Henryk Sienkiewicz

Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne

1880 [351-360]

351

Na górze Athos niejaki Bokkos, student teologii, odnalazł nowe pisma Focjusza, patriarchy konstantynopolitańskiego.
Składają się one z 16 homilii, dwóch mów o duszy, traktatów o wierze etc.
Focjusza postać dobrze jest znana i pamiętna w historii. Z dzieł jego piśmienniczych dotychczas znane były Miriobyblon i słownik grecki.

352

Taż sama bezstronność, która bez względu na błędy dawnej dyrekcji nakazała nam oddać jej sprawiedliwość w tym, co było godne uznania, nakazuje nam dzisiaj uwzględnić i poprzeć dotychczasową działalność dyrekcji obecnej. Przyszłość pokaże, o ile środki, przedsiębrane dla podniesienia teatrów, będą skuteczne i zbawienne; nie możemy jednak nie uznać, że środki są przedsiębrane i że czasy dawnej martwoty minęły.
Obecnie teatr zdaje się wchodzić w nową fazę, gdyż ruch wre w nim nieustanny i nowe reformy zapowiadają się z dnia na dzień. Dawniejsza dyrekcja nie dopuszczała młodych sił do debiutów - za dzisiejszej mieliśmy ich w ciągu jednego lata więcej niż dawniej w ciągu lat kilku. Miało to nawet swoje niedogodności. Teatr był jakby oblężony przez różnych artystów, z których wielu złożyło tylko kosztem publiczności dowody niedołęstwa. Ale każda rzecz ma swoje złe strony, w tym zaś wypadku owe niedołężne próby są złem koniecznym i nieodłącznym, boć przecie nie ma innego sposobu wydobycia nowych sił, tylko szeroko otwarte pole debiutów. Bądź co bądź przyszło jednak do skutku kulka zamówień, które dla sceny naszej, absolutnie pozbawionej sił drugorzędnych, okażą się niezawodnie odpowiednimi. Zamierzono wprowadzić dublowanie ról i widowiska popołudniowe. Zwiększenie sił reżyseryjnych, o ile stosowane będzie umiejętnie - okaże się niezawodnie bardzo pożytecznym. Na koniec dowiadujemy się, że po zarzuceniu projektu otwarcia trzeciej sceny w teatrzyku Granzowa nowy naczelnik zamierza wznieść nową salę teatralną. Obejmie ona zapewne cały lżejszy repertuar, jako to farsy i operetki. Reformę tę uważamy za nader pożyteczną - scena bowiem dotychczasowa, oswobodzona z tego lekkiego balastu, zyskać może na powadze i szlachetności. Poziom jej umysłowy i wyższy nastrój moralny, o ile praca z góry będzie wytrwałą, podniesie się bez wątpienia. Radzi byśmy, ażeby nasz teatr jak najprędzej stał się poważnym siedliskiem szlachetnej sztuki i dorównał jak najprędzej takim scenom, jak Burg wiedeński lub Komedia Francuska, dlatego chętnie przyklaskujemy wszelkim mającym taki cel usiłowaniom. Być może, że i na ten lub ów środek przyjdzie nam się w przyszłości nie zgodzić i wówczas pole do krytyki będziemy uważali jako otwarte. Ale rozumiemy, z drugiej strony, że krytyka taka winna się wspierać na zasadzie uznania pracy i usiłowań. Nie godząc się nawet na środki, będziemy stale popierali cele dyrekcji, dopóki nie przestaną być nieodłącznymi od dobra teatrów. Dotychczas musimy uznać prace przedsiębrane i dlatego zastrzegając sobie możność dyskusji odzywamy się słowami szczerej zachęty.

353

Est modus. Najgorliwsze starania właścicieli ziemskich o utrzymanie drzewek po drogach rozbijały się dotąd o wandalskie usposobienie włościan.
Pan Nostowicz w Tarnawatce w powiecie zamojskim wynalazł wreszcie sposób. Oto pozakładał chłopom przy chałupach ogrody darmo z własnych drzewek.
Wtedy chłopi zaczęli je cenić, a nauczywszy się dbać o swoje, nauczyli się ochraniać i cudze.
Odtąd drzewka owocowe przy drogach stoją spokojnie.

354

Odczyty. Jak dotychczas, tak i w obecnym zbliżającym się sezonie zimowym Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności zamierza wystąpić z szeregiem odczytów. Będą się one odbywać w sali ratuszowej. Zaproszeni dotychczas zostali Włodzimierz Spasowicz, Henryk Sienkiewicz (Litwos), Stanisławski, znany tłumacz Dantego, i Milicer. Podobno także w odczytach ma wziąć udział i Deotyma, ale wiadomość ta nie jest jeszcze pewną.
Włodzimierz Spasowicz będzie mówił o Hamlecie. Inni zaproszeni podadzą temata później.

355

Szkice Kubali. Na polu prac historycznych sąsiednia Galicja wyprzedza nas stanowczo. Podczas gdy nasi historycy dzisiejsi (albowiem, jak twierdzą niektórzy: mamy naszych historyków) pisują artykuły do pism periodycznych lub, co najwięcej, przykładają się do wydawnictw rzeczy dawniejszych, w Galicji istnieje zastęp młodych sił pracujących oryginalnie. Świeżo wpadły nam w ręce Szkice historyczne Kubali, autora znanego już z prac dawniejszych. Seria pierwsza Szkiców zawiera obrazy z czasów Jana Kazimierza i wojen kozackich. Na początku znajdujemy barwne opowiadanie o dziecinnych latach i młodości Jana Kazimierza, o jego podróżach, niewoli we Francji, stosunkach z rozmaitymi dworami, a na koniec o pobycie u jezuitów w Rzymie. Nie godzimy się może na punkt wyjścia p. Kubali, który twierdzi, że kluczem do zrozumienia charakteru człowieka jest jego młodość, w tym znaczeniu, że grunt ludzki pozostaje jednaki. Okoliczności mogą złożyć się w ten sposób, charakter tak wzmocnić, wyrobić, a zatem i zmienić, że dalszy ciąg życia wytwarza z danego człowieka całkiem prawie inną istotę. Nieraz może stanowić nawet o takich przemianach i pojedynczy wypadek, a w ogóle duch ludzki podlega rozwojowi bądź ujemnemu, bądź dodatniemu, który zmienia nie tylko kształt ducha, ale i jego treść, do wysokiego stopnia. Dowodów na to historia dostarcza aż nadto, a prócz takich przykładów, jak Henryk V angielski, przykładem może być i sam Jan Kazimierz. Zmienny, lekkomyślny, mało przewidujący, chciwy znaczenia i bogactw, a zarazem samolubny młodzieniec mało podobny jest do tego poważnego monarchy, który pod koniec zawodu, patrząc jasno i daleko w przyszłość, mówił: Utinam sim falsus vates!...
Pomimo jednak tego punktu wyjścia, musimy oddać sprawiedliwość całej pracy, która naprzód, jest gruntowną, bo na licznych źródłach opartą, a po wtóre, niezmiernie obrazową. Młody królewicz w opowiadaniu p. Kubali wygląda niekorzystnie, ale rysuje się nadzwyczaj plastycznie i zajmuje zarazem jako człowiek i jako postać historyczna. Szkic, nie przestając być szkicem o wartości naukowej, interesuje tak jak powieść. Dalsze szkice, jak Oblężenie Lwowa, walki pod Zborowem i Zbarażem, a wreszcie Bitwa pod Beresteczkiem, są jeszcze lepsze. Rzeczy te, poza ich znaczeniem historycznym, mają znaczenie po prostu obrazów batalijnych. Pan Kubala nie opisuje, ale maluje. Prawda, że i przedmiot, i owe walki, bohaterskie a tytaniczne, same w sobie zawierają tyle materiału artystycznego, że jakikolwiek ich opis przykuwa do siebie uwagę czytelnika, ale przyznać należy, że opis p. Kubali jest szeroki i śmiały. Pan Kubala ma talent, który pociąga go też w stronę przedmiotów dostarczających obfitego materiału dla człowieka z wyobraźnią. Tym się tłumaczy, dlaczego p. Kubala woli obrabiać zewnętrzną część dziejów, zamiast tworzyć pseudohistoriozoficzne systematy, przynoszące więcej rozgłosu niż pożytku.
Czytelnikom miłującym dzieje ojczyste polecamy szkice Kubali jako książkę zdrową, zajmującą i pożyteczną.

356

Obrazy Krudowskiego. Przed niedawnym czasem pisma niemieckie ozwały się z wielkimi pochwałami o młodym uczniu Akademii wiedeńskiej Franciszku Krudowskim. Nie chcąc powtarzać na wiarę, wstrzymaliśmy się z doniesieniem o "nowej gwiaździe" dopóty, dopóki obrazy p. Krudowskiego nie nadeszły. Obecnie są one wystawione w Salonie Ungra, dlatego dzielimy się natychmiast z czytelnikami otrzymanym wrażeniem. Artysta istotnie zapowiada znakomitego malarza, ale dopiero zapowiada. Mniejszy z dwóch obrazów, przedstawiający młodą matkę nad zmarłym dzieckiem, jest dziełem wprawnej już ręki, ale pod względem ekspresji, o którą głównie chodziło, dziełem chybionym. Przedmiot, jak widzimy, nie nowy i podejmowany wielokrotnie, wymagał wyjątkowej oryginalności, wyjątkowego uczucia i nadzwyczajnej zdolności zaznaczania indywidualnym pięknem wszystkiego, czego się dotknie artystyczna ręka - inaczej musiał chybić wrażenia. Jakoż tak się stało. Jest to obraz malowany, że użyjemy takiego wyrażenia: przyzwoicie, zdradzający talent, ale nie wstrząsający widzem, nie jeden z takich, które przepełniają człowieka dramatycznymi wrażeniami i myślami, słowem: obraz nie wychodzący z granic dobrej powszedniości. O wiele więcej przemawia i wiele więcej obiecuje drugie wielkie płótno, zatytułowane Powrót z Golgoty. W tym utworze jest jakiś utajony unguis leonis, który daje do myślenia, że twórca ma może przed sobą nader szeroką drogę. Uderza nas w obrazie przede wszystkim głębokie uczucie, rzecz niezmiernie rzadka w dzisiejszym malarstwie religijnym, którego koniec opiewa wielu estetyków i które istotnie, nie płynąc z tak potężnych źródeł jak dawniej, staje się konwencjonalnym. Pan Krudowski potrafi uniknąć konwenansu i formuł. Od jego obrazu bije ciepło i wielka miłość do przedmiotu. W czystym i jasnym świetle świtu znoszą ciało Chrystusa, za którym postępuje żałobny korowód złożony z czterech postaci. Na pierwszym planie postać Matki, wsparta na ramieniu młodzieńca, uderza prawdą boleści i świętości, a zarazem i wiary. Rysy jej szlachetne, postać owiana urokiem poezji, na który składa się wszystko: i żałobny orszak, i świetlisty, tajemniczy ranek, i krajobraz, i stosunek do siebie różnych postaci. Ogólne wrażenie jest piękne, przejmujące, a zarazem spokojne jakimś zaziemskim spokojem i bardzo poetyczne. Rzeczy religijne tak czuć i tak malować należy. Obraz trzymany jest w stylu prawdziwie i wyjątkowo szlachetnym, co poczytujemy za pierwszorzędny przymiot - leży w nim bowiem i przedmiotowa prostota, nie wyłączająca głębokiego uczucia, i podmiotowy wielki szacunek dla zadania, dla sztuki w ogóle. Techniczna strona obrazu mało pozostawia do życzenia. P. Krudowski maluje jeszcze jak akademik, tj. nie wytwarza dotąd indywidualnych sposobów, które w takim mistrzu, jak np. Matejko, ogarniają nawet i technikę, ale p. Krudowski maluje pięknie i czuje jak prawdziwy artysta. Młody malarz nie wyłamał się również do tego czasu spod pewnych wzorów. Twarze jego przypominają poniekąd twarze dawniejszych wielkich mistrzów. Oblicze Madonny, a nawet draperia wokół głowy podobne są do Madonny Carlo Dolce z galerii (o ile pamiętamy) Borghesów w Rzymie. Młodzieńcza twarz obok Matki Boskiej nasuwa nam na myśl Gwidona Reniego; dalej: twarze są także podobne cokolwiek do siebie samych; widocznie Krudowski upodobał sobie pewien typ w głowach świętych - ale przyznać należy, że ten typ jest piękny. Zresztą nie ma w głowach Krudowskiego naśladownictwa, jest raczej przejęcie się - naturalnie i zrozumiałe wobec arcydzieł przeszłości. W każdym razie talent to szlachetny i droga jego szlachetna, zasługująca na wszelkie uznanie i najszczerszą zachętę. S.

357

Obrazy Żmurki. Podczas gdy jedni zachwycali się obrazami Żmurki, zaliczając je bez wahania do kwiatów malarstwa polskiego, twórcę zaś ich do pierwszorzędnych artystów, inni odmawiają im do dziś dnia wszelkiej wartości. Sąd ten spotyka szczególniej ostatnie dzieła Żmurki, wywieszone obecnie u Ungra. Zdaniem naszym mylą się i chwalcy, i ci, którzy potępiają. Szkic przedstawiający Kazimierza W. z Esterką jest pracą zbyt pobieżną i zbyt wykonaną od ręki, żeby na niej można jakikolwiek sąd opierać. Co do Napoju miłosnego, obraz ten zdradza utalentowanego, ale jak gdyby zwichniętego artystę. Pan Żmurko posiada wysokie poczucie piękności zmysłowej, maluje jednak do wysokiego stopnia sztucznie i tworzy sobie jakąś quasi rembrandtowską manierę, która nie jest niczym oryginalnym. To sztuczne i wysilone przyćmiewanie świateł, gdyby miało pozostać stałą cechą artysty, dowodziłoby nam tylko, że p. Żmurko kocha więcej efekta i rozgłos, jaki efekta mogą uczynić wśród niewykształconych amatorów, niż samą sztukę. Również ubieganie się o to, by nowe obrazy wyglądały staro, nie jest godne szlachetnego i poważnego poglądu na zadanie artysty. Pan Żmurko ma talent, ale w ostatnich obrazach talent ten wygląda jakby zmęczony i ratujący się środkami zewnętrznymi, które prawdziwego natchnienia, polotu i śmiałości płynącej z duszy zastąpić nigdy nie potrafią. Brak w Napoju miłosnym i w innych utworach Żmurki powagi, prostoty i spokoju. W kolorycie jego, zaciemnionym i mętnym, przedmioty giną jakby podczas szarej godziny. Z dalszych planów widz nie może sobie zdać sprawy, dlatego że prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy i sam artysta. Głębie są niedomalowane, p. Żmurko pozbywa ich się, zamiast wykończać. W łamaniu się świateł i cieniów, światła nie wiadomo skąd przychodzą i z jakiego źródła płyną: czy od ognia, czy od słońca, czy od poranku, czy od wieczora? Wszystko sprawia takie wrażenie, jakby tłem obrazu była zawsze jakaś zamknięta izba, do której promień słońca nie wchodzi, ale wdziera się w pomrokę jakąś szparą i odbija się tylko od złoceń, załamań, i rozświeca tylko przedmioty błyszczące. Pominąwszy, że takie efekta, gdy powtarzają się za często, nużą - są one w ogóle znane i zużyte. Pomroka wreszcie i żółtawe refleksy mogą być piękne, ale przestają być piękne, gdy widocznie osłaniają tylko próżnię kompozycji i mają starczyć za wszystko. Pomimo tego jeszcze raz przyznajemy młodemu artyście talent, pragnęlibyśmy tylko, by zerwał z manierą, z naśladowaniem kogokolwiek lub samego siebie, ze sztucznymi efektami, a natomiast nabył więcej prostoty i poważnego poglądu na sztukę. Inaczej do wielkości będą go zaliczali tylko najbliżsi, zaślepieni przyjaciele.

358

Nowe książki. Wjazd uroczysty i przyjęcie profesora Nordenskjölda w Sztokholmie. Opisał hr. Benzelstjerna-Engelström. - Ostatnia wyprawa północna prof. Nordenskjölda i kapitana Palandera, tak obfita w naukowe rezultaty, budziła pierwszorzędny interes w całej Europie. Wiadomo, jakie przyjęcia zgotowano znakomitemu uczonemu w Towarzystwie Geograficznym w Paryżu; w Sztokholmie zaś, gdzie do uznania naukowego dołączyło się i uczucie słusznej dumy patriotycznej, przybycie okrętu "Wega" zmieniło się w narodowe święto i narodowy tryumf. Cała prawie inteligentna Szwecja podążyła do stolicy, aby oglądać swych bohaterów. Liczba przejezdnych gości przenosiła sto tysięcy. Wszelkie stany brały udział w uroczystości. Z chwilą, w której "Wega" ukazała się na widowni Sztokholmu, zapał niesłychany ogarnął tłumy. Dawno już w Szwecji nie widziano nic podobnego, bo kraj ten, biorący mały udział w sprawach politycznych chwili i zajęty cichą, choć wytrwałą, pracą wewnętrzną, niewiele ma sposobności do święcenia tryumfów. Ten za to, który święcono, piękniejszym był od rocznic Sedanów i tym podobnych, bo to był tryumf nauki, odwagi i wytrwałości nad ślepymi siłami natury. Jakoż wieńce takie dłużej od innych nie więdną, a cała Europa ze współczuciem lub nawet zazdrością przypatrywała się uniesieniom szlachetnego narodu, płynącym z tak szlachetnego źródła. Książka, o której mowa, opisuje szczegółowo i barwnie szereg uroczystości, uczt, toastów, mów wierszem i prozą wypowiedzianych na cześć bohaterów. Autor opisuje wszystko dlatego tak żywo, że jako Szwed z pochodzenia, odczuwa z prawdziwym i szczerym zapałem radość swych rodaków.

359

"Kalendarz domowo-gospodarski" na rok 1881 zawiera prace zwykłej części kalendarzowej, kilka życiorysów, na czele zaś portret Wójcickiego z odpowiednim panegirykiem "ojca Kazimierza". Poezje idące dalej są nader skromnej wartości. Portret Kromera wykonany nieźle, ale życiorys nader pobieżny. Zamyka tę część portret i życiorys Puszkina. Powiastka Cybcio, trzymana w tonie humorystycznym, jest jałowym opowiadaniem, z którego nie tryska ani jedna iskra dowcipu i talentu. Podpisu autora nie ma, podpis ten jednakże, bez względu jakim by był, zdania naszego by nie zmienił. Szkice etnograficzne ludu krakowskiego pisane są z pewną znajomością rzeczy. Właściwe przepisy gospodarcze objęte są pod rubryką Rozmaitości. Byłaby to najpożyteczniejsza cześć kalendarza, gdyby przepisów tych było więcej. Odnośnie do tytułu ("domowo-gospodarski"), powinno nawet być ich daleko więcej, inaczej bowiem kalendarz mija się całkowicie z przeznaczeniem. W ogóle jest to wydawnictwo, jakich przed każdym rokiem pojawia się bardzo wiele, to zaś, o którym mowa, w niczym od innych korzystnie się nie odróżnia.

360

Historii polskiej treściwie opowiedzianej ksiąg dwanaście. Napisał Józef Szujski. Nie jest to bynajmniej podręcznik dla uczącej się młodzieży. Sam autor przeznacza książkę swoją dla "światłej publiczności" i pragnie dać jej zbiór najważniejszych, przedmiotowo traktowanych faktów historii polskiej. Autor wychodzi ze stanowiska, że wobec mnożącego się materiału naukowego, obrabianego w monografiach, wszelkie zestawienia całości starzeją się bardzo szybko, potrzeba zatem nowych. Ale jest i druga przyczyna. Publiczność powinna sobie umieć zdać sprawę z dziejów ojczystych, bo ponieważ teraźniejszość zależną jest od przeszłości, zatem dobre zrozumienie przeszłości wyrabia zdrowy pogląd i zmysł polityczny. Tymczasem dawne podręczniki grzeszą nie tylko niedokładnym częstokroć obrobieniem i zestawieniem faktów, ale i ogólnym na dzieje poglądem. Według zdania prof. Szujskiego, Naruszewicz i jego epigonowie mimo wszelkich braków pojmowali dzieje trzeźwo, sam bowiem fakt zapamiętania lub czynnego przebycia ostatnich czasów upadającego państwa wpłynął korzystnie na sąd, który o dziejach wydawali. Byli oni zbyt bliskimi widzami wad Rzeczypospolitej, zbyt naocznymi, aby się mylić mogli w wskazaniu błędów politycznych. Ale potem przyszła inna epoka i nastały inne poglądy. Lelewel, znakomity badacz dziejów dawniejszych, sądził zawsze więcej politycznie jak historycznie; sąd jego wypływał z osobistych politycznych przekonań i roli, jaką sam odegrał w tegowiecznych wypadkach. Inni jednak sądy jego przyjęli jako podstawę syntetyczną dla całych dziejów i jak zwykle bywa, poszli dalej od mistrza.
Nastały czasy apologii nie tylko naszych dziejów, ale naszych wad i błędów. Upadek poczęto przypisywać powodom czysto zewnętrznym, wszelkie zaś instytucje nasze dawne nie tylko rozgrzeszono, ale podniesiono je na stopień doskonałości idealnej, którą za wzór stawiano innym narodom. Według tych historyków i liberum veto, jako zasada idealna i przewaga indywiduum nad ogółem, słowem, to nawet, co społeczeństwu odebrało wszelką siłę państwową, samo w sobie było wyrazem nie znanego gdzie indziej udoskonalenia społecznego, upadek zaś leżał tym samym raczej w wyższości niż w niższości od sąsiadów.
Ale najnowsza szkoła, do której i szanowny autor należy, zerwała z podobnymi poglądami - i książka prof. Szujskiego służy właśnie na to, by je rozproszyć i czytelników o ich mylności przekonać. Wedle tej szkoły przyczyny upadku winniśmy szukać przeważnie w samych sobie i w instytucjach, które spaczywszy się lub doszedłszy w błędnym rozwoju do potworności, zwichnęły zadania narodu, usunęły mu z drogi cele jego prawdziwe i skazały na niedołężny kwietyzm, koniecznie prowadzący do ruiny. Wywijając tę rzecz z rozmaitych retorycznych obsłon, należy powiedzieć jasno: gdzie indziej indywidua lub obszerniejsze jednostki społeczne w rozwoju dziejów dążyły do tego, by wytworzyć silne państwo, słowem, istniały dla państwa - u nas przeciwnie, instytucje rozwinęły się chorobliwie w taki sposób, że państwo zostało podporządkowane jednostkom. Nie umieliśmy wytworzyć państwa, a zatem i siły, a zatem nie mogliśmy spełnić leżących przed nim zadań - i upadliśmy. Oto kwintesencja poglądów szkoły najnowszej. Jest ona zupełną reakcją szkoły lelewelowskiej i jako reakcja idzie może za daleko - może nadto jest jednostronną. Profesor Szujski jest zresztą zbyt wytrawnym historykiem i rozważnym mężem, by miał być najjaskrawszym wyrazem tej szkoły. Rolę tę zostawia on lekkiej jeździe historycznej, przydatniejszej do harców. Sam zastrzega się nawet, mówiąc, że "w nowym kierunku może być przesada i jednostronność, od czasu do czasu się pojawiająca". Ma ten kierunek niezawodnie swoje zasługi. Profesor Szujski mówi o nim, że: "uprzątnął on stanowczo nieszczęśliwy a długotrwały obłęd: obronę i apoteozę anarchii". - Na to zgadzamy się zupełnie, z tym jednak zastrzeżeniem, że przesada nowego kierunku zarówno zasługuje na zaznaczenie, zarówno może nauczyć jednostronności i wprowadzić w błąd myślący ogół. Z tego, co najjaskrawsi zwolennicy nowej szkoły mówią, zdawać by się mogło, że wytworzenie silnego państwa uważane jest przez nich za najwyższy ideał, do którego dążyć powinny były społeczeństwa, a zdolność do wytwarzania za najżywotniejszy przymiot; nam zaś się zdaje, że między państwem, które dla swej zasady państwowej pożera jak Moloch tysiące pokoleń, a bezsilną anarchią może się znaleźć coś trzeciego, jakaś zasada wyższa, którą właśnie historia powinna wypośrodkować. Przyczyny upadku nie leżą tylko w niewytworzeniu państwa, bo i Niemcy nie umiały go przez długi czas wytworzyć i były tylko "wyrażeniem geograficznym", a jednak żyją.
Z drugiej strony, ludy azjatyckie odznaczają się właśnie największą łatwością w podsumowywaniu się w wielką i silną państwową syntezę, a jednak żadnemu historykowi nie przyjdzie na myśl uważać te ludy za najzdolniejsze do prawidłowego rozwoju. Przeciwnie: niejeden może historyk będzie dopatrywał wyższości szczepów aryjskich w ich poczuciu indywidualizmu, niejeden będzie może uważał owo poczucie za jednoznaczne ze zdolnością do ciągłego rozwoju. Nie należy także zapominać, że przypisywać wszystko niezdolności do wytworzenia państwa to jest usprawiedliwiać wszystko. Tego jednak nie czyni prof. Szujski. Owszem, jak wspomnieliśmy, zastrzega się przeciw przesadzie - i w tym właśnie zasługa jego książki. Czyni to ją wszechstronniejszą i nie pomijającą innych przyczyn. Toteż nie zgadzając się nawet na pewne poglądy w dziele wypowiedziane, musimy przyznać, że "przedmiotowość" w nim przemaga. Uważamy zatem, że książkę tę powinien mieć w ręku każdy, kogo obchodzą dzieje ojczyste i kto pragnie sobie zdać sprawę z ich całości. Dzieło doprowadza dzieje aż do trzeciego rozbioru, odznacza się zaś także pewną równowagą w opowiadaniu. Są w nim zapewne braki, zwłaszcza w początku, który ociera się o starożytności słowiańskie. Autor mówiąc np. o podaniach, nie wspomina o pomorskich. Ale to są drobne usterki. Niemałą za to zasługą autora jest wyjaśnienie rzeczy, o której ogół ma nader zmącone pojęcia, a mianowicie wykład o "wspólnotach" w pierwotnym bycie Słowian. Idealizowanie żup, południowo-słowiańskich wojsk, zadrug itp. jako szczytu uspołecznienia odbija się u nas nader często o uszy naszej młodzieży, autor zaś słusznie oblewa zimną wodą takie poglądy, uważając "wspólnoty" po prostu za nader pierwotny stopień ustroju, przez który przechodziły zresztą wszystkie ludy aryjskie przy wytwarzaniu wyższych stopni rozwoju. Uwaga ta nie jest, rozumie się, odkryciem naukowym, ale zasługą poniekąd pedagogiczną. W ogóle książka traktuje w zakresie wykładu uniwersyteckiego przeważnie faktyczną stronę dziejów, dołączając poglądy owej nowszej szkoły umiarkowanie i o tyle tylko, o ile fakta same wymagają objaśnienia i uporządkowania w wywodzie ogólnym. Początkowe dzieje opowiedziane są krócej niż późniejsze - pierwotny byt Słowian może nawet zbyt krótko, ale z drugiej strony, wchodzi on w zakres starożytności słowiańskich, w całkowitym zaś obrazie dziejów musi być skróconym i apodyktycznym. Autor mówi także, gdzie należy, o ruchu umysłowym, prawodawstwie, literaturze i w ogóle o cywilizacji - słowem: książka jest przedstawieniem dziejów streszczonym, ale mniej więcej kompletnym, i jako taka, ułatwia wielce czytelnikowi wyrobienie sobie zdania o całości dziejów.
Z tej przyczyny, nie wdając się w specjalny rozbiór treści, umieściliśmy o tym dziele obszerniejszą wzmiankę, która ma głównie posłużyć do zwrócenia uwagi czytelników na rzecz nową i pożyteczną.

[powrót]