Henryk Sienkiewicz

Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne

1879 [121-130]

121

Nowa ulica. Miejscowość zajęta przez Mirowskie Koszary, ciągnące się od Żelaznej Bramy aż do kościoła Św. Karola Boromeusza, została nabyta przez współkę kapitalistów i ma być zmieniona w ulicę. Dwa szeregi wspaniałych domów ze sklepami wzniesie się na miejscu dzisiejszych stajen.

122

Głód na Szląsku. Za pośrednictwem naszym można składać wszelkie ofiary na nękanych głodem Szlązaków.

123

Hamlet Czachórskiego ściąga coraz większą ilość ciekawych, dlatego ostrzegamy pragnących widzieć piękny ten obraz, że po południu Salon Ungra otwarty jest dopiero od piątej wieczorem.

124

Sprawa węgla ciągle stoi jeszcze na porządku dziennym. Poczynione ustępstwa przez zarząd kolei i znaczne ilości, jakie zarząd podjął się odsprzedawać, nie wystarczają potrzebom miasta. Mróz na szczęście zelżał, gdyby jednak zimna wróciły, położenie stałoby się nie do wytrzymania.

125

Pytanie. Wczoraj odebraliśmy dla zgłodniałych Szlązaków 60 pudów i 30 funtów żyta. Kwit na odbiór posyłki wręczyliśmy konsulatowi.
Jednocześnie pragnęlibyśmy znaleźć odpowiedź na następujące pytania:
1) Czy za przewóz zboża i w ogóle zapasów żywności nadchodzących z prowincji, a przeznaczonych dla Szląska, kolej będzie brała opłatę przewozową?
2) Czy komory pruskie będą od podobnych posyłek pobierały cło?
Gdyby potrzeba opłacać przewóz i cło, posyłanie mniejszych ilości zboża nie prowadziłoby do niczego, koszta bowiem pochłonęłyby wartość przesyłki. Spodziewamy się więc, że rząd pruski, który gorliwie wziął do serca sprawę głodu i odezwy do mieszkańców Królestwa ogłosił - nie zrobi rzeczy w połowie i komorom nakaże przyjmować dary bez oclenia. Była już nawet o tym mowa i jeśli sprawę tę poruszamy teraz, to tylko dlatego, że ostatecznie nie jest ona rozstrzygnięta, a rozstrzygniętą jak najprędzej być winna.

126

Spór o słownik. Kto powinien zabrać się do pracy nad słownikiem ekonomiczno-handlowym, na który ogłosiła konkurs "Gazeta Handlowa" - i jak brać się do tego należy?
Pytanie to żywo było roztrząsane w pewnym towarzystwie finansistów. Jedni twierdzili, że pracą powinno się zająć ciało zbiorowe, tj. komitet, inni, że pojedyncza osoba.
Według stronników pierwszej myśli komitet powinien składać się z kupców, bankierów, ekonomistów i filologów, obradować zaś codziennie lub kilka razy na tydzień w umówionych godzinach.
Ponieważ skutkiem sporów wynikłych zwrócono się do nas o zdanie, przeto zabieramy głos w tej sprawie.
Wyznajemy, że nie umiemy sobie zdać dokładnie sprawy ze sposobu, w jaki owo ciało zbiorowe wzięłoby się do rzeczy i w jaki prowadziłoby pracę.
Wyobraźmy sobie takie posiedzenie. Prezes zabiera głos i mówi: "Panowie, pocznijmy od litery A. Według układu alfabetycznego pierwsze miejsce powinno zabierać wyraz, w którym po A następuje drugie a albo b. Kto tedy ma taki wyraz, niech prosi o głos". I tak za każdym razem. Doprawdy, byłby to sposób nie prowadzący do niczego. Użyto by też zapewne innego środka. Oto wzięto by pierwszy lepszy słownik niemiecki i starano by się przepolszczać kolejno wyrazy, przy czym kupcy wyjaśnialiby znaczenie terminów, a filolodzy przekładaliby je na polski.
Policzywszy, ile czasu zajęłyby rozprawy, spory, odczytywanie dzieł pomocniczych, wyszukiwanie u źródeł nazw istniejących, niestawianie się członków na posiedzenia etc., możemy śmiało powiedzieć, że i ten drugi środek jest zbyt długi, niepraktyczny, wyłączający badanie głębsze przedmiotu, a na koniec i sam konkurs.
Gdzie bowiem zasiada komitet, tam konkurs z natury rzeczy jest niemożliwy.
Na koniec członkowie komitetu musieliby obradować albo darmo, czyli uważać czas poświęcony za ofiarę i łaskę, albo pobierać za posiedzenia zapłatę, co by ten sposób tworzenia słownika uczyniło najdroższym ze wszystkich.
Naszym zdaniem słownika dokonać może praca jednej lub kilku osób, przede wszystkim obznajomionych dokładnie z językiem polskim, zatem filologów. Mówią, że finansista potrzebnym jest koniecznie do objaśniania terminów handlowych. Ależ pracujący znajdzie to objaśnienie w pierwszym lepszym słowniku niemieckim lub francuskim, a dalej, dla dokonania podobnego dzieła potrzeba nie posiedzeń i popisywania się na nich z wymową, tylko pracy w bibliotece, opartej na poszukiwaniach i porównywaniach, na szperaniu w słownikach, słowem, potrzeba tu studiów, którymi żaden komitet zajmować się nie może.
Przy tym pojedynczy taki człowiek, będzie wiedział, dlaczego się zajmuje, będzie wiedział, że dokonawszy pracy sumiennej, otrzyma odpowiednią nagrodę.
Komitet złożony z fachowców jest potrzebny, ale dopiero do oceniania gotowych prac, nigdy do "komponowania" słownika.
Ale tu nastręcza się znowu pewna trudność.
Oto może się zdarzyć, że w słowniku pana X. będzie tysiąc wyrazów dobrych, a w słowniku pana Y. pięćset, a w słowniku Z. dwieście jeszcze innych. - Jaka na to rada?
Rada jest. Najwyższą nagrodę powinien dostać autor dzieła bezwzględnie najlepszego, ale suma zebrana powinna wystarczyć na wynagrodzenie, czyli zakupno, i tych dzieł innych, które zawierać będą cenny materiał w stosunkowo największej ilości.
Z takich dopiero materiałów komitet może ułożyć jeden słownik, który by łączył w sobie zalety wszystkich pojedynczo nadesłanych - albo polecić autorowi otrzymującemu główną nagrodę powprowadzać te poprawki, które za właściwe zostaną uznane.
Powiedzą nam, że na to wszystko potrzeba by wiele pieniędzy. Zupełnie się zgadzamy! Redakcja i banki (toruński i poznański) dały już początek, naszym zaś finansistom, kupcom itd. możemy udzielić jednej bardzo zdrowej rady, oto: by zamiast się spierać, kto i jak ma słownik układać, postarali się przede wszystkim o powiększenie sumy konkursowej.

127

Rozmyślania teatralne. Co byśmy to mieli za teatr, gdyby tak została Modrzejewska - mówił wczoraj jeden z miłośników teatru. - Wyobraźmy sobie jakąś sztukę oryginalną, w której występują: Modrzejewska, Popielówna, Derynżanka, Żółkowski, Królikowski, Rapacki, Ostrowski. Wyobraźmy sobie, że takie artystki i artyści biorą się za ręce, pracują razem, podnoszą repertuar, jak to czyniła Modrzejewska, pobudzają autorów oryginalnych, zmieniają teatr w prawdziwą świątynię sztuki; za przykładem tych słońc i gwiazd idzie na wyścigi młodsze pokolenie; teatr staje się szkołą języka, scena jedną z pierwszych scen w świecie, żywotnym źródłem inicjatywy od wewnątrz, wzorem dla innych teatrów, akademią w swoim rodzaju.
Co za sen złoty!
Obok swego dramatu i komedii mamy swoją operę... dalszy ciąg snu... Oto wieczór zimowy... Plac Teatralny płonie od świateł i czerni się od powozów; kasy już zamknięto; w przedsionkach i na foyer widać tłumy balowych strojów damskich, fraków, białych krawatów, przepyszna publiczność płynie do teatru jedną świetną rzeką. Co to takiego się stało? Oto grają nową operę miejscowego kompozytora, występują w niej: Reszkówna, Kochańska, Machwicówna, Miller-Czechowska, Mierzwiński, Filleborn, Wasilewski, Cieślewski, pierwszorzędne siły, jakimi mało który teatr poszczycić się może. I to także akademia w swoim rodzaju!...
- Co nam pan opowiadasz? - spytano miłośnika teatru...
- Nic. Sen... Wiadomo, że sen a rzeczywistość to wielka różnica. Mówię tylko, że siły są, a że nie działają wspólnie, to doprawdy nie ich wina.
Mając siły dramatyczne nie mamy dramatu, bo brak inicjatywy, która by je skupiła, brak ożywczego jednego ducha, który by przejął się ważnością zadania i ogarnął rozproszone owe pierwiastki w imię miłości dla sztuki narodowej, w imię jej wielkiego dla ogółu znaczenia. Dla owego idealnego ducha teatr powinien być celem, nie przydatkiem, zadaniem życia, nie nudnym obowiązkiem codziennym. Siły same przez się robią, co mogą; czy to na miejscu, czy z daleka myśląc o rodzimej scenie... ale brak im syntezy; nie czują się miłowane, poszukiwane, ogarniane; nie czują, że zadanie, które spełniają, jest cenione jako coś niezmiernie ważnego... czują się po prostu przydatkiem do... baletu.
- A publiczność?
- Dajcie jej pokój. Chodzi tłumnie, klaszcze ochoczo - na razie np. pragnie równie gorąco jak na próżno, by p. Modrzejewska została, w ogóle płaci za bilety z naddatkami - i spełnia swe zadanie w zupełności.
- Więc p. Modrzejewska odjedzie?
- Dajcie jej także pokój. Odjedzie i przyjedzie. Dość się już napracowała dla sceny naszej; wpływ jej będzie trwał, a zasługi pozostaną niepożyte... Zresztą grać w trupie, która czuje się przydatkiem do baletu... Nie mówmy o tej sprawie.
- A opera?
- To właśnie jądro pytania, jak mawiał Sokrates do Alcybiadesa. Wszystko inne to tylko przydatek, nie do baletu wprawdzie, ale do kwestii głównej. Chodzi właściwie o operę. Maszyna, której nie smarują, albo skrzypi - albo ustaje. Nasza opera zacznie niedługo skrzypieć, zamiast śpiewać, a wkrótce ustanie...
- Czyż nasz teatr nie daje dostatecznych dochodów?
-Daje! daje! Ileż to teatrów na świecie, które starają się o pierwszych śpiewaków i utrzymują ich, nie ma większych dochodów; ale tamte nie mają też i takich wydatków. Wystawy baletowe to droga rzecz. O mój śnie złoty o rodzimych operach, o trupie złożonej z Kochańskiej, Machwicównej, Jakowickiej, Czechowskiej, Filleborna, Mierzwińskiego, Wasilewskiego, Cieślewskiego etc., jakże pierzchasz wobec rzeczywistości!
- A rzeczywistość?
- Doprawdy, gdy sobie wspomnę, że genialny, a obarczony rodziną Moniuszko brał po cztery złote od arkusza partytury, za której przepisanie musiał więcej tracić - tracę i ja wiarę w przyszłych, narodzić się mających kompozytorów.
- A co do śpiewaków?
- Nie wiem na pewno, ale podobno Filleborn brał rs 400 rocznie przez sześć lat, Wasilewskiemu sprzykrzyło się brać po trzy ruble od wystąpienia. Podobno rękawiczki więcej kosztują... Biała skórka teraz dziwnie zdrożała - więc... będziemy mieli wkrótce pożegnalny koncert jednego basa. Cieślewski także się usuwa; Machwicówna śpiewa gdzieś w Anglii czy w Hiszpanii, Jakowicka gdzieś w Rumunii; panna Reszke w Paryżu, Mierzwiński w Paryżu... a tu... publiczność chyba wkrótce śpiewać będzie... pana Tadeusza.
Tak! tak! maszyna, której się nie smaruje, skrzypi albo ustaje...
- Przecie będziemy mieli Włochów?
- Patrzcie, a ja sądziłem, że za te pieniądze można by wybawić od głodu naszych miejscowych i posprowadzać naszych tułających się po obcych scenach... Co tu mówić: nie mamy opery!
- To pesymizm.
- Cóż tedy mamy?
- A balet?
Pesymista zmieszał się bardzo. Argument ostatni przekonał go, jak niesprawiedliwie sądził. Tak! mamy wyborny nawet balet. Kosztuje on dużo, ale i tańczy dużo. Lepiej przecie, że jest coś dobrego, niż żeby nic dobrego nie było. Ty, Talio, i ty, Melpomeno, nie zapominajcie, że Terpsychora jest waszą rodzoną siostrą, i nie zazdrośćcie jej, a córy Zeusa i Mnemozyny, że przecież gdzieś na świecie lepiej się dzieje niż wam. Musagetes.

128

Miłośnicy cnoty. Z dawnego kółka "miłośników cnoty" z uniwersytetu wileńskiego pozostało przy życiu jedenastu już tylko weteranów: Aleksander Chodźko w Paryżu, Józef Chodźko w Tyflisie, Ignacy Domejko w Santiago, Kazimierz Domejko, Antoni Odrowąż Kamiński, Hilary Łukaszewicz, Antoni Edward Odyniec, Ludwik Paprocki, Kazimierz Piasecki, Ksawery Turski i Hipolit Żyliński.
W Warszawie mieszka obecnie dwóch: Antoni Edward Odyniec i Paprocki, trzeciego: Adama Suzina, odprowadzono przed kilku dniami na wieczny spoczynek.

129

Ze Świeczników chrześcijaństwa Henryka Siemiradzkiego zdjęto olbrzymią fotografię. Okaz nadesłany z Berlina do Warszawy ma przeszło 700 cali kwadratowych.

130

Pomoc. Dotychczas na mocy ustawy z roku 1869 połowa z wnoszonej przez studentów opłaty była przelewana do kasy państwa, od roku zaś przyszłego całe wpisowe ma być oddane do rozporządzenia uniwersytetu, przez co środki pieniężne uniwersyteckie zwiększą się o kilkanaście tysięcy rubli rocznie.

[powrót]