Henryk Sienkiewicz
Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne
1880 [401-410]
401
Wyszła z druku rozprawka Romualda Świerzbińskiego, kandydata prawa i dra med., pt. Wiara Słowian z obrzędów, klechd, pieśni ludu, guseł, kronik i mowy słowiańskiej wskrzeszona. Pod tym obszernym tytułem autor rozpatruje przeważnie mit słowiański o Roku i pokrewnych mu pojęciach u wszystkich Słowian.
402
Historia filozofii i jej znaczenie w teraźniejszości, przez Fryderyka Alberta Langego. Przełożył z trzeciego niemieckiego wydania Aleksander Świętochowski. Zeszyt I.
Niemiecki autor nazwał swe dzieło historią materializmu, ponieważ jednak przedstawiał ową historię na tle innych kierunków filozoficznych i ponieważ sam przyznaje, że tytuł nie jest zupełnie odpowiedni, przeto tłumacz zmienił go na historię filozofii w ogóle. Zdaniem naszym jednak, bez względu na to, czy tytuł pierwotny jest mniej lub więcej stosowny, należało go zachować, aby nie wprowadzać w błąd czytelników. Niejeden z nich wyczytawszy na karcie tytułowej: Historia filozofii, będzie może szukał w dziele Langego obiektywnego przedstawienia wszystkich kierunków filozoficznych, takiego np., jakie znajduje się w dziele Lewesa - i zawiedzie się. Sam autor w przedmowie do księgi pierwszej drugiego wydania mówi: "Nie mogłem i nie chciałem z niej usunąć przewagi dążności dydaktycznej i wyświetlającej, która od samego początku zmierza do ostatecznych wyników części drugiej i takową przygotowuje poświęcając celowi temu spokojną równomierność czysto obiektywnego traktowania". Tłumacz zaś zaznacza, że w dziele Langego było coś więcej niż proste zebranie i obrobienie naukowego materiału, bo było żywe tętno czasu, jego umysłowej walki, oryginalne jej rozstrzygnięcie. Z tych słów i z tego, co mamy przed sobą, pozwalamy sobie wnosić, że tytuł Historia materializmu był niestosownym właśnie z powodu owych celów dydaktycznych i polemicznych, nie zaś dlatego, by książka traktowała wszystkie kierunki równomiernie. Traktuje ona je raczej tylko ze stanowiska roli, jaką odegrały względem materializmu. Dowodem na to, że np. poglądy Sokratesa, Platona i Arystotelesa rozważa autor tylko jako reakcję przeciw materializmowi i sensualizmowi. Dlatego sądzimy, że przedstawienie dzieła Langego jako historii filozofii w ogóle będzie zbyt szerokim. Zeszyt I przekładu zawiera wspomniane przedmowy tłumacza i autora, następnie właściwa treść rozpoczyna się od ojca materializmu, Demokryta. Poglądy autora są niezmiernie oryginalne i w ogóle rzucają dużo światła na filozofa z Abdery. Wykład jednak często jest zamącony przyrównaniami z filozofią niemiecką, które to odnośniki dla większości czytelników nie mają znaczenia. Co kogo np. może objaśnić, że doktrynę Empedoklesa można porównać z Schellingo-Okenowską filozofią natury. Z drugiej strony, widać na każdym kroku, że dzieło ostatecznie jest jednak tylko historią materializmu. O innych filozofach, jak Tales, Anaksymenes, Anaksymander, a zwłaszcza Heraklit, ojciec filozoficznego panteizmu, którego poglądy Hegel podejmował się stanowczo podpisać, znajdujemy tylko wzmianki, z których czytelnik nic prawie nie dowie się o ich nauce i systematach. O Zenonie Eleatyckim autor zaledwie wspomina, zarówno o Ksenofanesie czytamy tylko, że oświadczył się przeciw antropomorfizmowi, a wszakże oświadczył się najbardziej stanowczo ze wszystkich, on to bowiem, o ile nie zwodzi nas pamięć, powiedział, że gdyby konie, woły lub wilki mogły sobie wyobrażać bogów, wyobrażałyby ich pod postaciami koni, wołów i wilków. Rozdział drugi traktuje o sensualizmie sofistów i etycznym materializmie Arystyppa. Sokrates, Plato i Arystoteles przedstawieni są jako reakcja przeciw materializmowi i sensualizmowi. W czwartym rozdziale spotykamy się z historią materializmu w Grecji i Rzymie po Arystotelesie oraz z Epikurem. Stanowisko autora jest jasne i nie potrzebuje on przestrzegać, iż nie jest obiektywnym, bo widać to na każdym kroku. Stanowisko materializmu było, według niego, słuszniejsze, i z tego punktu patrząc, reakcja była tylko wynoszeniem niższego, ze znaczną pracą i świadomością duchową zwyciężonego, stanowiska ponad wyższe. Jeśli zatem można złagodzić nieprzychylny sąd o niej, to tylko ze stanowiska dziejowego i po wtóre dlatego, że dany zdrowy kierunek oczyszcza się z naleciałości i przesady dopiero w walce z potężną reakcją. Sofiści przed Sokratesem, mimo iż stanowisko ich było słuszne, w praktyce zsunęli filozofię na drugi plan, do retoryki i polityki - wystąpienie więc Sokratesa przeciw relatywizmowi, przeciw ich przesadzie i brakowi chęci do dalszego rozwijania filozofii mogło takową odrodzić mimo iż, absolutnie biorąc, Sokrates występował przeciw racjonalniejszemu niż jego własne stanowisku. Arystoteles ma tę zasługę, że wskrzesił badanie obiektywne, i pod tym względem może być uważany za następcę Demokryta, chociaż za następcę, który skorzystał z rezultatów, a wspak wywrócił zasady. Z tych krótkich określeń możemy łatwo wypośrodkować stanowisko Langego i dojść do przekonania, że nie tylko głównym zadaniem dzieła jest historia materializmu, ale materializm służy zarazem autorowi za kryterium do ocenienia i uwzględnienia innych kierunków.
Język przekładu jest w ogóle poprawny i jasny o tyle, o ile sam przedmiot, z natury swej nader nieraz zawiły, na to pozwala. Należy przy tym uwzględnić, że autor, tłumacząc z języka niemieckiego, który w rzeczach filozoficznych tak niełatwo daje się tłumaczyć na odmienny pod względem składni polski - stara się jednak być o ile można wiernym.
403
Wyszedł w osobnym tomie Faust Goethego w przekładzie Feliksa Jezierskiego. Nakład Lewentala. Przekład zawiera część I i II. O pracy tej umieścimy wkrótce obszerniejsze sprawozdanie.
404
Nakładem Orgelbranda wydaną została w osobnym tomie monografia Juliana Bartoszewicza pt. Zamek bialski (Dzieje miasteczka, Obrazy z życia magnatów, Akademia bialska). Odkładając na później sprawozdanie zwracamy uwagę czytelników na kompletne wydawnictwo Dzieł Juliana Bartoszewicza przez syna zmarłego historyka i na konieczność popierania pod względem pieniężnym tego mozolnego i kosztownego, a tak wzbogacającego naukę wydawnictwa.
405
Powieść Dla dobra dzieci, studium z natury przez autora Kłopotów starego komendanta (Alberta Wilczyńskiego), wyszła w tomowej odbitce nakładem Orgelbranda. Jest to odbitka z "Tygodnika Powszechnego".
406
Mamy przed sobą "Gwiazdę", kalendarz petersburski ilustrowany. Wyszedł on pod redakcją Henryka Glińskiego, a nakładem Ungra w Petersburgu. Witamy z zadowoleniem to wydawnictwo, dostarcza ono bowiem mnóstwa swojskiego materiału Polakom żyjącym nad Newą. Po zwykłym dziale kalendarzowym pierwszą ilustracją jest wizerunek Matki Boskiej w katedrze wileńskiej. Następnie spotykamy utwory poetyczne Marii Elżbiety, przedwcześnie zmarłej, a wielce utalentowanej poetki. Część biograficzna obejmuje życiorysy i portrety Długosza, Jana Działyńskiego, Kraszewskiego, zmarłego Henryka Wieniawskiego, Henryka Sienkiewicza i Marii Elżbiety (Kamińskiej). W dziale beletrystycznym zasługuje na uwagę Luźne kartki z podróży do Włoch Wł. Spasowicza. Ciekawą także jest korespondencja Lelewela z Tadeuszem Bułharynem. W części ilustracyjnej miłą niespodziankę sprawił wydawca czytelnikom przez zamieszczenie dwóch oryginalnych rysunków Tadeusza Kościuszki, z których pierwszy przedstawia krajobraz włoski, drugi wschodni. Do celniejszych artykułów liczymy także Zamek królewski na Wawelu przez A. H. Kirkora. Artykuł ten nie tylko jest dobrze napisany, ale został słusznie zamieszczony w kalendarzu. Dołączono do niego także drzeworyt. Dział literacki kończy nekrologia, ułożona nadzwyczaj starannie, pracowicie i dokładnie. Część informacyjna obejmuje Petersburg.
Część beletrystyczna najwięcej może pozostawia do życzenia; zwłaszcza autorowi Kartki z dziejów serca powiedzielibyśmy, że struna, na której gra, tak jest ograna, że dziś wydaje już głos fałszywy. Chyba trzeba by mieć rękę mistrza, żeby coś z niej wydobyć. W kalendarzu w stosunku do ducha innych artykułów Kartka z dziejów serca stanowi ton stanowczo dysharmonijny. Lepszą stronę beletrystyki stanowią poezje, zwłaszcza zaś szczęśliwą myślą było zamieszczenie utworów nieodżałowanej, młodziuchnej Marii Elżbiety, które brzmią jak bardzo smutne, ale bardzo sympatyczne wspomnienie. W ogóle kalendarz ten w niczym nie jest podobny do groszowych spekulacyjnych wydawnictw i dobrze odpowiada swemu celowi. Artykuły pisane są starannie, dobierane zaś bardzo trafnie. Z całości wieje duch pożądany i obywatelska troskliwość o czytelników, dlatego też pragnęlibyśmy, by wydawnictwo to cieszyło się uznaniem, na jakie zasługuje.
407
Dla dobra dzieci przez autora Kłopotów starego komendanta. Autor Kłopotów starego komendanta wziął poniekąd lutnię po Bekwarku humorystyki polskiej, Wilkońskim. Nie zstępuje on do głębi natury ludzkiej, nie rozwiązuje zagadnień życiowych, ale daje życie tak, jak ono się przedstawia w zwykłych, zewnętrznych stosunkach. Postaci jego nie są ani zbyt wykończone, ani dość wycieniowane, ale rzucone na papier od razu i choć trochę karykaturalnie, ale tak trafnie, charakterystycznie i samorzutnie, że zawsze się je widzi z przyjemnością. Swojska charakterystyka to sekret powodzenia humorystów takich, jak Wilkoński, Jordan lub Wilczyński. Wszyscy też trzej zajmują się przeważnie wsią, która naturalnym biegiem rzeczy zachowała lepiej charakterystyczne swojskie cechy niż miasto. Powieść Dla dobra dzieci, jakkolwiek rzecz dzieje się w mieście, opowiada nam o losach wieśniaka. Jest to historia galicyjskiego szlachcica, który dla dobra dzieci wydzierżawił Żydom majątek i przeniósł się do miasta. Tam wpadłszy w wielką politykę, ugrzązł niespodziewanie w życiu publicznym, dyrektorował więc bankom, agitował na wyborach itp., zamiast pilnować dzieci. Rezultat łatwy do przewidzenia. Dzieci nie korzystały, a politycy i rozmaici szwindlerzy korzystali z łatwowierności wieśniaka. Stracił on też wkrótce, co miał, nie dorobiwszy się niczego na drodze wyborczej ani finansowej. Opowiadanie kończy się smutnym sensem moralnym. Szlachcic jest obrazem safanduły posłusznego żonie i każdemu, kto go spotka. Pierwsze lepsze ręce robią z tego wosku, co im się podoba, bo... bo takim przeważnie jest nasz charakter. Obraz to raczej ciemny niż jasny, ale humorysta dochodzi do zakończenia przez szereg komicznych epizodów, w których wesoło szkicowane postacie poruszają się szybko przed naszymi oczyma w akcji żywej i dowcipnej. Satyryczny morał wprowadza sobie sam czytelnik - autor pokazuje tylko, jak się to dzieje. Książka czyta się łatwo i mile, bo pisana jest łatwo i bezpretensjonalnie, a jednak z talentem humorysty i wprawą wytrawnego pisarza. Jest to, jak wspomniałem wczoraj, odbitka z "Tygodnika Powszechnego", wyszła zaś nakładem Orgelbranda.
408
W tych dniach decyzją jenerał-gubernatora zatwierdzony został komitet delegowany teatralny w wydziale dramatu i komedii, wybrany na posiedzeniu komitetu ogólnego, złożonego z reprezentantów prasy, przedstawicieli dyrekcji i niektórych artystów teatrów warszawskich. Komitet delegowany składa się, jak to już donosiliśmy, z pp.: Bogusławskiego Władysława, Edwarda Lubowskiego, Henryka Sienkiewicza, Zygmunta Sarneckiego i Kazimierza Kaszewskiego oraz z wiceprezesa Teatrów Warszawskich Follanda i dyrektora artystycznego Tatarkiewicza. Wedle zatwierdzonej w tym samym czasie instrukcji tegoż komitetu w zakres jego wchodzi między innymi rozpatrywanie i przyjmowanie lub odrzucanie sztuk do grania nadsyłanych, sztuki zaś wybrane i obsadzone przez komitet mają być przedstawione koniecznie w pewnym prawdopodobnym terminie. Działalność jednak komitetu tycząca się repertuaru ujawni się dopiero w czasie dość jeszcze odległym, przedtem bowiem reżyseria musi wystawić wszystkie sztuki poprzednio, tj. przed zawiązaniem komitetu przyjęte, a takich jest, o ile wiemy, ilość bardzo znaczna.
Z drugiej strony, na mocy innego paragrafu tejże instrukcji, komitet przyjmuje odpowiedzialność tylko za działania, które wchodzą w jego ściśle określoną kompetencję, w razie zaś zarzutów co do działań leżących poza jego zakresem, wolno mu będzie dać stosowne objaśnienia.
Podajemy tę wiadomość dlatego, że w pewnych organach prasy ukazały się już zarzuty przeciw komitetowi, jakkolwiek działalność jego zaledwie się rozpoczęła, a zakres jej nie był nikomu znany.
409
Salon Ungra. Krudowski, Horowitz, Streit, Łaszczyński. Najcelniejszym płótnem znajdującym się obecnie u Ungra jest Św. Cecylia Fr. Krudowskiego. Akademia wiedeńska nagrodziła obraz ten złotym medalem. Był on wykonany, o ile nam wiadomo, przed Powrotem z Golgoty. Młody artysta nie wyszedł w nim jeszcze spod wpływów szkoły włoskiej, lubo widocznym jest, że wpływy owe działały na niego zawsze w sposób dodatni i szlachetny. Było to przejmowanie się, nie zaś naśladownictwo. Święta Cecylia jest zarazem dziecięciem ducha szkoły weneckiej i rzymskiej, to jest połączeniem kolorytu tycjanowskiego ze stylem i ideą rafaelowską. Patronka muzyki Krudowskiego jest nawet trochę podobna do słynnej Św. Cecylii bonońskiej. Od obrazu wieje tenże sam spokój, który można by nazwać spokojnym uniesieniem i jakby zasłuchaniem się w harmonią zaświatową. Jest to postać w całym znaczeniu tego wyrazu idealna, a idealność jej nie polega ani na piękności ziemskiej, ani na wiotkości ciała, ale na owym skupieniu się duszy w idei, którą ma przedstawiać. Św. Cecylia Delaroche'a jest efektowniejszą i jako twarz piękniejszą; te jednak strony obrazu, będące oderwaniem się artysty od głównej idei, odrywają od niej i widza i zmniejszając szczerość pomysłu, zmniejszają wrażenie. Obraz Krudowskiego ma tę właśnie zaletę, że malarz w swojej Św. Cecylii pragnął przede wszystkim przedstawić patronkę muzyki, i tej myśli głównej poświęcił wszystkie efekta. Jest i jego Św. Cecylia piękną, ale również jak rafaelowska, piękna przez jakąś zaziemską piękność, pełną błogości, ciszy i harmonii, która by się najlepiej dała wyrazić w muzyce.
Widz stojąc wobec obrazów Krudowskiego doznaje dziwnego wrażenia. Oto wydaje mu się, że w tym młodym artyście zmartwychwstało coś, co uważaliśmy za zmarłe od dawna: szczerość religijnego uczucia. Wskrzesza on jakieś dawne tradycje sztuki, bo traktuje swoje przedmioty jakby z naiwnością godną cinquecentistów, a przy tym surowo, poważnie i z namaszczeniem prawie kapłańskim. Styl jego jest stylem dawno nie widywanym i w szlachetnej swej powadze przemawiającym wprost do każdej pięknej duszy. Wszelkie efekta, sztuczki i błyskotliwe sposoby pociągania tłumów nie godzą się z jego wzniosłym nastrojem. Krudowski jest przedstawicielem wielkiego malarstwa. Gdyby był zimnym, gdyby nie kładł w swe obrazy własnego ducha i szczerego uczucia, byłby tylko oklektykiem złożonym z Tycjana, Rafaela, Guidona Reni i Carla Dolce. Ale on jest równie szczerym, jak gdyby urodził się w wieku XV lub XVI, i ta właśnie niezwykłość zjawiska wywołuje niezwykłe wrażenie. Wspomnieliśmy już, że nie naśladuje on mistrzów włoskich, a fakt podobieństwa do nich tłumaczy się raczej tym, że twórczość jego płynie z tego samego źródła. Krudowski ich odczuwa, nie zaś kopiuje. Zapewne, że szuka on jeszcze między nimi samego siebie, swego absolutnie własnego indywidualnego odczuwania i sposobu oddawania, ale prawdziwość uczucia nie pozwoli mu nigdy zostać prostym naśladowcą.
Pod względem technicznym, to jest pod względem rysunku i umiejętności malowania, jest to artysta prawie skończony, i krytyka, choćby nie sprawozdawca, ale najbardziej specjalna, niewiele albo i nic nie mogłaby mu zarzucić. Taką biegłość techniczną znajdzie widz i w jego Św. Cecylii Akademika, który tak rysuje i maluje, akademia słusznie nagradza złotym medalem. Być może, że z czasem w tym nawet, co się tyczy zewnętrznej strony, Krudowski potrafi być bardziej indywidualnym, ale o większą poprawność prawie nie potrzebuje się starać.
O drugim jego obrazie, przedstawiającym matkę nad zmarłym dziecięciem, podaliśmy w swoim czasie obszerniejsze sprawozdanie.
Licznych ciekawych ściągają także do Salonu Ungra dwa portrety Horowitza, z których jeden przedstawia młodą kobietę, drugi dziecko. O obrazach tego malarza mówiliśmy w swoim czasie dość obszernie, dziś więc przyszłoby nam tylko na nowo wysławiać jego zalety pędzla, delikatność koloryty, doskonałość wykonania i owo pojęcie twarzy w portrecie, które z portretu robi dzieło sztuki mające wartość nie podobizny, ale powszechną. Wydaje nam się jednak, że owego pojęcia twarzy jako przedmiotu sztuki mniej jest w tych dwóch portretach, niż było w poprzednich. Pozy obydwóch są jakby cokolwiek fotograficzne, skutkiem czego brak im tej swobody układu, jaką odznaczają się inne postacie Horowitza. Dziecka postać jest efektowną, ale może nieco pretensjonalną. Zresztą wykonaniu nie ma nic do zarzucenia.
Między nowowystawionymi obrazami znajdujemy także u Ungra spore płótno Streita zatytułowane Za powszednim chlebem. Na tle zimowego krajobrazu, o zmroku i wieczornej zorzy, widać kilka postaci idących w drogę z małego miasteczka. Są to muzykanci, wezwani widocznie gdzieś do grania. Postacie tych koników polnych, prześpiewujących całe życie, nader są charakterystyczne, choć treść tu inna niż w lafontenowskiej bajce - tu bowiem muzykanci spoglądają z dumną pogardą dobrze karmionych i rzetelnie pracujących ludzi na jakiegoś biednego włóczęgę, który nie ma nawet i katarynki, z pomocą której mógłby na chleb zarobić. Zaciska też on swój podarty płaszcz koło brody i oddala się jakby z zazdrością i wstydem. We wszystkim tym dużo jest charakterystyki, w krajobrazie zaś wiele poczucia natury. Zima w jej wieczornym mrozie doskonale jest malowana.
Przeciwieństwem do tego zimowego obrazu jest obraz Łaszczyńskiego, przedstawiający południowy widok włoski. Podpis oznajmia, iż jest to Sorrento. Widzimy tedy skały, błękitne morze i błękitne niebo - słowem, cały obraz ma zwykły południowym widokiem ciepły i świetlisty koloryt. Kapitalną jednak wadą tego obrazu jest, iż woda jego nie jest mokrą i wygląda zupełnie jakby kawałek stężałego, pomalowanego na błękitno gipsu. Wydaje się ona również i nieruchomą - co regularność w zaznaczaniu zmarszczek fal jeszcze bardziej uwidocznia.
410
Odczyt Spasowicza. Wczorajszy odczyt Spasowicza sprowadził do sali bardzo liczną publiczność. Prelegent po krótkim wstępie charakteryzującym kierunki w dziejach literatury przystąpił do rzeczy właściwej, to jest do Szekspira. Dane historyczne do jego życia są bardzo małe i próżno by chcieć szukać w nich komentarzy do jego utworów. Szekspir wymyka się dotychczas wszelkiej krytyce. Łatwiej jest wykazać istotę twórczości każdego innego pisarza, żadnego bowiem działalność nie była tak wielostronną, każdy daje się scharakteryzować czymś głównym, jakimś przeważnym nastrojem w swych utworach, odbijającym osobistość piszącego lub wiek. Szekspira całkowitego nie zdołała nigdy pomieścić żadna charakterystyka. Hipolit Taine pragnie w nim widzieć realistę, człowieka wielkiego zamachu, gorącej krwi i wielkiej ręki. Jest on, wedle niego, największym twórcą dusz czynnych, kipiących temperamentów, wierzących w życie i oddających się mu z całą ślepą ochotą namiętności i z całą wiarą ludzi, w których żywotność przemaga nad zwątpieniem. Ale co zrobić wobec tej charakterystyki z Szekspirem spokojnym mędrcem pełnym wewnętrznej równowagi lub z Szekspirem słodkim marzycielem, takim, jakim jest jako twórca Cymbelina, Jak się wam podoba, Burzy lub niektórych postaci (Izabeli) w Miarka za miarkę? Taine charakteryzuje go więc może trafnie, ale jednostronnie, słowem, nie ogarnia go całego. Inni również błądzą lub nie ogarniają całkowicie tej wielkiej duszy w próbach odmalowania i działalności, i człowieka. Tak jak trudno jest znaleźć w życiu Szekspira komentarz do jego dzieł, tak z drugiej strony, same dzieła, właśnie ze względu na swą rozmaitość typów, nie mogą rzucać światła na jego osobistość i jakość moralną, jak i umysłową. Jak tu bowiem dopatrywać się odbicia osobistej duszy w dziełach człowieka, który tworzy Hamleta i Makbeta, Prospera z Burzy i Tymona Ateńczyka, Koriolana, Falstaffa, Cymbelina i Imogenę? Próbowano odtworzyć Szekspira z jego Sonetów, ale i one nie są żadną wskazówką. Stosunek jego do możnego protektora jest tylko zwykłym zjawiskiem wieku. Historia nie przechowała i nie złączyła z jego imieniem imienia żadnej takiej kobiety, jak Petrarkowa Laura lub dantowska Beatrycze, nie wiadomo też, czy wielka miłość przewinęła się kiedykolwiek przez jego życie - ale w takim razie, jak wytłumaczyć sobie umiejętność tworzenia takiej miłości i takich rozkochanych ludzi, jakich on tworzy? Słowem, i człowiek, i działalność przerasta ciągle krytykę i przypuszczenia. Co do nas, zgadzamy się w zupełności z prelegentem, że jest to pisarz, z którego, wziąwszy pod uwagę wszystko, to jest i wiek, i jego ideę, i możliwe rozwinięcie duszy i umysłu autora - nie podobna sobie jednak zdać sprawy. Gdyby zgodzono się na to od razu, nie mielibyśmy tylu wręcz sobie przeciwnych przypuszczeń, z których jedne widzą w Szekspirze hulakę i cygana, drugie - wyrachowanego spekulanta, który kończy żywot jako szlachcic i zamożny właściciel ziemski. Ale nie tylko on sam trudnym jest do scharakteryzowania, bo równie trudnymi, równie złożonymi są niektóre stworzone przez niego dusze, do takich zaś należy przede wszystkim Hamlet. Ten komentarz, wedle którego Hamlet jest limfatykiem i marzycielem, niezdolnym sprostać czynom - nieco się już zestarzał. Czyn zaszczepiony na jego gruncie moralnym był jakby żołędź zasadzona w doniczce: gdy żołędź w dąb się rozrosła, wątłe naczynie musiało strzaskać się w kawałki. Według Spasowicza porównanie to może i bardzo trafne, ale niezupełne i nie obejmujące całkowitego Hamleta. Co do nas, zgadzamy się z prelegentem, bo z porównania okazuje się tylko, czym Hamlet nie był, nie zaś, czym był i mógł być. Krótko mówiąc, charakterystyka jest ujemna. Jaką dodatnią da nam prelegent, zobaczymy na przyszłej lekcji. Tymczasem grunt został przygotowany i mnóstwo ważnych a spornych pytań poruszonych. Publiczność rozeszła się rozciekawiona, nagradzając wstępny odczyt rzęsistymi oklaskami.
Drugi odbędzie się w dniu dzisiejszym.