Henryk Sienkiewicz

Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne

1880 [101-110]

101

W sprawie Sandomierzan. W numerze wczorajszym "Gazety" zwróciliśmy uwagę na nędzę dotkniętych powodzią Sandomierzan i opuszczenie, w jakim pozostawiono ich dotychczas. Dziś przychodzi nam pomyślniejszą podać wiadomość. W kółkach literackich tutejszych myśl urządzenia odczytów na dochód nieszczęśliwych zyskuje coraz więcej poparcia. "Nowiny" doniosły, że wkrótce przybędzie w tym celu do Warszawy prof. Stanisław Tarnowski. Nazwiska innych nie są jeszcze wiadome, należy się jednak spodziewać, że nikt pomocy swej nie odmówi. Przygotowanie jednego lub dwóch odczytów nie jest tak wielkim wysiłkiem literackim, by parę tygodni nie miało być czasem wystarczającym. Pożądanym by tylko było, aby jak najprędzej utworzył się komitet z ludzi chętnych, który by się zajął urządzeniem odczytów - nie podobna bowiem wymagać od prelegentów, ażeby myśleli prócz odczytów o sali, krzesłach, biletach itd.

102

Targ na konie, obraz Stanisława Witkiewicza w Salonie Ungra, stanowi obecnie jedną z great attraction tej wystawy. Poprzednio obraz ten zdobył sobie wielkie uznanie w Monachium, gdzie krytyka obsypywała go pochwałami. Przedstawia on obszerny rynek małego miasteczka, na którym grupują się malowniczo ludzie i konie. Po lewej stronie obrazu kilka koni stoi na podwyższeniu, środkiem bryczka, zaprzęgnięta w cztery siwosze, wjeżdża w głąb rynku, bliżej leży w błocie niefortunny ujeżdżacz, nad którym koń pochyla głowę, po prawej kilkoro ludzi przypatruje się ciekawie przygodzi. Na pierwszym planie, wprost widza, widać jeszcze inny zaprzęg, w jednego konia o dymiących nozdrzach, biegnący od rynku. W głębi pod ścianami domostw stoją różne zaprzęgi i grupują się ludzie. Rzecz dzieje się w końcu zimy lub w czasie odwilży, w chwili topnienia śniegów. Grunt na bliższych planach pokryty jest głębokim, rozjeżdżonym błotem, malowanym tak wybornie, że zdaje się ściekać z obrazu. Śnieg, zlodowaciały od działania wody, gdzieniegdzie trzyma się jeszcze mocą stężenia, gdzieniegdzie topnieje. Powietrze ciężkie jest, wilgotne, niebo szare, chmurne, zasute jedną oponą chmur i grożące deszczem. Ludzie i konie malowani są wybornie i oryginalnie, ale najlepszą stronę i największy urok obrazu stanowi krajobraz. Artysta posiada posunięte do wysokiego stopnia poczucie natury. Takie dni posępne, bez jednego połysku słońca, półmgliste, które przejmują ludzi pognębieniem i zjeżają szerść na skórze zwierząt, mają właściwą swoją fizjonomię, właściwy wyraz, leżący w smutnej jedności, z jaką w szarym świetle zlewają się ze sobą chmury, dachy domów, dal, ziemia, drzewa, słowem, wszystko, co stanowi krajobraz. Ten to wyraz, tę, rzec by można, mistyczną jaźń dżdżystego dnia, umiał odczuć i pochwycić artysta z wielką prawdą i szczerością. Dlatego też i obraz jego sprawia prawdziwe wrażenie. Każdy, kto koło niego przechodzi, mimo woli zatrzyma się i powie: "A prawda!", i przypomni sobie żywo dni podobne, i myśl artysty odczuje.
Technika w ogóle może być nabytą, ale ów klucz do odczuwania natury jest czymś wrodzonym duszom prawdziwie artystycznym i takową zdolność można uważać za nieochybną cechę istotnego talentu. Dlatego w panu Witkiewiczu widzimy niepospolity talent, a w jego obrazie malowidło płynące nie tylko z ręki, ale i z duszy.
Organ krakowski, nie szczędząc pochwał obrazowi, wyraził zdanie, że tak utalentowany artysta powinien zwrócić się w stronę szerszego kierunku, rozumiejąc pod wyrazem: "szerszy" - historyczny. Nie podzielamy tego zdania. Tak w utworach literackich jak i artystycznych jedną by tylko wskazówkę można uważać za pewnik: że o tym się pisze lub to się maluje najlepiej, co się odczuwa najgłębiej.

103

Alfons Parczewski. Rejestr poborowy województwa kaliskiego 1618-1620. Tom I. Spotykaliśmy się już niejednokrotnie z pożyteczną działalnością tego pisarza, którego wypada nam zaliczyć do najpilniejszych i najbardziej uzdolnionych zbieraczy i wydawców źródeł lokalnych. Rejestr poborowy jest nowym owocem jego usiłowań. Na wstępie, rzucającym światło na procedury finansowe, Parczewski objaśnia, w jaki sposób bywały oznaczane i zbierane podatki, następnie przechodząc na pole ściślej lokalne mówi o geografii województwa, a zarazem i o stosunkach rolniczych. Dalszy ciąg wstępu poświęcony jest stosunkom miejskim i mapie herbowej, reszta książki obejmuje właściwy regestr przepisany z archiwum.

104

Pierwsze kroki na polu poetycznym Karola Hoffmana wyszły z druku w Suwałkach. Początek zawiera wiersze tłumaczone małej wartości z poetów jeszcze mniejszej wartości. Wiersze oryginalne, pomieszczone w dalszym ciągu książki, mają tę wartość, że nie są tłumaczone. Chwilami przegląda w nich uczucie zacierające cokolwiek przykre wrażenie, jakie odnosi się z dedykacji i pierwszych stronic, ale w ogóle liryka i dydaktyzm p. Hoffmana nie wychodzą poza miarę powszedniości. Wszystko to sprawia, że po Pierwszych krokach nie śmiemy zachęcać do dalszych.

105

Erudycja francuska. Nieznajomość historii u Francuzów równa się w wielu razach osławionej nieznajomości geografii. Znakomity tego dowód znajduje się czarno na białym w Przewodniku po wystawie z r. 1878 (Guide itinéraire du visiteur à l'Exposition universellé de 1878). Unię lubelską Matejki nazwano tam L'abjuration de Galilée (Odprzysiężenie się Galileusza). Tak więc Zborowski, kasztelan krakowski, który klęcząc składa przysięgę, wyszedł w katalogu na Galileusza wyrzekającego się swych błędów. Kardynał Hozjusz jest papieżem, Zygmunt August, stojący z krzyżem w ręku, instygatorem papieskim, a husarz ze skrzydłami, stojący na drugim planie, chyba posągiem Michała Archanioła. Ponieważ przed tym obrazem zatrzymują się tłumy Francuzów i cudzoziemców, katalog więc dobrze informował patrzących. Matejko zapewne nie spodziewał się być tłumaczonym w ten sposób na język francuski.

106

Wyszedł z druku t. III Pism Henryka Sienkiewicza. Zawiera dokończenie Listów z Ameryki, Listy z Paryża, Wenecji, Rzymu oraz nowelę pt. Komedia z pomyłek.
Tom IV obejmuje same utwory powieściowe, jako to: Przez stepy, Pamiętnik nauczyciela etc.

107

Śmierć Leszka Białego - nowy obraz J. Matejki, zawieszony został przed niedawnym czasem w Salonie Ungra. Przedstawia on księcia uciekającego konno przed pogonią Świętopełka, rządcy Pomorza. Krwawy ten epizod odegrał się w r. 1227. Leszek, ukołysany rzekomą uległością Świętopełka, napadnięty został znienacka w łaźni, a gdy nagi skoczywszy na konia, ratował się ucieczką, został zamordowany wśród pogoni rzuconymi nań dzirytami. Obraz przedstawia tę właśnie chwilę. Uderzony pociskiem, Leszek przechyla się w tył i osuwa na ziemię z konia, który biegnie w szalonym galopie. Rycerz, który rzucił włócznię, z wyciągniętą jeszcze ręką patrzy na skutek ciosu, drugi naciąga łuk, w dali widać kilkanaście groźnych postaci zdążających co sił za uciekającym.
Krajobraz jest posępnym. Nad jeźdźcami i końmi świeci czerwona zorza wieczorna rzucająca krwawe blaski na ludzi i przedmioty. W konwulsyjnie wygiętej, nagiej postaci księcia znać ból ciosu i początek agonii. Krew broczy się obficie z rany i krwawi szmatę, którą ofiara zdążyła porwać z łaźni. Całość pełna jest ponurej grozy i dramatyczności. Jedno mgnienie oka więcej, a książę runie na ziemię i dokończy życia pod ciosami, które się nań niemiłosiernie posypią. Ta dramatyczność, wybornie odczuta, stanowi najcelniejszą zaletę obrazu. Matejko posiada wyjątkowy dar odczuwania wieków średnich, ich żywota, namiętności i jaskrawych kolizji. Daje to jego obrazom pewien wyłączny średniowieczny charakter, który odbija się w twarzach, całych postaciach ludzkich, w koniach, słowem, we wszystkim, co do obrazu wchodzi. W Śmierci Leszka charakter ów posunięty jest do tego stopnia, że rzekłbyś, iż to płótno wyszło spod ręki średniowiecznego mistrza. Jest w odczuciu i wykonaniu jakaś nieokiełznana siła i barwność, posuwająca się prawie aż do granic średniowiecznej prostoty i naiwności. Malarz tak maluje, jak kronikarz pisał. Nie ma tu omówień, cieniowań. Jest to po prostu ilustrowana karta starej kroniki, dająca wrażenie tak potężne, nieledwie barbarzyńskie, że prawie przygniata nowoczesne nerwy. Oto, dlaczego w dzisiejszym, wycieńczonym cieleśnie i duchowo świecie francuskim Matejko nie podoba się. Jest on po prostu dla ich elegancji i kobiecej wrażliwości tak za ogromny, jakby za ogromny był Michał Anioł. Krytyka, która by go chciała mierzyć wedle dzisiejszych reguł, potrafi w nim z łatwością odkryć pewne wady perspektywy, a nawet i proporcji, i kolorytu. Tak np. w Śmierci Leszka koń, na którym książę ucieka jest za mały, niebo może za jaskrawe. Nikt nie ośmieliłby się dziś tak malować. Ale wady te są zbyt widoczne, by dla mistrza miały być ukryte. Popełnia on je raczej zapewne umyślnie dla nadania obrazom tej kronikarskiej, średniowiecznej prostoty i wyrazistości. Jest to jego mistrzowska maniera, sprawiająca, że obraz nie tylko przedstawia średnie wieki, ale sam zdaje się z nich pochodzić. Jeszcze krok dalej, a ustępstwo to pewnych utartych form dla średniowiecznej duszy przeszłoby może miarę. Ale właśnie w utrzymaniu tej miary leży tajemnica geniuszu - możemy być zatem pewni, że tak prawdziwy geniusz nigdy jej nie przestąpi.

108

Studium o Żydach przez Aleksandra Czarnowskiego. W broszurze zaopatrzonej powyższym tytułem autor zastanawia się nad przyczynami nienawiści do Żydów, nad ich stosunkiem do społeczeństw europejskich i rolą, jaką by Żydzi w tych społeczeństwach odegrać mogli.
Co do nienawiści, autor stawia sobie przede wszystkim pytanie, na czym się ona wspiera i z czego płynie. Według popularnego mniemania, z ich wad, a te są, jak je autor cytuje: tchórzostwo, lichwa, nieuczciwość, bałwochwalcza cześć dla złotego cielca, zewnętrzne niechlujstwo, dążenie do handlowego monopolu, pycha, próżność, ponury charakter i brak honoru. Litania i długa, i piękna. Ale autor, stając w obronie Żydów, twierdzi, że są to wady pojawiające się we wszystkich społeczeństwach, nie wyłącznie żydowskie, zatem nie tłumaczące owej nienawiści do Żydów, jaką u wszystkich prawie narodów spotykamy. Przyczyn jej autor szuka głębiej, mianowicie w historii Żydów i ich prawodawstwie. Żydzi byli narodem może najwyłączniejszym ze wszystkich starożytnych. Uważając się za naród święty i wybrany, spoglądali na inne ludy z nienawiścią i pogardą. Bezwzględność ich z podbitymi ludami nie znajduje równych przykładów w historii. Rzymianie zakładali kolonie i nadawali ludności w zawojowanych krajach prawa - Żydzi tępili je. Prawodawca Mojżesz surowo gromił wojowników izraelskich po zwycięstwie nad Madiańczykami, mówiąc: "Czemuście niewiasty zachowali? A tak wszystkie zabijcie, cokolwiek jest mężczyzny między dziećmi, i niewiasty, które już poznały mężów, pozabijajcie". Jakoż w Starym Testamencie pełno jest rzezi dokonywanych w imię - jak się autor wyraża - "higieny religijnej". Cudzoziemiec używa u Żydów daleko mniejszych praw niż w Grecji lub w Rzymie. Miłość bliźniego obowiązuje Żydów tylko między sobą. Gościnność nawet - cnota tak powszechna u narodów wschodnich - nie osłania u nich cudzoziemca od nadużyć. Ks. Pow. Pr. Roz. 21 mówi: "Cokolwiek zdechlizną jest, nie jedzcie sami. Przychodniowi zasię daj albo mu sprzedaj, boś ty jest lud święty Pana Boga twego". Ta wyłączność zrodziła i wzajemną nienawiść do Żydów, która przetrwała tradycjonalne wieki. W średnich wiekach była powodem nienawiści i religia, o czym autor nie wspomina. W ogóle cytaty autora dobierane są dziwnie, bo broniąc we wstępie Żydów od zarzutu lichwy, szachrajstwa, pychy, niesprawiedliwości, okrucieństwa, całym szeregiem cytat stara się jakby naumyślnie nie tylko potwierdzić te wady, ale pokazać, że tkwią one w charakterze żydowskim od wieków i poparte wyłącznością, wchodzą jako ustawy religijne i obyczajowe do prawodawstwa. Abraam, któremu chodzi o to, by Sodoma nie była zniszczona, targuje się formalnie z Panem Bogiem tak, jak targują się i dziś: "Jeśli będzie 50 sprawiedliwych, to nie zatracisz miasta?" Pan odpowiada: "Nie!" "A jeśli będzie 45?" "Także nie". "A jeśli 40?" "Także nie". "A jak 30?" "Także nie". Targ kończy się na dziesięciu, a kończy się dlatego, że Pan odchodzi. Autor widzi w tym targu Abraama zaletę giętkości i ostrożności, "która łatwo w wadę zmienić się może". Zdaje się, iż się zmieniła w wadę. Po kilku stronicach znowu autor cytuje taki dowód ostrożności, który by łatwo za wadę poczytać można. Oto Abraam idzie do Egiptu z żoną Sarai.
"11) A gdy już blisko był, rzekł do Sarai, żony swej: wiem, żeś piękna niewiasta.
12) A gdy cię ujrzą Egipcjanie, rzeką: żona to jego - i zabiją mnie, a ciebie zachowają.
13) Mów przeto, proszę cię, żeś siostra moja, aby mi było dobrze dla ciebie i dusza moja aby żyła dla ciebie".
Nie podobna opędzić się myśli, że autor z pewną złośliwością dobiera cytaty i że czego innego chce dowieść, niż mówi. Z innych przytoczeń wygląda srogość, z innych skłonność wrodzona do tych pewnych zajęć, które dziś Żydom za złe poczytują. Prawie nie można wstrzymać uśmiechu czytając:
"6) Będziesz pożyczał narodom, a sam u żadnego pożyczać nie będziesz".
Autor jednak traktuje kwestię poważnie, należało mu tylko być konsekwentnym od początku i w duchu tej konsekwencji nie nazywać wad, które nieprzyjaciele Żydom przypisują - wadami ogólnymi wszystkich społeczeństw. Bo jeśli raz nazywamy takie wady ogólnymi, po cóż dobierać cytat dowodzących właśnie, że są one par excellence żydowskie. Te właśnie przywary płynące z wyłączności i sama wyłączność oparta na historycznej tradycji, słowem, nienawiść Żydów do obcych, jest, wedle autora, powodem nienawiści wszystkich do nich. Autor dał lub starał się dać tylko genezę tej nieprzyjaźni. A rada na to? Autor widzi tylko jedną. Oto niech się Żydzi nienawiści pozbędą, niech się zsolidaryzują z innymi na polu ekonomicznym, a inni zsolidaryzują się z nimi. Alte Geschichte!
Autor wierzy, może zbyt dogmatycznie, że kiedyś ustaną wojny, a ludy Europy utworzą jedno wielkie stowarzyszenie ekonomiczne, w którym Żydzi grać będą wielkie role. Wobec tej roli, płynącej z konieczności, nie pomoże "Huzia na Żydów!" Gdyby Niemcy, zamiast ich dziś szczuć, połączyli się z nimi na polu spokojnej pracy, lepiej by na tym wyszli. Tak twierdzi autor. Wprawdzie jakiś Niemiec mógłby odpowiedzieć, że wobec wyłączności, tkwiącej właśnie w Żydach, połączenie jest niemożliwe. Jakoż istotnie jest to koło błędne, z którego wyjść kiedyś pozwoli. Jakoż istotnie jest to koło błędne, z którego wyjść kiedyś pozwoli tylko oświata i wyższy rozwój pojęć humanitarnych w masach żydowskich. Autor kończy swą pracę ściślejszym oznaczeniem roli Żydów w następujący sposób: "Jeśli Żydzi pozbyć się zdołają swej rodowej wady, nienawiści, wówczas udziałem ich będzie nauczanie i przodowanie czas długi społeczeństwom mniej od nich przygotowanym do obecnego ekonomicznego rozwoju".
Autor posiada pewną bystrość umysłu, ale jest trochę doktrynerem stawiającym idealne postulaty. Kwestia to w ogóle trudna, a przy tym zbyt ważna, by jej się przyglądać w mgle oddalenia. Gdy Żydzi zostaną takimi, jakimi ich chce mieć autor - przestaną być Żydami w popularnym, dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Wówczas istotnie wszystko będzie dobrze, ale co robić dziś? Nie chodzi o Żydów, którzy już wsiąknęli w społeczeństwo i zlali się z nimi, ale o owe masy giełdziarskie i niegiełdziarskie, dotychczas ciemne, wyłączne, których programem są istotnie słowa Biblii: "Będziesz pożyczał wielu narodom, a sam u żadnego pożyczać nie będziesz".
Książka nie rozwiązuje tej kwestii - autor zaś patrzy jak astronom w dalekie horyzonty, nie zważając, że pod nogami może być dół głęboki.

109

W sferach teatralnych krąży wieść, potwierdzona zresztą przez wczorajszy "Kurier Poranny", że panna Deryng podała się do dymisji. Powodem niezadowolenia jej ma być to, iż sztuki z jej głównymi rolami rzadko bywają dawane lub role powierzane innym artystkom. Mamy nadzieję, iż jest w tym proste nieporozumienie, że zatem z chmur burzy nie będzie. Dyrekcji, która posiada między wieloma artystkami jedną najlepszą, zatem przyciągającą najwięcej publiczności do teatru, a pieniędzy do kasy, powinno chodzić, tak dobrze jak i artystce, o to, by diva grała jak najwięcej i miała role jak najodpowiedniejsze. Interes to wspólny, w imię którego łatwo się porozumieć. Jesteśmy zatem niemal pewni, że jedna strona uwzględni słuszną miłość własną drugiej, druga zaś - trudności mogące się zdarzyć pierwszej. Radzi byśmy nawet byli, by owocem tych uwzględnień było przedstawienie jakiej nowej, nie znanej dotąd sztuki, równie podatnej sławie jak kasie.

110

W Trubadurze, który ma być dany jutro, w partii Lenory wystąpi p. Kamila Morzkowska.

[powrót]