Henryk Sienkiewicz

Wiadomości bieżące, rozbiory
i wrażenia literacko-artystyczne

1881 [11-20]

11

Bibliografia. Mieszko Stary i jego wiek, napisał Smolka. Wydanie Gebethnera i Wolffa. Jest to, inaczej mówiąc, na szeroką skalę skreślony obraz Polski w wieku XII pod względem geograficznym, społecznym i politycznym.
O pracy tej podamy wkrótce obszerniejsze sprawozdanie.

12

Wyszedł z druku Poradnik dla osób wybierających książki dla dzieci i młodzieży. Ułożył Jan Karłowicz. Wydawnictwo E. Orzeszkowej i S-ki. Wilno, 1881.

13

Mieszko Stary i jego wiek, napisał Stanisław Smolka. Warszawa. Nakład Gebethnera i Wolffa. Książka niniejsza mogłaby słusznie zwać się Wiekiem Mieszka Starego, autor bynajmniej bowiem nie ogranicza się na kreśleniu monografii Mieczysława ani nawet nie obiera sobie tej postaci za wytyczną, około której ma się obracać opowiadanie, ale kreśli szeroki obraz monarchii bolesławowskiej aż do upadku Władysława Laskonogiego. Wobec tego można by się tylko sprzeczać o właściwość tytułu, dzieło bowiem zyskuje pod względem zakresu i znaczenia. Ze śmiercią Bolesława Krzywoustego zaczyna się zdaniem Smolki, nowy okres dziejów Polski, i tak też trzeba go stawiać w znaczeniu naukowym wbrew Bobrzyńskiemu, który przyjmując tylko trzy okresy, pierwszy, tzw. państwa patriarchalnego, kończy dopiero z połową XIII wieku. Według Smolki zdanie Bobrzyńskiego, że podział monarchii bolesławowskiej nic w ustroju państwa i społeczeństwa nie zmienił, zupełnie jest niesłuszne. Cała też treść książki, o której mowa, ma być na to dowodem. Podział monarchii, obaliwszy dawną ogromną potęgę książąt, od której zależnym było wszystko, powołał do władzy nowe żywioły, nadał znaczenie możnowładztwu, ułatwił walkę o niezależność Kościołowi i wskutek tego zmienił absolutnie, lubo może nie od jednego zamachu, ustrój polityczny wewnętrzny państwa. Pod względem ekonomicznym zmiany również były niemałe, gdy bowiem wielkie wojny bolesławowskie dostarczały w niewolnikach siły roboczej pustynnemu jeszcze krajowi, za czasów książąt źródła te musiały być zastąpione przez kolonizację niemiecką. Na koniec stanowisko państwa na zewnątrz i jego stosunki do państw ościennych zostały całkowicie zmienione, jednym słowem, zmiany zewnętrzne i wewnętrzne tak były wielkie i tak w skutki obfite, że istotnie podział monarchii rozpoczął nową epokę w życiu państwowym, którą nauka musi uwzględnić.
Przychylając się najzupełniej do zdania autora, przystępujemy do szczegółowej treści jego dzieła. Przeznaczone jest ono nie tylko dla historyków, ale i dla szerszych kół publiczności, autor bowiem twierdzi, iż jeśli ktoś sądzi, że w jakimś okresie dziejów już grunt jest dostatecznie przygotowany, żeby całość jego syntetycznie ogarnąć, to ogół ma prawo domagać się, by miał ułatwiony przystęp do wyników takiej pracy. Na podobnym zrozumieniu swego zadania przez autora dzieło musiało zyskać z wielu względów, nie tracąc bowiem naukowego charakteru stało się obrazowym i jasnym. Autor przed przystąpieniem do właściwych dziejów kreśli nam w obszernych zarysach tło, na którym się rozegrały. Początkowe te rozdziały przypominają nam odpowiednie z dzieła Szajnochy Jadwiga i Jagiełło. Przypatrujemy się tedy przede wszystkim krajowi, jego odosobnieniu od sąsiadów, do którego przyczyniają się puszcze i wody. Jeśli za czasów Jadwigi odwieczne bory, jeziora, pojezierza, bagna i trzęsawiska, słowem, puszcze i woda, stanowiły główną "fizjonomię" kraju, domyślamy się łatwo, że tym bardziej musiało tak być w wieku XII. Obrazy też Smolki są jakby potęgowaniem obrazów Szajnochy. Wśród puszcz i wód rolnictwo nieśmiało tylko mogło czepiać się bardziej podatnych kawałków gruntu, głównym zaś zajęciem ludności, jak jeszcze i za daleko późniejszych czasów, było myślistwo, rybołówstwo, bartnictwo i hodowla bydła. Do trzebieży lasów i krzewienia się rolnictwa dzielnie dopomagali niewolnicy, których ogromne masy napływały do kraju wskutek wielkich wojen zdobywczych Bolesławów: Chrobrego, Śmiałego i Krzywoustego.
Stanowili oni ludność nieswobodną, czyli przytwierdzoną do roli. Przytwierdzonych nie sprzedawano już, jak twierdzi autor, nigdy, jakkolwiek nie jest to jasnym, albowiem nie ukazuje, czy istniało już za owych czasów prawo zabraniające sprzedawać niewolników raz na roli osadzonych. Handel niewolnikami kwitł w owych czasach na dobre, jeżeli więc ograniczał się on tylko do jeńców świeżo wziętych, należałoby przypuszczać, że jakieś prawa, bądź to zwyczajowe, bądź nadane, broniły dawniej osiadłych i do roli przytwierdzonych. Autor przesuwa się tylko wśród tych kwestii, mówiąc, co następuje: "Jeśli połów nadspodziewanie się udał, liczne partie niewolników szły w ręce kupców żydowskich..." Kilka zaś wierszy dalej: "Tylko chłop raz już do gleby przywiązany nigdy nie szedł na targ, bo jakąż by miała wartość ziemia bez niego". Ten wzgląd nie wystarcza, bo taki chłop mógł być zastąpiony kim innym, sprzedany za karę itp. Hodowla zajmowała podówczas, również jak i rolnictwo, mnóstwo rąk swobodnych i nieswobodnych. Częstokroć swobodni chłopi przechodzili dobrowolnie na nieswobodnych, inni na czynszowników. Zdarzało się to również i dziedzicom małych ziem, których potomkowie jedni mogli dochodzić znaczenia i dostojeństw, drudzy, mniej szczęśliwi, tracili nawet swobodę.
Od opisu prac i zajęć autor po niewoli przechodzi do stosunków rozmaitych warstw narodu względem siebie, słowem, do stosunków społecznych. Jest to najtrudniejsza część zadania - albowiem istnieje tak mało źródeł prawnych odnoszących się do owych czasów, że wobec tego tysiączne kwestie pozostaną podobno raz na zawsze niejasne. Być może nawet, i najprawdopodobniejszym jest, że i same stosunki w owych wiekach tworzenia się społeczeństw nie były ani wybitne, ani jasno określone, ale to pewna, że każdy autor zaplątawszy się w takie określenia, jak np. stosunki niewolników, czynszowników i wolnych kmieci do dziedziców, do urzędników książęcych, do Kościoła, a dalej w kwestie podatków, powinności i urządzeń gminnych, w takie pytania, jak np. czym były tak zwane opola itp. - znajduje się jakby w gęstwinie, w której zabłąkać się łatwo. Każdy też mniej więcej musi, idąc za śladem Cuviera, z zęba odbudowywać drogą analogii całe zwierzę. O ile analogie pana Smolki są prawdziwe i prawdopodobne, leży to zarówno poza naszą kompetencją, jak i zakresem dziennikarskiego sprawozdania. Ze wszystkiego, co twierdzi p Smolka, najprawdopodobniejszym wydaje nam się rdzenne jego twierdzenie, z którego wysnuwają się dalsze wywody, że za czasów bolesławowskich potęga materialna książąt była tak olbrzymią, że wobec niej nikło wszystko w kraju, nie wyjmując Kościoła i możnowładców. Stąd i władza książąt, jako wsparta na sile absolutnie wyższej od każdej innej, była nieograniczoną. Podział monarchii podkopał przede wszystkim tę potęgę materialną, skutkiem czego emancypacja możnowładców i Kościoła stała się nieuchronną. Jakoż dzieje polityczne sprawdzają tę teorię, z jednej strony widzimy bowiem książąt krakowskich usiłujących ustawicznie wskrzesić dawną monarchię bolesławowską, z drugiej - możnowładców świeckich i duchownych ujmujących się nieprzerwanie za młodszymi braćmi, tj. za stanem rzeczy, który ich znaczenie i wpływ podnosił. Od czwartego rozdziału rozpoczyna się właśnie obraz owych walk wewnętrznych. Pierwszy Władysław natychmiast usiłuje kosztem młodszych braci utrzymać dawne znaczenie panującego - magnaci zaś stają po stronie młodszych i odnoszą pierwsze wielkie zwycięstwo nad autokratycznymi usiłowaniami.
Zwycięstwo to podnosi ich wpływ i przyczynia się niemało do wzmocnienia stanowiska i niezależności Kościoła, który wszędzie wówczas dąży do tegoż samego celu, a który w Polsce, aż dotąd mało od Rzymu zależny, poczyna właśnie wówczas reformować się zgodnie z wielką kościelno-rzymską polityką. Ale i książęta nie dają za wygrane. Po Władysławie i niedołężnym Bolesławie Kędzierzawym wstępuje na tron krakowski najenergiczniejszy i najzdolniejszy z braci, Mieszko Stary. Przez pierwsze cztery lata swego panowania umie on wszelkimi sposobami restaurować dawną potęgę książąt, ale i on ustępuje wreszcie parciu nowego prądu. Kazimierz dąży do tego celu innymi drogami, Mieszko jednak nie traci nadziei i wszelkimi sposobami stara się odzyskać straconą pozycję, by dalej prowadzić rozpoczęte dzieło. W tych walkach i usiłowaniach wyczerpuje się cała jego ogromna energia, a gdy wreszcie jako ośmdziesięcioletni starzec odzyskuje stanowisko, nie może już prowadzić dalej zadania restauracji monarchii, odzyskuje je bowiem z pomocą tych właśnie żywiołów, które zgnieść usiłował. Upadek syna jego Władysława w starciu z Kościołem, pragnącym utrwalić nowe swe stanowisko, kończy ten okres walki książąt o dawną władzę i otwiera nowe niedole i nowe dzieje dla całego społeczeństwa.
Być może, że od tej chwili należałoby liczyć nowy okres dziejowy, ponieważ jednak pierwszą przyczyną całej walki i jej rezultatu był podział Krzywoustego, słusznie więc Smolka bierze go za punkt wytyczny. Podział Krzywoustego sam w sobie nie był niczym nowym, ale pierwszy się utrzymał i pociągnął za sobą zmiany i nowe czasy. Stąd jego ważność dziejowa, którą przeprowadzając w książce swej Smolka występuje jednocześnie przeciw podziałowi Bobrzyńskiego. Idzie w tym za Szujskim, a zgodnie z Lelewelem i wieloma poprzednikami. Książka jego zatem nie jest żadnym nowym pomysłem historiozoficznym, ale tylko obszernym zebraniem materiału i syntetycznym przedstawieniem w opowiadaniu obrazowym i popularnym. Ile w obrazie tym jest intuicji autora, zresztą wielce prawdopodobnej wobec braku źródeł, to tylko ścisła i specjalna krytyka historyczna może wykazać.

14

Ramułtowie. Powieść współczesna przez J. I. Kraszewskiego. Wydanie Gebethnera i Wolffa. W tym obozie, który sam się zwie lub jest nazywany arystokracją, człowiek wielkiego majątku i prawdziwie historycznego nazwiska może wyznawać zasady, jakie mu się podoba - wszystko mu będzie przebaczone, uznane lub policzone na karb fantazji. Ścisłego pilnowania się zasad konserwatywnych, a nawet wsteczniczych, muszą przestrzegać i przestrzegają tylko ci, którzy bardziej pragną należeć do arystokracji, nim im się to z prawa należy. Kraszewski powiedział w którejś ze swoich powieści, że gdy pognój złota padnie na niwę szlachecką, wyrasta pan z antenatami. Dodamy do tego, że obecnie owa ziemia, byle dobrze znawożona, niekoniecznie potrzebuje być nawet szlachecką, by rodzić panków i półpanków in partibus, malujących swoje herby na talerzach, biletach wizytowych i wszędzie, gdzie się dadzą wymalować. O ile tedy niewątpliwym arystokratom wolno być również często obojętnymi jak i nieobecnymi, o tyle wszyscy in partibus stanowią obóz "nieprzejednanych", w którym kwitnie i największy zelantyzm, i największa zgroza wobec swobody myśli, i największy strach przed radykalizmem. Ils sont plus catholiques le pape! co zresztą jest naturalne i co da się jeszcze wyrazić w ten sposób, że nowokreowany hrabia, którego przodkowie byli jenerałami... trybunalskimi1, jest większym arystokratą niż jaki Sapieha lub Czartoryski, a z pewnością jest gorliwszym szeregowcem w kościele wojującym konserwatyzmu. O takich wojujących mówi Kraszewski w swoich Ramułtach, która to powieść jest satyrycznym malowidłem wstecznej kliki. Rzecz się dzieje gdzieś w Galicji. Ramułtowie są braćmi należącymi do dwóch przeciwnych obozów. Starszy, Sylwan, biedny, utrzymuje się z pracy rąk z dala od miejsc rodzinnych, do których wrócić nie może, młodszy, urodzony z hrabiny galicyjskiej, należy po niewoli do pańskiego obozu. Pierwszy jest typem człowieka surowych zasad i pracy, drugi typem panicza mającego mnóstwo dobrych instynktów i skłonności, ale znudzonego i próżniaka. Bracia nie występują przeciw sobie nieprzyjaźnie. Przeciwnie! młodszy ma zbyt wiele sprytu, by nie rozumiał, co wart jego obóz, i kocha po swojemu brata, ale właśnie obóz usiłuje go postawić przeciw niemu. Naturalnie, idzie o pannę. Sylwana łączy dawna, datująca jeszcze z dziecinnych lat miłość z p. Hanną Januszanką, córką bogatego szlachcica i dziedziczką milionowej fortuny. Owóż obóz nie chce pozwolić, by taka fortuna dostała się w takie ręce antychrysta. Któż bowiem jest Sylwan. Strach pomyślić. Oto przede wszystkim był "skompromitowany". Zaiste, ta ogólna "kompromitacja", którą gdzie indziej uważano za dzieło arystokratycznej "szlachty", w gruncie rzeczy budziła nawet jako wspomnienie prawdziwą zgrozę właśnie w tym obozie, który opisuje Kraszewski. Sylwan więc był naprzód, człowiekiem w złym duchu, po wtóre, nie tylko sam nie należał do obozu, ale należących do niego uważał za głupców lub infamisów, po trzecie, pracował na kawałek chleba nie kłaniając się nikomu, i robił jeszcze wiele innych rzeczy równie nieprawowitych. Obóz więc postanowił ożenić z panną jednego ze swoich, a ponieważ nikt więcej nie nadawał się od Hermana Ramułta, brata Sylwanowego, więc Hermana. A Herman? wolał aktorkę Wiolę i drwił z własnego obozu, poczytując za uczciwsze pomagać bratu. Na nieszczęście ta Wiola kochała właśnie Sylwana. Kraszewski zrobił z niej typ Cyganki z duszą i czystością anioła. Sylwan jednak, zakochany w Hannie, płacił Wioli tylko braterskim uczuciem. Obóz, chcąc go odsadzić od Hanny, intrygował, obrzucał go błotem, siał plotki, rzucał potwarze, szarpał, plwał. Owe intrygi i potwarze stanowią perypetie powieściowe, przy czym autor przesuwa przed oczyma czytelnika całe to kleine, aber honnete Gesellschaft pieczeniarzy, półpanków, intrygantów, świętoszków i tym podobnych indywiduów ratujących społeczeństwo od demokratycznego chaosu. Intrygi ich rozdzielają na jakiś czas Sylwana z Hanną, ale na nieszczęście Herman, na którego klika głównie liczyła, zawodzi wszelkie jej wyrachowania, właśnie bowiem jego pośrednictwo zbliża znów dwoje zakochanych, których wreszcie ołtarz łączy na zawsze.
Herman żeni się z Wiolą.
Pod względem artystycznego wykonania jest to jedna z przedniejszych powieści Kraszewskiego. Typy należące do kliki, jak Marian Dołęga, Lubicz, Paprzyca itp., kreślone są ze znakomitym satyrycznym zacięciem i tą niezrównaną wprawą, właściwą tylko Kraszewskiemu. Ojciec Hanny, poczciwy smakosz, miękki jak wosk i zakochany po uszy w Ramułtównie, siostrze Sylwana, jest również wyborną przeciętną sybarytyzmu i dobrowolności szlacheckiej. Postaci zupełnie dodatnie, bez przymieszki charakterystycznej, mniej się udały. Herman jako portret lub studium jest nierównie wyższy od Sylwana, który więcej jest zbiorem zasad i sentymentów niż człowiekiem z ciałem i kościami. Ta poważna, a nawet surowa twarz idealisty nie rysuje się nam dokładnie w wyobraźni jako indywidualność. Toż samo da się powiedzieć o Hannie, Wiola zaś jest istotnie rara avis... to jest jedna z takich, które bujają w atmosferze ideału, ale za to niezmiernie rzadko siadają na ziemi.
W powieści tej, jako we współczesnej i krążącej wokoło zasad, Kraszewski mniej jest obiektywnym niż w innych. Często tu też spod opowiadania wychyla się autorskie rozumienie rzeczy, autorska sympatia lub antypatia, czasem przebłyska oburzenie lub uśmiech pogardy. Nadaje to powieści pewną skupioną siłę, widoczniejszą niż w innych utworach. Ton ogólny Ramułtów jest trochę bolesławitowski - a to nie tylko nie ujmuje wartości rzeczy, ale podnosi jej znaczenie.


1 Jenerałami zwano za czasów Rzeczypospolitej woźnych trybunalskich.

15

Paweł Heyse. Wybór pism. Wydanie Lewentalowskie. Książka ta jest jednym z tomów wydawnictwa Biblioteki najcelniejszych utworów literatury europejskiej. Z licznych dzieł tego wielce płodnego pisarza niemieckiego wybrano najcelniejszy jego dramat Sabinki, sześć noweli prozą i jedną wierszem pt. Dziecię wieszczek. Przekłady dopełnione zostały w ogóle bardzo zadawalniająco, a zwłaszcza Sabinek (Kaszewskiego) i Dziecięcia wieszczek (Konopnickiej). Heyse jest bardzo lubionym i wielce poczytnym nowelistą niemieckim, odznaczającym się wielką świetnością stylu, spokojem pełnym akademickiej piękności i nastrojem bardzo idealnym. Nowele jego kreślone są w znacznej części na tle włoskim i czerpane z życia włoskiego, które najsilniej przemawia do umysłu tego pisarza. Wielce ceniony w swojej ojczyźnie, u nas niezbyt był znany. Od czasu do czasu tylko ukazywały się przekłady jego pomniejszych prac w różnych pismach periodycznych. Wybór pism może polskiemu czytelnikowi dać i dokładniejsze, i bardziej całkowite pojęcie o tym słynnym autorze.

16

Sumy neapolitańskie. Opowiadanie historyczne przez Klemensa Kanteckiego. Nakład Gebethnera i Wolffa. Praca ta drukowana była poprzednio, o ile pamiętamy, w "Ateneum". Jest to historia długoletniego procesu, a raczej długoletnich usiłowań czynionych przez Rzeczpospolitą dla odzyskania sum wypożyczonych przez Bonę Filipowi II. Obszerniejsze sprawozdanie o tej monografii podamy wkrótce.

17

Sumy neapolitańskie. Opowiadanie historyczne przez Klemensa Kanteckiego. Wydanie Gebethnera i Wolffa. "Sumy neapolitańskie" stały się u nas wyrażeniem przysłowiowym, z tym wszystkim jednak mało kto wie, jaki przebieg miała sprawa tych sum i jak się wreszcie zakończyła. Książka p. Kanteckiego jest wyjaśnieniem tych wątpliwości. Być może, że sam długi i zawikłany proces o ową pożyczkę mało mógł dostarczyć materiału do zajmującego i barwnego opowiadania, p. Kantecki jednak umiał przezwyciężyć trudności. Z drugiej strony, zgadzamy się z autorem, że kwestia sum neapolitańskich jest nie tylko ciekawą ilustracją międzynarodowych stosunków finansowych, lecz nadto nieobojętnym probierzem charakterów niektórych postaci współczesnych. Przede wszystkim w świetle tej sprawy rysują się jasno dwie postacie: wierzyciela i dłużnika, tj. królowej Bony i Filipa II. Pośpiech, z jakim Bona opuszczała ten kraj, który głowę jej ozdobił jedną z najświetniejszych koron w Europie, i nienawiść do wszystkich i wszystkiego, co polskie, czyni z tej królowej jedną z najantypatyczniejszych niewiast owego wieku. Trudności, jakie sam król i senatorowie stawiali przeciw woli Bony, spory i zwłoki zapełniają początek opowiadania. Bona jednak dopięła celu i wyjechała. Początek jej podróży zapowiadał się świetnie, wszędzie bowiem przyjmowano z czołobitnością potężną królowę i najbogatszą panią w Europie. Zaledwie osiadła w Bari, już Filip, władca państw, w których nie zachodziło słońce, i pan najbogatszych kopalni złota w świecie, rozpoczął z nią układy o pożyczkę. Bona chętnie podawała ucha tym układom, lubo bowiem Włochy miały być spokojnym tylko schronieniem dla emerytki, przecie nienasycona jej ambicja kazała jej jeszcze sięgać po władzę, i namiestnictwo w Neapolu uśmiechało się jej ponętnie. Dzięki temu 430 000 dukatów przeszło wkrótce do skarbu Filipa. Potem zaczyna się natychmiast dla Bony czas opuszczenia, zapomnienia, dowodów niewdzięczności i żalu za znienawidzoną Polską. Ale gdy jej chęć powrotu poczęła przybierać barwy zamiaru - otruto ją. Konającej czytano fałszywy testament, ręka zaś przybocznej damy podsunięta pod głowę królowej potrącała brutalnie tę głowę na znak potakiwania. Tu Autor rysuje nam nikczemną postać Pappacody. Skarb zagrabiono. Ale mimo fałszywego testamentu został dziedzic Zygmunt August - rozpoczęła się więc owa sprawa spadku, trwająca całe wieki. Złowrogi Filip zwłóczył, oszukiwał i nie chciał oddać nic. Cesarz pośredniczył nieszczerze. Z Polski szły poselstwa za poselstwami, ciągle na próżno. Spotykano się ze zła wiarą, wykrętami i chciwością, wobec których usiłowania nawet takich ludzi, jak Kromer i Hozjusz, nie zdały się na nic. Zaledwie od czasu do czasu można było uzyskać spłatę procentów. Zygmunt August umarł - żądano dowodów, że Anna jest legalną spadkobierczynią. Wreszcie i między siostrami: Anną, Katarzyną i Zofią, poczęły się niesnaski, dwór szwedzki zaś wprost intrygował na swoją korzyść. Batory nie dbał o tę sprawę, mając coś lepszego do roboty, Zygmunt III zaś był ślepo oddanym Filipowi. Zabiegi za Filipa III nie doprowadziły również do niczego. Dopiero pod Filipem IV sprawa przybrała pomyślniejszy dla Rzeczypospolitej obrót. Energiczny ksiądz Mąkowski wyjednywa spłatę zaległych procentów w sumach dość znakomitych, uwalnia przy tym kilka tysięcy Polaków i Rusinów jęczących w niewoli w Sycylii, a sprzedanych tam przez Turków i Tatarów. Po długich zwłokach dostaje następnie król Władysław niektóre włości hiszpańskie w dzierżawę. Za Jana Kazimierza zniżono dobrowolnie stopę procentu. Po abdykacji Rzeczpospolita zostawia królowi dożywotnią używalność procentów. Kazimierz, wbrew rozporządzeniu zostawiającemu mu tylko dożywocie, zapisuje sumy palatynowej Renu i córce jej księżnie Kondeuszowej, stąd po jego śmierci ukazują się liczni bezprawni pretendenci, z czego korzystając Hiszpania zawiesza spłatę. Odtąd nie dostaje Polska ani grosza.
Starań jednakże nie zarzucono zupełnie. W roku 1704 miał sejm uchwalić coś stanowczego w tej kwestii, jednakże zeszło na niczym i sprawa znowu ucichła. Dopiero po śmierci Augusta III prymas Władysław Łubieński wysyła znowu za zgodą stanów do Ferdynanda IV. Ten jednakże postanowił czekać na elekcję. Zabiegi Poniatowskiego były słabe, tak że prawie nie ma ich śladu. Lecz w r. 1815 rząd Królestwa Polskiego uważając się za spadkobiercę Rzeczypospolitej, nie wahał się wystąpić z pretensjami. Naczelny zarządca Archiwum Królestwa, Walenty Skorochód Majewski, przygotowywał materiały do sprawy, nie wiadomo jednak, czy książę Lubecki uczynił z nich jaki dalszy użytek.
Taki jest epilog tej sprawy. Procenta wypłacone w różnych odstępach czasu przez Hiszpanię wyrównały, a może i przewyższyły sumę pożyczoną przez Bonę - kapitał jednak dotychczas nie został spłacony i zapewne nie zostanie nigdy...

18

Dla Zagrzebia. Jest to zbiorowe wydawnictwo obejmujące ulotne utwory literatów galicyjskich. Dochód z wydawnictwa przeznaczony jest dla Zagrzebian. Cel to piękny i solidarność dobrze zrozumiana, w spisie zatem nazwisk, które wzięły udział w wydawnictwie, nie brak prawie ani jednego. W treści znajdujemy bądź utwory beletrystyczne, bądź krótkie rozprawki i artykuły z zakresu nauki. Spośród prac pragnących pogodzić charakter naukowy z beletrystycznym wyróżnia się oryginalnością Legenda filozoficzna Juliana Ochorowicza pt. Istota bytu. Młody bramin w poszukiwaniu istoty bytu podróżuje przez wszystkie kraje i wieki. Pyta się o "ideę bezwzględną" w Indiach, w Grecji, następnie u mędrców średniowiecznych, aż wreszcie zachodzi w nowsze czasy, do nowszych filozofów. Ale gdy ci nauczą go, czym jest istota bytu, nieszczęśliwy Zajnavalkya poznaje, że tyle wiedziano już i o Indiach przed trzema tysiącami lat.
Zrozpaczony, udał się do świątyni wiedzy ścisłej, ale tam na pytanie odpowiedziano mu jednym słowem: "Nie wiemy". Usłyszawszy to bramin padł martwy, a na grobie jego napisano: "Tu leży duch metafizyka". - Z innych prac zasługuje na bliższą uwagę Żyd wieczny i dziennikarstwo Kazimierza Chłędowskiego. - Między poematami celuje powagą i pięknym wierszem Vanitas vanitatum, urywek z lirycznego poematu pn. Król Salomon Włodzimierza Zagórskiego.

19

Julian Klaczko. Wieczory florenckie (Causeries Florentines). Z upoważnienia autora tłumaczył St. Tarnowski ("Revue de Deux Mondes" 1880). Tłumacz w przedmowie do tego znakomitego studium oświadcza, że prace z zakresu literatury powszechnej lub sztuki należą do najrzadszych zjawisk literackich. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest, iż nasza własna literatura jest jeszcze nie dość uprawnym polem, któremu też musimy poświęcać największą część sił i pracy. Z drugiej strony jednak, nic tak nie dowodzi naszego związku z oświatą powszechną, jak rzeczy pisane przez Polaków, a treścią swoją cały świat obchodzące. Do takich właśnie prac należy studium Klaczki o Dancie i Michale Aniole. Tarnowski zalicza je do prawdziwie świetnych zjawisk w zakresie krytyki i twierdzi, że po przeczytaniu całego dialogu oświecony czytelnik musi powiedzieć tak, jak jedna z osób do dialogu wchodzących: "Ta rozprawa wyjaśniła dantejską zagadkę; a to, co w niej odnosi się do Michała Anioła, otworzyło przede mną nowe i nieznane widoki". Sama forma dialogowa rozprawy jest pomysłem nader trafnym, wskrzeszającym zapomniany już cokolwiek sposób pisania a uprzystępniającym wielce zrozumienie zawiłych pytań. W willi hrabiny Albani pod Florencją zbiera się doborowe kółko gości, które pod przewodnictwem uroczej i niepospolicie inteligentnej pani domu zajmuje się co wieczór rozstrzyganiem kwestyj z zakresu literatury i sztuki. Do gości należy b. konserwator jednego z wielkich muzeów papieskich, którego wedle godności i orderu nazywa autor komandorem, Florentczyk Marchese Arrigo, książę Canterani i czterech cudzoziemców: członek Akademii, Francuz, młody dyplomata, opat Don Felipe i Polak, którego zebrani goście nazywają po prostu Bolskim. Pewnego razu hrabina pyta zebranych, który z jej gości potrafiłby jej wytłumaczyć tragedię Dantego, i stąd wywijają się rozprawy, trwające kilka wieczorów, o Dantem i Michale Aniole. W rozprawach tych stawiane jest i roztrząsane porównawczo pytanie, dlaczego z pojęciem Danta łączy się jakoś zawsze pojęcie niezmierzonej boleści i smętnego przeznaczenia. Losy poetów innych były smutniejsze od jego losów; wygnanie, na które był skazany, stanowiło wówczas fakt powszedni, dlaczegoż z jego przede wszystkim imieniem łączy się smutek i wspomnienie losów ponurych? Roztrząsając tę kwestię uczeni goście hrabiny wnikają w ducha Dantego, w jego nastrój, malują nam jego umysł i serce na tle stosunków ówczesnych, zastanawiają się głęboko nad Boską komedią i nad Vita Nuova, czytelnik zaś ani spostrzega, jak dalece wyczerpująco poznaje autora i dzieło i jak dalece "rozprawa wyjaśnia dantejską zagadkę". Co do Michała Anioła, to, co autor mówi o nim samym i o jego ujemnym wpływie na rzeźbę jak i malarstwo - otwiera istotnie "nowe a nieznane widoki". Są tam pojęcia oryginalne i dotychczas zupełnie nie znane. Dwa pokrewne duchy wychodzą oświecone nowym światłem. Tragedia Michała Anioła leży w jego tytanicznej naturze. Tworzy on bez przeszłości i bez przyszłości, bo wedle twierdzeń uczonych gości, ma na nią wpływać ujemnie. Czując to, cierpi. Odrzucając wszystkich, widzi się samotnym. - Tragedia Dantego nie leży, jak powszechnie mniemają, ani w nieszczęściach zwykłych poetów w ogóle, ani w jego nieszczęsnej miłości do Beatryczy. Obecny między gośćmi hrabiny Polak zapatruje się wielce sceptycznie na uczucia włoskich poetów w ogólności, a Danta i Petrarki po szczególe. Widzi on w tych uczuciach sztuczność, symbolikę i naciąganie, a brak prostoty, prawdy i naturalności. Z jego dowodzeń wypada, że ani Dante nie kochał swej Beatryczy, ani Petrarka Laury, wspomnienia zaś obydwóch kobiet posłużyły obydwom tylko jako oś, około której obracała się pewna część ich działalności literackiej. Ale ogień ich uczuć był tak sztuczny jak i forma, w której je wypowiadali. Ten zarzut prowadzi innych gości do wyjaśnień i uczuć, i formy. Kwoli tym wyjaśnieniom następują rozprawy o trubadurach poezji prowansalskiej, poglądach na miłość i wierność właściwych owej epoce i krajowi. Dante i Petrarka wychodzą obronną ręką. Czuli oni prawdziwie, później zaś żyli wspomnieniem, na czym sztuka, która ma właściwe sobie prawa perspektywy wyłączające bezpośredniość wrażeń, wyszła najlepiej. Obronę tę do pewnego tylko jednak stopnia czytelnik może uwzględniać. - Zresztą, jest ona małym tylko odstąpieniem od pytania, co stanowi tragedię Dantego. Pokazuje się z niej jednak, że ni miłość. Zatem co? Czy to pojęcie bezmiernej boleści związanej z jego imieniem powstało stąd, że Dante opisywał piekło? Nie - bo opisywał prawie zarówno czyściec i niebo, w opisach tych zaś jest spokojnym, harmonijnym i słodkim. W czymże leży jego brzemię i cały smutek jego życia? Odpowiedź czytelnik znajduje dopiero w końcu rozprawy. Dante był wielkim konserwatystą, większym niż ktokolwiek inny ze spółczesnych. Pragnął jedynego państwa, tak jak jedynego Kościoła. Żyjąc w czasach rozprzężenia i stopniowej zaguby średniowiecznych ideałów państwowych i kościelnych, całą duszą wyrywał się ku owym ideałom, a jednocześnie on więcej niż kto inny otwierał czasy nowsze i przykładał topór do starego pnia. Dusza jego - mówiąc inaczej - była konserwatywną, działalność rewolucyjną. W tym tragicznym rozstroju leży źródło tej boleści, z jaką zrosło się jego imię. Ale pytanie to i odpowiedź nie jest ani główną treścią, ani głównym zadaniem książki. Posłużyło ono autorowi na to, by jak wspominaliśmy, nakreślić nam całego Danta i pokrewnego mu duchem Michała Anioła, by wytłumaczyć nam ich geniusz i dzieła, rysy wspólne geniuszu i różnice. Jakoż przyjdzie nam zgodzić się z tłumaczem, że nigdy jeszcze w kwestiach literatury zagranicznej lub sztuki nie było napisanym przez Polaka nic, co by wagą swoją, głębokością nauki, przenikliwością myśli, wykwintnością krytycznego i artystycznego smaku, a wreszcie układu doskonałą proporcją i stylu świetnością - choćby z daleka bardzo przybliżało się do tych Florenckich wieczorów.
Tej bogatej treści odpowiada język przekładu, który pod względem jasności w wypowiadaniu myśli i pod względem toku i ścisłości jest wprost bez zarzutu.

20

Poezje Czesława. T. II. Nieraz w "Kurierze Warszawskim" i innych pismach zdarzało nam się spotkać z udatnym wierszykiem podpisanym: Czesław. Teraz mamy przed sobą cały drugi tomik jego poezji. Skargi kochanka, ironia sceptyka, łzy i gorzki uśmiech - oto wieczny temat tych piosnek. Ale, że forma wiersza niezła, że muzyka rytmów i rymów mile wpada do ucha, że napotykaliśmy zręczną grę słów i niespodziane, niby heinowskie zwroty, więc przeczytaliśmy te wierszyki z pewną przyjemnością, ale bez żadnego głębszego wrażenia. Bo tylko szczery zapał - zapał wzbudzić może, tylko prawdziwe uczucie poruszyć, tylko zupełnie oryginalny talent zelektryzować jest w stanie, a tego wszystkiego daremnie by szukać u Czesława. Mowa tu wciąż o łzach, o cierpieniach, o kochaniu, a znać w tym wszystkim, że poeta ani cierpiał, ani kochał, że piosnki nie wyszły z piersi wezbranej uczuciem, ale że są one robotą zręcznego wierszopisarza. Znać, że się on wczytywał w wielkich mistrzów i śpiewa na ich nutę, ale z siebie nic dać nie jest w stanie. Sam się zresztą do tego przyznaje, kiedy mówi:

Szukałem długo nowych szat
Dla piosnek swych i treści świeżej,
Znalazłem kilka świetnych szmat
Z królewskiej mistrzów mych odzieży
I kilka snów z minionych lat.

Szaty mistrzów widzimy istotnie w każdym niemal wierszyku. Tu Heine prawie skopiowany, tam Musset, tu dźwięczy nuta Słowackiego. Czesław posiada przede wszystkim muzyczną zdolność wsłuchania się w poezję danego mistrza i odtworzenia jego stylu, a niekiedy obrazów i myśli. Czytając te piosnki, odbiera się wrażenie czegoś znanego, a dopiero potem dochodzi się do przekonania, że ten wierszyk trzymany jest w tonie takiej a takiej poezji Asnyka, Heinego lub Musseta. Co do "snów z minionych lat", to pokazuje się, że poeta nie śnił o wielkich czynach ani potężnych ogólnych uczuciach, ani nie zamyślał się nad zagadnieniami bytu. Kręci się on w kółku swoich własnych malutkich spraw i zwątpień, które bynajmniej nie są echem ogólnoludzkich bólów. Temata oklepane, dużo fałszywego sentymentalizmu, skargi na cierpienia własnego ja i rozczarowania tegoż ja, dużo w tym obcych wzorów, mało szczerości - oto Czesław.

[powrót]