżnik, który odkrywa nowe, nie znane, albo co gorzej, źle znane dotąd Francuzom ziemie, a przy tym ziemie urodzajne, których płody mogą zasilić rodzinną jego glebę. Tym się tłumaczy jego przywiązanie do nowej siedziby, którą znalazł i w której pracuje. Mogąc mieszkać w Paryżu, woli żyć nad Wisłą, bo jej fale bełkocą na znaną mu już nutę. Tu wreszcie rozpalił już ognisko, tu stoją jego penaty i - przyrosło serce. Jest to jeden z najbardziej nie tylko zasłużonych, ale i sympatycznych cudzoziemców, jakich zdarzyło nam się spotkać.
73
W sprawie języka. Konkurs "Gazety Handlowej". Możemy się podzielić z czytelnikami naszą dobrą nowiną dotyczącą sprawy podnoszonej od niejakiego czasu przez nasze pisma.
Oto, co czytamy w "Gazecie Handlowej" z dnia 3 grudnia.
"Redakcja "Gazety Handlowej" ofiaruje ze swej strony sumę rs 200 jako fundusz podstawowy na słownik ekonomiczno handlowy. Słownik ten winien objąć terminologię handlową, ekonomiczną i skarboznawczą. Jeżeli prace Supińskiego, Bilińskiego, Cieszkowskiego i obecnie, niesłusznie zresztą, pomijanego ojca naszego skarboznawstwa, hr. Skarbka, i wielu innych ułatwią to zadanie, mimo to jednak sądzimy, że ubiegający się o nagrodę konkursową będą mieli niezależnie od tego taką moc trudności do zwalczenia, wobec których nagroda rs 200 byłaby zbyt szczupłą. Dlatego też ofiarując ze swej strony tę skromną sumę, liczymy na jej powiększenie choćby do cyfry rs 600, i to staraniami naszych bogatszych finansistów i instytucji bankowych, o pomocy których ani na chwilę nie powątpiewamy. Dochód z rozsprzedaży dzieła należeć będzie w dodatku do jego autora".
Po przytoczeniu tych słów uważamy sobie za obowiązek podnieść zasługę redakcji "Gazety Handlowej" i jej redaktora, p. Okręta. Początkowanie w tym względzie przystało wprawdzie najbardziej "Gazecie Handlowej", ale zrozumienie tego obowiązku i ofiara, jakiej redakcja nie wahała się ponieść, są istotną obywatelską zasługą i pięknym dla innych przykładem.
W rozlicznych gałęziach ścisłych języka polskiego nie było żadnej tak skażonej obcymi wpływami, jak handlowa. Przyczyny tego stanu rzeczy są wiadome. Język polski handlowy nie mógł się wyrobić, bo handlem zajmowali się przeważnie obcy. Dziś jednak rzeczy się zmieniły. Handel przechodzi zwolna do rąk polskich albo pozostaje w ręku izraelitów polskich, których oświecone warstwy mówią po polsku w domu, na giełdzie, słowem: które przyswoiły sobie nasz język jako swój własny. Wszystkim więc na sercu leży potrzeba zaprowadzenia wyrażeń swojskich handlowych, te bowiem, które istnieją, nie tylko rażą uszy i uczucie, ale jako niezrozumiałe, utrudniają stosunki. Gdy się np. powie nie kupcowi, ale człowiekowi zwyczajnemu: "trzeba iść żyrować weksel", człowiek taki nie ma najmniejszego pojęcia, co z wekslem zrobić. Takich trudności moglibyśmy tysiące przykładów przytoczyć. Słownik zapobiegnie im w znakomitej części, a przy tym niewątpliwie oczyści i wzbogaci język. Spodziewamy się, że przykład redakcji "Gazety Handlowej" i wezwanie, jakie czyni do finansistów o pomoc w zebraniu sumy zacniejszej, nie pozostaną bez skutku; jesteśmy nawet pewni, że składki ich przewyższą o wiele wyznaczoną ilość rs 600 i że nadwyżka zapewni zarazem i nakład słownika.
W sprawie tej przyjdzie nam jeszcze niejednokrotnie głos zabrać.
74
Mickiewicz w Czechach. "Wiek" donosi, że pismo "Politik", wychodzące w Pradze, zamieszcza piękną rozprawę o Mickiewiczu, a raczej o jego uczuciowych stosunkach z Henriettą Ankiewiczówną (Ewunią). Rozprawka nosi tytuł: Epizod z dziejów serca Adama Mickiewicza, oparty zaś jest głównie na Listach z podróży Odyńca oraz na pracach Duchińskiej, pomieszczonych w "Bibliotece Warszawskiej". Autorem jej jest pan E. Lipnicki, znany ze studiów nad naszą literaturą, ogłaszanych w języku niemieckim.
75
Pan Lewental ogłasza prospekt na dalszy ciąg Biblioteki najcelniejszych utworów literatury europejskiej. Dowiadujemy się z niego, że wydawca zamierza zarazem dodawać premium bezpłatne, nie podwyższając ceny.
Biblioteka zasługuje na poparcie. Zrobiono już wiele i zadawalniająco. Utwory były wybierane istotnie celne, a wydawane starannie. Z utworów polskich pisarzy znajdą pomieszczenie powieści T. T. Jeża i A. Pługa. Z dawniejszych zabytków mają być włączone do Biblioteki: Wojna chocimska W. Potockiego i Wybór poezji Adama Naruszewicza.
76
Bibliografia. Na stole naszym redakcyjnym znajdują się następujące świeżo wyszłe książki: Zbiór wiadomości do antropologii krajowej, wydany staraniem Komisji Antropologicznej Akademii Umiejętności w Krakowie. Tom III. Wycieczka na Łomnicę przez Bronisława Rejchmana. Wspomnienia z Londynu, Hiszpania (Wspomnienia z podróży) i Konstantynopol - wszystkie trzy Edmunda de Amicis, w przekładzie Marii Siemiradzkiej. Zamek Melsztyn i jego zwaliska przez Marcelego Turkawskiego, a na koniec Kąpiele Schwarzenberg, węgierski Gräfenberg na Spiżu przez Henryka Müldnera.
77
Z padołu łez. Od wieków od macierzystego pnia oderwani, doświadczyli w biegu czasów wszystkiego, co składa się na niedolę. Byli zawsze ubodzy, ciemni, traktowani jak niższe plemię - z pogardą i dumą. Sercem, przez pół świadomym instynktem, wspomnieniami, co się po chatach tliły na kształt iskier w popiele, religią ciążyli ku nam, a w rzeczywistości obca nad nimi ciążyła ręka.
Więc iskry dawnych wspomnień zaczęły gasnąć. Nikt ich nie rozdmuchiwał. Cały kraj bratni zapomniał o tej garstce chłopów szląskich. Czasem nawiedzał ich głód i tyfus, znikąd nie nawiedzało wspomożenie. Rodzili się w niedoli, marli w niedoli.
Aż wreszcie przyszły i na nich czasy lepsze. Znaleźli się ludzie, którzy rozbudzili jakieś dawne echa, którzy tym sercom sierocym powiedzieli, gdzie jest ich matka, wlali trochę otuchy do duszy, nauczyli ich czytać i pisać, miłować swój język i wiarę, dali im jakieś życie moralne i umysłowe i wypełnili dawne nihil, dawną próżnię, ciepłym i słodkim uczuciem miłości.
Kto byli ci ludzie, wiadomo powszechnie. Jednym z najbardziej czynnych był i jest Miarka, którego głos rozlega się dziś wołaniem o pomoc dla współrodaków.
Albowiem zaledwie na chwilę uśmiechnęło się życie tym wybrańcom niedoli, zaraz przyszła wiadoma już wszystkim klęska: głód, tyfus. Doprawdy, że to wybrańcy niedoli!
Czy głos Miarki znajdzie tu echo, wątpić byłoby grzechem, ale przysłowie mówi: dwa razy daje, kto prędko daje. Potrzeba prędko dawać, bo i zima sroży się nad krajem; śniegi zasypały chaty, wicher wstrząsa kominy, a mróz nową męką gnębi w niepalonych izbach zgłodniałych mieszkańców.
Ach! nim słońce zejdzie, rosa oczy wyje! nim pomoc nadejdzie, ileż zamkniętych na zawsze oczu przysypią ziemią i śniegiem!
W powiatach pszczyńskim, rybnickim, raciborskim, kozielskim, wielko-strzeleckim, lublinieckim, gliwickim, bytomskim, katowickim 630 tysięcy ludzi, 600 tysięcy naszych chłopów z głodu i chłodu mrze; kobietom łzy zamarzają w oczach, a oczy zwracają się ku nam z wyrazem rozpaczy i gasnącej nadziei, i serdecznego żalu, jakby chciały wypowiedzieć: my przecie wasi, myśmy cierpieli, a kochali was - czemu nas nie ratujecie!
O, zaiste dwa razy daje, kto prędko daje.
78
Sztycharstwo, długo u nas zaniedbane, znalazło w osobie Redlicha znakomitego przedstawiciela. Wiadomo, że artysta ten, stanąwszy na wystawie paryskiej do współzawodnictwa z najznakomitszymi sztycharzami europejskimi, otrzymał jednak za swą pracę złoty medal i legię honorową. Od czasów Chodowieckiego, który zresztą kwitnął i pracował po największej części na obcym gruncie, Redlich jest pierwszym Polakiem cieszącym się europejską sławą. Prace jego miedziorytnicze w krótkim zapewne czasie znajdą się u nas we wszystkich domach i przyczynią się do rozpowszechnienia arcydzieł naszych malarzy. Ani fotografia, ani druk olejny nie mogą zastąpić i nie zastąpią nigdy sztychu w odtwarzaniu obrazów, albowiem sztych, piękny sam w sobie, jest dziełem sztuki wymagającym talentu, artystycznego odczuwania i twórczości; znakomitsze muzea i galerie obrazów skrzętnie gromadzą zbiory sztychów i okazy rzadsze lub osobliwsze kupują czasem za bardzo wysokie sumy.
Najpiękniejsze sztychy są miedziorytami, staloryt bowiem, jakkolwiek pod względem delikatności wyżej może stoi, nie posiada dość miękkości i prawie zawsze bywa chłodny. Drzeworyty, choćby najstaranniejsze, nie bywają tak dokładne ani wyraziste; miedzioryt łączy w sobie wszystkie przymioty z dodatkiem pewnego ciepła, które poniekąd zastępuje barwę farb olejnych, a przy tym jest najpoważniejszy, co przy odtwarzaniu obrazów poważnego stylu, jak np. historycznych lub religijnych, niemałą jest rzeczą. Z prac pana Redlicha widzieliśmy w ostatnich czasach świeżo i znakomicie wykonaną Unię lubelską Matejki. Tylko twarze kobiece z dalszych planów posiadają lekkie niedokładności, wszystkie główne za to postacie nie pozostawiają po prostu nic do życzenia. Taż sama wyrazistość, siła, charakter, typowość, słowem, sztycharz nie zatracił ani jednego rysu malarza. Znakomite wykonanie ubrań, przedmiotów architektonicznych i wszystkich tak zwanych w języku malarskim akcesoriów tworzy z tego wielkiego miedziorytu prawdziwe dzieło artystyczne, przewyższające nie tylko fotografię lub druki, ale pospolite kopie olejne.
Śmiało też już dziś powiedzieć możemy że p. Redlich jest znakomitością w swym zawodzie, jego zaś Unia prawdziwym wielkim wypadkiem w zakresie polskiego sztycharstwa, jego zarazem odrodzeniem i rozkwitem.
79
Zapałka szwedzka. Od jednej z naszych prenumeratorek otrzymujemy list następujący:
"Szanowny redaktorze! Uczęszczając pilnie na wszystkie wykłady popularnochemiczne, wyszłam z jednego z nich z przekonaniem, że w całym rodzaju zapałek zapałka szwedzka jest ze wszystkich swych kuzynek i siostrzyczek zapałką najstateczniejszą i najlepszego sprawowania się pod każdym względem.
Kiedy bowiem główki innych na kształt główek płochych kobiet zapalają się nader łatwo, zapewniano nas, że szwedzka zapałka tylko przy zetknięciu się z pokrewnym sobie i sympatycznym żywiołem wydaje światło i ciepło.
Odtąd patrzyłyśmy na zapałki szwedzkie nie tylko z sympatią, ale brałyśmy je poniekąd za wzór do naśladowania, to jest strzegłyśmy głów naszych od zapalania się z lada powodu, ale za to obiecywałyśmy sobie, że gdy znajdzie się żywioł sympatyczny, to zapłoniemy, aż miło.
Tymczasem oto, co się pokazało.
Zapałka szwedzka, potarta o arkusz papieru, byle nieglansowany, zapala się jak każda inna, potarta o drzewo - toż samo, o szkło matowe - toż samo. Skądże więc ta opinia stateczności i dobrej konduity? Pomyślisz pan, że to może są złośliwe plotki kobiece. Gdzie tam! Niech pan sam spróbuje. Co do mnie sądzę, żeśmy... to jest chciałam powiedzieć: że zapałki wszystkie warta jedna drugiej i że jeżeli szwedzkie zapalają się trochę trudniej, to tylko przez jakieś zapałkowe wyrachowanie - a nie zapalają się te tylko, którym zupełnie brak głowy.
Czemu jednak wywyższono szwedzkie kosztem innych? czemu mówiono nam o sympatycznym żywiole? Nie wiem i właśnie za łaskawym pośrednictwem pańskim pragnęłabym się dowiedzieć od specjalistów. Z".
80
Sprawa węgla. Stare przysłowie: "Strachy na Lachy" czerpie początek w rozpowszechnionym niegdyś i opartym na doświadczeniu przekonaniu, że straszyć Lachów było na czysto stratą czasu. Dziś czasy się zmieniły, a najlepszym tego dowodem jest bojaźń, jaka przejmuje wszystkie warszawskie serca na myśl, że węgla może zbraknąć. Jakoż istotnie położenie jest następujące: dawne zapasy się wyczerpują, zajęte linie i zajęte wozy kolejowe nie mogą ich dostarczyć. Cóż się więc stanie? Oto piece wyziębną, gaz się przestanie palić, ogarnie nas chłód i ciemność. Światłe umysły komisji wysłanej ad hoc na linie kolei żelaznej mogą ową ciemność o tyle rozproszyć, o ile znajdą wagony pod węgiel lub zdołają drogi zawalone wozami ze zbożem oczyścić. Podobno sprawa weszła na tę drogę - i bodaj jak najszybciej się po niej toczyła, tymczasem jednak brak węgla dotkliwie już się dał uczuć. Wiele kupujących odchodzi ze składu z próżnymi rękoma; jedna z fabryk zawiesiła swe czynności; w wielu hotelach i tzw. chambres garnies ponapalano w piecach tylko drzewem albo nie ponapalano wcale; gaz zaś na ulicach pali się tak, iż wkrótce przechodnie dla uniknienia potrąceń będą zmuszeni wołać: hop! hop! na chodnikach. Ten urzeczywistniający się sen Byrona ma nawet zapewne swe strony komiczne dla tych, którzy w braku węgla mogą palić drzewem; na nieszczęście, przy wzmagających się mrozach cierpi na tym okrutnie nędza ludzka. Cyrkuły nie mogą pomieścić wszystkich zgłaszających się z prośbą o noclegi; na poddaszach, w podziemiach zima nie jest karnawałem, ale cierpieniem. Spodziewamy się zatem, że brak paliwa nie wyziębi serc zdolnych odczuwać niedolę, a brak gazu nie zgasi światła miłosierdzia. Wobec mrozów ścinających parę oddechu myśl mimo woli biegnie w stronę Szląska. Jakąż straszną towarzyszkę znalazł w takiej zimie głód, który gnębi tych nieszczęśliwych! O! gdyby nasze dobre chęci mogły ogrzać choć jedną chatę chłopską, a współczucie nakarmić choć jedne usta!