Z wystawy antropologicznej w Paryżu
Po lewej stronie od Trocadéro i poza obrębem jego olbrzymiego dziedzińca wznosi się wielka szopa drewniana, prostej budowy, ozdobiona tylko dwoma sfinksami przy wejściu. Ludzi tu zawsze mało, jeden policjant, przy nim na ławce spahis w białym turbanie, kilkunastu mężczyzn i jedna lub dwie kobiety - oto cała publiczność, którą najczęściej tu zastać można. W samej szopie milczenie przerywane bywa tylko odgłosem kroków w pustej sali, która na pierwszy rzut oka wygląda jak kostnica, albowiem spoza szklanych szyb poustawianych pod ścianami, setki czaszek ludzkich poglądają na widza pustymi oczodołami. Jest to wystawa antropologiczna, o której gazety wiele piszą, a ludzie mało wiedzą; każdemu jednak, kto przybywa z naszych stron, radzę porzucić na chwilę świetne sale Trocadéro i wyzłocone bramy Pola Marsowego, a przyjść tu, gdzie nauka wybrała sobie skromne i samotne siedlisko.
Na lewo, zaraz przy wejściu, znajduje się sekcja Towarzystwa Antropologicznego, które przy urządzaniu jej posiłkowalo się, prócz własnych okazów, okazami nadesłanymi z całego kraju. Częścią najbardziej bijącą w oczy są tu ubiory ludowe, umieszczone na wzniesieniu, tak aby je dokładnie obejrzeć można. Znajdują się między nimi świtki krakowskie, siermięgi rusińskie; z Galicji: gunie góralskie i huculskie oraz sulmany mazurskie, a raczej zupełne ubiory, począwszy od czapek czerwonych z pawimi piórkami, wysokich bermyc baranich - siwych i szarych, kapturów obszywanych lisim futrem; czapek wykrojonych z hubki - a skończywszy na bitach i góralskich kapciach. Obok strojów męskich są i niewieście, przy których nie pominięto wszelkiego rodzaju ozdób, jako to paciorków i pasków, noszonych przez nasze wieśniaczki. Niektóre z tych rzeczy są domowej roboty, np. płótna, burki, rańtuchy, kilimki, wyrabiane wprost w chatach na własny wyłącznie użytek; inne pochodzą z wieśniaczych rękodzielni, zajmujących częstokroć całe osady. Można powziąć z nich dokładne wyobrażenie o przemyśle miejscowym, o zręczności robotnika i o stopniu rozwoju, do jakiego przemysł wiejski dojść może. Wszystkie te wyroby uderzają oryginalnością, rozmaitością charakterów, silnie rozwiniętym poczuciem estetycznym, a częstokroć i bogactwem. Nadesłała je głównie Galicja. Królestwo i inne okoliczne prowincje mniejszy na wystawie tej wzięły udział. Równie obszerny jak Galicja mogło wziąć Poznańskie, ale nie wzięło prawie żadnego.
W ogóle jednak wystawa ubiorów wygląda bardzo świetnie, ustawiona jest doskonale i dlatego każdemu najpierwej wpada w oczy. Dopełnienie jej stanowi prócz tego jedna z szaf, zawierająca ubiory przeważnie z Królestwa nadesłane. Szkoda nawet, że niektóre okazy z niej nie zostały umieszczone sposobem manekinowym na wzniesieniu, albowiem np. stroje kujawskie, odznaczające się doskonałością sukien i płócien, smakiem i bogactwem, lepsze by dały wyobrażenia od galicyjskich o zamożności ludu. W tejże szafie znajdują się także małe machiny w kształcie lalek, przedstawiające Żydów naszych.
Wszystko to jednak tyczy się etnografii, nie antropologii. Również do okazów etnograficznych zaliczyć wypada album panny Rakowskiej, przedstawiające typy i ubiory ludowe. Inne rysunki, rozłożone na oknach, mniej może są doskonałe niż charakterystyczne. Między obrazami znajduje się Jan Kochanowski nad trumną Urszuli Matejki. Obecność tego dzieła sztuki na wystawie etnograficznej objaśnia się tym, że Kochanowski ma przedstawiać typ i strój szlachcica z XVI wieku. Toż samo zadanie spełniają rysunki Matejki strojów historycznych z rozmaitych stuleci i na koniec album rodu Potockich, zawierające fotografowane kopie portretów naczelników tej rodziny aż do XIII wieku.
Najpiękniejszym jednak okazem tej części wystawy jest ceramika Godebskiego, przedstawiająca w płaskorzeźbie typy i ubiory wszystkich narodów świata. Zwróciła ona na siebie głównie uwagę prasy francuskiej. Na tle złotym widać tu blisko sto postaci tak charakterystycznych, że na pierwszy rzut oka można odróżnić ich pochodzenie. Grupa ta zajmuje środek obrazu, od którego to środka w prawą stronę idą narody zachodnie, w lewą wschodnie, rozciągające się ku górom uralskim i dalej w Azji.
Prócz wartości etnograficznej jest to prawdziwe dzieło sztuki, któremu zachowanie typowych charakterystycznych rysów twarzy w postaciach stosunkowo małych i misterność wykończenia nadaje wysoką wartość. Toteż prasa francuska nazywa bez wahania ową ceramikę najwspanialszym obrazem w części etnograficznej naszej wystawy. Sprawozdawcy podnoszą poetyczność układu i świeżość kolorytu. Ten ostatni szczególniej ich zachwyca, ponieważ zachowanie go przy wypalaniu w piecach obrazów przedstawia niezmierne trudności, które Francuzi tylko, jako mistrze w sztuce ceramicznej i miłośnicy jej, dokładnie zrozumieć i ocenić umieją.
Na bliższą również uwagę zasługują mapy pp. Franciszka Duchińskiego i Alfreda Ciszkiewicza, sekretarza szkoły architektury w Paryżu. Mapa etnograficzna Ciszkiewicza daje dokładny opis plemion zamieszkujących nasze strony i może służyć za wskazówkę przy rozstrzyganiu kwestii spornych naukowych. Uzdolnienie i sumienność jej autora zasługują na wszelkie uznanie.
Najważniejszych okazów antropologicznych dostarczyło muzeum toruńskie. Zajmują one szereg szaf stojących przy ścianie po lewej stronie od wejścia. Są to przeważnie wykopaliska niezmiernie starożytne. Część ich sięga okresu kamieni niewierconych, jako to: młoty krzemienne bez otworu do osadzenia trzonka, ostrza włóczni, strzał, dłuta itp. Inne przedstawiają kamienie już osadzone na rękojeściach, czego dowodem są otwory w obuchach. Kształty ich przy tym są doskonalsze, a wyrób o wiele dokładniejszy. Poznajdowano te wszystkie przedmioty bądź to w miejscach dawnych horodyszcz i tyńców, bądź na cmentarzyskach, bądź na koniec w dolmanach i tumulusach, które nie znane w większej części ziem słowiańskich, trafiają się jednak czasem w Czechach, na Morawie i W. K. Poznańskiem. Większość jednakże okazów stanowią wykopaliska pomorskie, które też i znajdują się w ziemiach opłukiwanych Bałtykiem najwięcej, świadcząc, że ziemie te miały w owych czasach ludność najgęstszą i kulturę najwyżej posuniętą, na co nie brak i dowodów historycznych.
Z okazów brązowych nadesłano pierścienie, naszyjniki, bransolety, paciorki i naramienniki, odznaczające się misternością wyrobu. Starożytnicy znajdują takie rzeczy w urnach, w pojedynczych mogiłach lub w owych szczególnych grobowcach, ułożonych potrójnie jeden na drugim w ten sposób, iż w najgłębszym znajduje się kościec otoczony narzędziami kamiennymi, w środkowym - brązowymi, w wierzchnim zaś - żelaznymi. Ułożenie takie grobów nie tyle zdaje się być dziełem przypadku, ile zwyczajem grzebania ciał w miejscach raz na zawsze na to poświęconych. Przy niektórych kościotrupach znajdowano także brązowe sierpy; były to zapewne sierpy ofiarne, które wkładano może do mogił kapłanów. Wszędzie przy tym przy szczątkach ludzkich odkopują garnuszki, misy, dzbany oraz małe czerpaczki, ukazujące na zwyczaj stawiania jadła przy zmarłym, który to zwyczaj utrzymał się dotychczas w niektórych ziemiach słowiańskich lub zamieszkanych przez ludność słowiańską nie znaną.
Na koniec liczny zbiór urn, nadesłanych bądź przez muzeum toruńskie, bądź z Raperswillu, stanowi niemniej cenną część naszej wystawy. Niektóre z tych urn, tak zwane obliczowe, zwracają na się szczególniejszą uwagę archeologów. Nie mogę twierdzić, czy wyrabianie urn obliczowych było wyłącznym zwyczajem w ziemiach słowiańskich, w innych jednakże zbiorach nie widziałem podobnych. Okoliczność ich polega na zarysowaniu na wypukłej stronie naczynia oczu i na wydłużeniu nosa. Czasem te zarysy twarzy bywają bardzo wyraźne, co następuje zwłaszcza wówczas, gdy oczy są kolorowo emaliowane, czasem zaledwie dostrzegalne, a nawet tak zatarte, że istotnie trzeba pewnej dobrej woli archeologicznej, ażeby je odróżnić. Niektóre popielnice zamiast twarzy przedstawiają inne części ciała męskiego lub kobiecego; większość z nich zaś pokryta jest napisami runicznymi.
Znajdowane całkowite kośćce, a przy tym urny z popiołami, wskazują na podwójny zwyczaj grzebania lub palenia ciał, co dało powód do rozmaitych naukowych przypuszczeń. Twierdzenie, że zwyczaj palenia lub grzebania ciał nie był jednoczesnym, ale mógł następować po sobie w rozmaitych okresach, zostało zbite naprzód tym, że tak przy kościotrupach jak i w popiołach znajdowano jednakowe narzędzia i ozdoby, a po wtóre jeszcze i tym, że częstokroć popielnice były odkopywane obok kośćców w jednych i tych samych grobach. Ta wspólność grobów stanowi takiż dowód przeciw mniemaniu Lelewela, który w grzebaniu lub paleniu ciał chciał widzieć odmienny obrządek dwóch sekt religijnych. Niemieccy archeologowie objaśniali ową dwoistość istnieniem dwóch oddzielnych ludów; a i to przypuszczenie wobec częstej wspólności grobów i tożsamości znajdowanych narzędzi okazuje się pozbawionym wszelkiej zasady. Najprawdopodobniejszym jest, że panował i taki, i taki zwyczaj lub że niektóre tylko klasy (może np. klasa kapłanów) miały przywilej wyłączny grzebania się lub palenia.
Wracając do wystawy, wykopaliska stanowią część jej najciekawszą. Mniejszej już wagi są przedmioty historyczne, jako to: pasy słuckie i karabele, które właściwsze mogłyby znaleźć miejsce w wystawie historycznej, w Trocadéro. Obecności niektórych okazów, jak np. strzelby Stanisława Poniatowskiego, zgoła nie umiem sobie wytłumaczyć, bo jakkolwiek robota okazu tego jest istotnie przepyszna (prawdopodobnie zagraniczna), nie stoi on w żadnym związku ani z etnografią, ani z antropologią, a służy chyba do ozdoby. Miejsce jednak jedynie mu odpowiednie byłoby w zbiorach Czartoryskich.
Największym i krzyczącym niedostatkiem w dziale naszym jest brak kośćców i czaszek. Towarzystwo Antropologiczne czyniło wprawdzie liczne starania, aby dostać jak największą ich liczbę, ale starania te z wielką szkodą dla nauki okazały się płonne. Jednakże jakże łatwo było np. lekarzom naszym lub też dziekanom wydziałów medycznych nadesłać żądaną liczbę okazów. Wprawdzie jeszcze łatwiej było nie nadesłać, obrano więc tę ostatnią drogę. Skutkiem tego czaszki prawdziwe musiały być zastąpione rysunkami lub też fotografiami, na których badania naukowe są niemożliwe.
Ostatecznie wystawa nasza, jakkolwiek obok hiszpańskiej głównie zwróciła na się uwagę ministra Teisserenc de Bort, więcej jednak jest etnograficzną niż antropologiczną, w przeciwieństwie do zagranicznych, mianowicie do angielskiej i wspomnianej hiszpańskiej, które posiadają setki czaszek, częstokroć zasuszonych ze skórą i kościami.
Panowie Santos i de Quintona, przewodniczący w sekcji hiszpańskiej, nadesłali istotnie niezmiernie zajmujące okazy kośćców i czaszek pochodzących nie tylko z Półwyspu Iberyjskiego, ale z Peru, Boliwii, meksyku i innych ziem środkowo- lub południowo-amerykańskich, podwładnych niegdyś Hiszpanii. Obok czaszek indyjskich plemion myśliwskich, jeszcze żyjących albo niedawno wygasłych, są tu kośćce i głowy poznajdywane w grobowcach ludów wysoce ucywilizowanych, jako to: ludu Nahuatlów, zamieszkałego niegdyś w Meksyku, ludów Yukatańskich i na koniec ludu Yuków z Peru. Między mumiami peruwiańskimi można widzieć niektóre w postawie siedzącej, z łokciami wspartymi na kolanach, zachowane tak wybornie, że pomimo braku oczu, na twarzach dotychczas pozostał wyraz. Wiele głów ma jeszcze włosy, co jest okolicznością nader pomyślną, wiadomo bowiem, jak ważną odgrywają w nauce rolę ich kształt, przecięcia, a nawet i barwa. Włosy te są czarne, grube, proste, na przecięciu okrągłe, co wraz z pomiarami czaszek, dającymi przewagę wskaźnikowi szerokości, stwierdza na nowo powszechnie prawie przyjętą teorię, ze wszystkie pierwotne ludy Ameryki należą do plemienia mongolskiego. Wzory dawnych budowli i piramid peruwiańskich uzupełniają tę ze wszelkich miar interesującą sekcję.
Anglicy mniej przysłali okazów etnograficznych, niżby może mogli, za to liczba czaszek w ich oddziale przewyższa wszystkie inne. Są między nimi angielskie, szkockie, irlandzkie, walijskie, wschodnio-indyjskie, wszystkich plemion, począwszy od typowo aryjskich aż do czaszek ludu drawidów - dalej: murzyńskie z Afryki pobrzeżnej, hotentockie i buszmańskie z południowej; malajskie z Borneo, pozdejmowane z owych girland czaszek, jaki Dayakowie i inne narody z Wysp Sundzkich, zdobią swoje mieszkania - papuaskie z Nowej Gwinei, polinezyjskie z wysp Oceanu Spokojnego; australskie, tasmańskie i znów malajskie, ludu Maori z Nowej Zelandii. Władztwo nad niezliczonymi ziemiami, położonymi pod wszelką szerokością i na wszystkich morzach, pozwoliło Anglikom zebrać te skarby naukowe, których badanie nowe przynieść może antropologii plony. Między tymi czaszkami zwracają na siebie uwagę nieliczne, ale doskonałe okazy owych białych kruków antropologicznych, czaszek krzyżowych, których krzyż powstaje z przecięcia się niezarośniętego szwu czołowego, będącego przedłużeniem strzałkowego, z wieńcowym. Niektórzy uczeni chcieli w owym niezarośnięciu szwu czołowego widzieć najszlachetniejszą cechę, oznaczającą niezwykłą potęgę rozwoju mózgu, a chcieli przynajmniej dopóty, dopóki nie okazało się, że krzyżowość trafia się i u idiotów. Cechą jednak najwybitniej rzucającą się w oczy na widok owego szeregu głów spod rozmaitej szerokości jest różnica kąta twarzowego u wielorakich plemion ludzkich. Podczas gdy w szlachetnych typach anglosaskich i wschodnio-indyjskich wyższych kast - kąt twarzy zbliża się mocno do 90 stopni, to przeciwnie u australskich, tasmańskich i niektórych murzyńskich skośnoszczękowość (prognatyzm) staje się po prostu przerażająca. Na widok tego spłaszczonego czoła uciekającego w tył, a wysuniętych naprzód zębów w kształcie pyska psiego lub małpiego prawie się nie chce wierzyć, aby to były czaszki ludzkie. W ogóle wymiar kąta twarzowego, nie mający znaczenia, o ile chodzi o ocenienie zdolności osób pojedynczych albo należących do tegoż samego szczepu, może być ważną wskazówką w ocenianiu różnic plemiennych. W niektórych szafach na wystawie angielskiej - czaszki ułożone są umyślnie wedle tej cechy - tak ze spojrzawszy z boku, widzi się szczęki coraz silniej wystające. W rasie białej, obejmującej szczepy aryjski i semicki, prognatyzm zdarza się tylko wypadkowo, częściej trafia się w rasie mongolskiej, jeszcze częściej - w malajskiej, a u Murzynów afrykańskich, z jednym wyjątkiem Jolotów, u Papuasów, Polinezyjczyków i Australczyków występuje już jako cecha stała, od której uchylanie się jest rzeczą wyjątkową.
W antropologii za wskazówkę wyróżniającą służą także i wymiary głowy. Kto z biletem korespondenta przyjdzie na wystawę w godzinach, w których dla publiczności jest zamkniętą, ten często może zastać tam uczonych z cyrklem w ręku, pochylonych nad czaszkami i mierzących gorliwie ich długość i szerokość. Jak się wymiary ustalają i gdzie należy opierać końce cyrkla przy mierzeniu, uważam za zbyteczne objaśniać, tym bardziej że bez szczegółowej znajomości anatomii czytelnik nie umiałby zdać sobie dokładnie z tego sprawy. Z mojej strony, bez wszelkiej pretensji do specjalności, nadmienię tylko z tego, com czytał lub czego się dowiedział, że i sami uczeni nie bardzo się zgadzają na miejsca wymiarów i że panuje jeszcze pod tym względem wielka dowolność. Podstawę do owych wymiarów dał Ratzius, najogólniej zaś przyjęte metody są Bernarda Davisa i Welckera. Otóż wedle tych pomiarów podzielona została cała ludzkość na długogłową, średniogłową i krótkogłową (okrągłogłową) w ten sposób, że jeżeli czaszki, których szerokość chwieje się między 74 a 78, przyjęte zostały za średnie, to wszystkie dające cyfrę mniejszą szerokości, zatem więcej z boków ścieśnione - za długie, dające cyfrę większą - za krótkie mają być uważane.
Przyjąwszy tę podstawę, zauważono np., że rasa mongolska należy do krótkogłowych (okrągłogłowych), ponieważ wskaźnik przeciętny szerokości czaszek wynosi 80 i więcej; malajska jest długogłową, między czaszkami bowiem maorskimi znaleziono wskaźnik 73. Europejczycy mają w ogóle głowy średnie daleko więcej ściśnięte z boków i wydłużone od Mongołów (75-79). Wymiary czaszek murzyńskich zbliżają się do europejskich itp. Wszystko to miało służyć za wskazówkę w odróżnianiu plemion oraz w rozstrzygnięciu tej kwestii, czy rasy ludzkie są odrębnymi gatunkami, czy też stanowią tylko odmiany jednego gatunku. Jednakże wskaźnik szerokości i długości chwieje się sobie w najlepsze w jednym nawet i tym samym plemieniu. Długogłowości lub krótkogłowości nie można również przyjąć za podstawę w ocenianiu uzdolnienia ani ras, ani narodów. Byli wprawdzie niemieccy uczeni, którzy czaszki średniogłowe chylące się ku długim chcieli uważać za najlepsze, może dlatego, że Niemcy do średniogłowych się liczą, ale pokazało się, że w ten sposób trzeba by było uszlachcić Hotentotów i Buszmenów, których szerokość średnia czaszki nie przenosi niemieckiej. Z ludów europejskich najbardziej zbliżeni do długogłowych są Niemcy (75-9). Słowianie odznaczają się głowami nieco szerszymi, a krótkimi, mianowicie: Polacy 79 z ułamkiem, Małorusini 79 z ułamkiem, Rosjanie 80, Kroaci aż 82 itp. Francuzi dają wskaźnik 79. Włosi, najzdolniejszy zapewne naród na świecie, należą przeważnie do szerokogłowych, co jest okolicznością nader szczęśliwą, inaczej bowiem Niemcy mogliby uznać stanowczo swój wskaźnik 75 za niedościgniony dla innych szczepów ideał i dowód wyjątkowego uzdolnienia.
Objemność jednak czaszek wypada na korzyść Niemców, czyli mówiąc innymi słowy: w czaszkę przeciętnego Niemca więcej można kaszy jaglanej nasypać niż w czaszkę przeciętnego Słowianina lub Francuza. Za to w obszernej czaszce niemieckiej mieści się mózg mniej ważący niż słowiański, z czego Peschel, z którego te cyfry czerpię, wyprowadza zaraz dość naiwny wniosek, że widocznie objemność czaszki jest dla nauki o ludach ważniejszą od wagi mózgowia. W tymże Peschlu znajduje się ciekawszą wzmiankę o ważeniu mózgów rozmaitych uczonych ludzi. Najcięższą była zawartość głowy Cuviera, ważyła bowiem aż 1861 grm., Byrona mózg wynosił 1807 grm.; jednym z najlżejszych okazał się, nie przymawiając nikomu, mózg filologa Hermana, którego tylko mineralog Hausmann pod tym względem przewyższył. Ale zresztą podobne obliczenia różnic, stosowane do pojedynczych osób, nie prowadzą prawdopodobnie do żądnego rezultatu.
Kto by teraz chciał spytać, co z tych wszystkich mierzeń i ważeń, stosowanych już nie do osób, ale nawet do całych plemion wypadło? trzeba mu odpowiedzieć szczerze, że jeszcze bardzo niewiele, ale może kiedyś więcej wypadnie. Im większa będzie nagromadzona liczba wszelkiego rodzaju danych, tym jakiemuś przyszłemu myślicielowi łatwiej będzie wyprowadzić z nich ściśle naukowe ogólne wnioski. Za to tylko można zaręczyć, że gdyby nie gromadzono w pocie czoła zasobów naukowych, nic by nigdy nie wypadło z pewnością. Etnologia, antropologia i etnografia są to nauki młode, niedawno stworzone; zrodziły się one z rozważania rozmaitych cech umysłowych i fizycznych ludzkości, że zaś nie wypowiedziały dotąd ostatecznego słowa, to nikogo dziwić nie powinno. W każdym razie rozmysł i głębokie zastanowienie się prowadzi do lepszych wyników niż bezmyślność. Nie można zaś powiedzieć, aby powyższe nauki do żądnych wyników nie doszły. Wziąwszy pod uwagę choćby jeden taki fakt, jak objemność czaszek, dochodzimy do wyniku, że jakkolwiek nie może służyć on do orzeczenia, że Francuzi np. są zdolniejsi lub mniej zdolni od Holendrów, to jednak może służyć, gdy chodzi o odróżnienie Europejczyków, Azjatów, Afrykańczyków i Australczyków, z cyfr bowiem łatwo się przekonać, że objemność czaszki u ludów niżej stojących stopniowo się zmniejsza, tak że gdy u Europejczyków 92 cale kubiczne ang. wynosi, a Australczyków tylko 81.
Jest to już coś. Zresztą na to są urządzone muzea, wystawy antropologiczne, aby ludzie mogli się jednym spojrzeniem ogarnąć i przypatrzyć się sobie w rozmaitych stanach morficznych - a uczeni rozważyć, w jakim stosunku stany owe stoją do wszystkich okoliczności zewnętrznych. Wykazanie łańcucha przyczynowości jest tu, jak i we wszystkich naukach, najważniejszym celem, do którego umysł ludzki coraz potężniej dąży. Przez tę dążność, przez to wspinanie się od skutków widomych do coraz ogólniejszych przyczyn ukrytych, spełnia się ustawicznie i wytrwale owo wykradanie bogom ognia niebieskiego, które Grecy w micie o Prometeuszu uosobili. Ale dziś chodzi o płomień i światło wiedzy. Nie bez pewnego uczucia też dumy możemy powiedzieć, że jednak ten łańcuch, którym nowożytnego Prometeusza niewiadomość do ziemi przykuwa, przedłuża się coraz bardziej. Każde pokolenie przydaje do niego nowe ogniwo - i gdy myśl zawiśnie czasem nad owymi zastępami uczonych, szukających ziarn nauki w pustyniach, w lasach, na stepach, wśród podzwrotnikowych znojów i wiecznych mrozów, wśród dzikich pokoleń i tysiącznych niebezpieczeństw, nie podobna nie przyznać, że to prawdziwie wielka armia i w wyjątkowo błogi sposób zdobywcza. Widząc jak można doprawdy odzyskać ową wiarę w ludzkość, którą przy rozważaniu wielu innych objawów tak łatwo utracić.
Wracając do wystawy, ma ona przede wszystkim tę dobrą stronę, że zbliża do siebie uczonych różnych narodów i ułatwia wymianę mniemań, obznajmia wszystkich z ostatecznymi wynikami nauki, z najświeższymi odkryciami, strzeże od przedsiębrania prac gdzie indziej już dokonanych, a nareszcie podnieca i ożywia zajęcie się nauką. Wszelkie kwestie wychodzące poza obręb naukowych badań, jako to polityczne i religijne, są jej zupełnie obce, dlatego niepotrzebnie upatrywano w tym pewną "tendencję", że w dziale francuskim obok okazów ludzkich zostały umieszczone embriony, szkielety, a wreszcie i skóry wypchane małp, mianowicie: orangutangów, szympansów i gorylów. Nauka ścisła nie ma żadnych "tendencji", prócz jednej tendencji: wykrycia prawdy, a gdy poczyna służyć jakimś obocznym, prozelitycznym celom, staje się lafiryndą. Podnosi ona i rozprzestrzenia chwałę narodu, który ją uprawia i posuwa - i to jest jednym ze świetnych jej przywilejów, ale nie celów. Celem jest tylko zbadanie łańcucha przyczynowości; dlatego też nie powinna się cofać i nie cofa się przed rozstrzygnięciem jakiejkolwiek kwestii. Wolno jej zatem dla anatomicznych porównań i badań, dla właściwszych sobie zapytań zestawiać kośćce ludzkie z jakimi jej się podoba. Ani H. Martin, ani Quatrefages, ani doktór Broca nie mają z pewnością z góry powziętego zamiaru propagowania tej myśli, niby wiary społecznej, że człowiek pochodzi od małpy i że zatem wolno mu jest wyprawiać skoki właściwe pawianom, ale byliby dziećmi, a nie uczonymi, gdyby na teorię Darwina o pochodzeniu gatunków - patrzeli ze stanowiska np. wiejskich proboszczów francuskich. Zresztą, jak wiadomo, i Darwin nie doradził nikomu, aby wlazłszy na drzewo przewracał koziołki albo też aby gryzł żołędzie i mrugał przy tym w małpi sposób oczami - jak również nie twierdził, że człowiek pochodzi od orangutanga, szympansa lub goryla. Zrobił tylko przypuszczenie, że przodkowie człowieka oderwali się jako odrębny szczep od zaginionych gatunków małp wąskonosych, jeszcze w pierwszym okresie formacji geologicznej trzeciorzędowej - a nauka w przyszłości owo przypuszczenie sprawdzi lub oddali.
W tymże dziale francuskim znajdują się niezmiernie ciekawe okazy włosów należących do wszystkich plemion ludzkich. Barwa włosa, a więcej jeszcze jego grubość, kształt przecięcia, sposób zarastania, wełnistość lub sztywność dostarczyły ważnych wskazówek przy rozstrzyganiu pytań, do jakiej rasy zaliczyć pewne pojedyncze pokolenia lub narody. Gołym okiem można odróżnić tylko barwę i większy lub mniejszy stopień skręcania włosa, inne zaś różnice nie przedstawiają się widomie, a tymczasem są ogromne. Na tablicach zamieszczonych w dziale francuskim, przedstawiającym w sposób powiększony wyniki badań drobnowidzowych nad włosami, każdy może zobaczyć, że przecięcia włosów dają rozmaite kształty, od zupełnie prawie kolistego aż do jajkowatego (eliptycznego), z mocnym bardzo przypłaszczeniem. Jedne włosy podobne są do cieniuchnych walców, drugie do tasiemek o trochę tylko wypukłych powierzchniach. Grubość ich u rozmaitych plemion także jest wielce niejednakowa, od niej zaś zależy stan skręcenia, łatwo bowiem zrozumieć, że im włos cieńszy, tym łatwiej się zwija. Najcieńsze zatem włosy mają ludzie opatrzeni wełnistą czupryną, mianowicie Papuasowie i Australczycy, a zwłaszcza pierwsi, u których przy tym włos jest tak płaski, że gdy jego średnicę oznaczymy przez sto, mniejsza będzie wynosić tylko 34. Najgrubszym i najprostszym włosem , podobnym do włosienia w końskiej grzywie, odznacza się rasa mongolska, a stąd i stosunek dwóch średnic wynosi u niej 100:95. - Europejski włos znacznie więcej jest przypłaszczony i cieńszy od mongolskiego, dlatego też często zwija się lekko w piękne skręty, a choć czasem wydaje się prosty, nigdy jednakże nie posiada sztywności np. włosów Indian amerykańskich. W ogóle można powiedzieć, że badania nad włosami dostarczyły pewniejszych wskazówek niż pomiary czaszek. Ponieważ u pewnych ras pewne cechy uwłosienia powtarzają się stale, posiadając zatem czupryny kilkunastu osobników należących do danego narodu, można mniej więcej dość trafnie oznaczyć, do jakiej rasy należy zaliczać ów naród. Sam miałem sposobność sprawdzić, jak dalece włosy Indian północno-amerykańskich podobne są do włosów Chińczyków, których widziałem w Kalifornii. Wiadomo też, że większość uczonych zalicza wszystkich mieszkańców Ameryki do plemienia mongolskiego. Stosunkowo badania owe nad włosami okazują się najmniej dokładne w zastosowaniu do szczepu semickiego, u którego krętość czupryny bardzo często się zdarza, a dalej do Buszmenów i Hotentotów, których uwłosienie wiele jest do papuańskiego podobne.
Piękny zbiór zapłodków (embrionów), czaszek i kośćców stanowi również jedną z niepoślednich zalet antropologicznej wystawy francuskiej. Nie brak w niej także wykopalisk z rozmaitych okresów, począwszy od jaskiniowego. Wszystko to zajęło osobny pawilon, położony po lewej stronie budynku. Okazy etnograficzne zostały umieszczone w szafach tuż koło polskich, w sali głównej; nie dorównywają jednak polskim ani pod względem ilości, ani pod względem jakości.
Drugi pawilon, po przeciwnej stronie budynku, zajęły wystawy austriacka i rosyjska. W austriacką weszła część zbiorów etnograficznych Dzieduszyckiego, nie mogąca znaleźć pomieszczenia w sali głównej. Znajdują się w niej wyroby domowe płócien i kilimków, stroje, rozmaite narzędzia wyrabiane i używane przez lud, a na koniec znakomite albumy ze zbiorami fotograficznymi lub akwarelowymi typów galicyjskich. Cała zresztą sekcja austriacka uwzględnia przeważnie etnografię. W rosyjskich zwracają na siebie uwagę manekiny przedstawiające Cygana grającego na bandurce, Samojeda we właściwym ubiorze futrzanym etc. Na bocznej ścianie wisi szereg głów wyrobionych zapewne z masy papierowej; są to twarze Mordwińców, Czumaków i innych plemion, zaliczanych przez pewnych etnologów do osobnej grupy narodów turecko-ałtajskich, które jednak ze względu na skośne osadzenie oczu zbliżają się do typu mongolskiego.
W szafach za szkłem widać preparata anatomiczne, istotnie bardzo stosowne, nadesłane, o ile pamiętam, z Moskwy - i zbiory czaszek. Najciekawszym jednak okazem z całej tej sekcji jest całkowity grobowiec, obejmujący kościotrup z ozdobami brązowymi na piszczelach rąk i szyi.
Na tym zamykam przegląd rozmaitych sekcji, w którym zapewne wiele rzeczy zostało pominiętych, ale zarówno brak katalogów jak i brak miejsca w piśmie waszym nie pozwala na obszerniejsze sprawozdanie. Na zakończenie niechaj mi będzie wolno wrócić jeszcze raz do sekcji urządzonej staraniem Towarzystwa Antropologicznego Polskiego w Paryżu. Powtarzam, że ze względu na szczupłe środki, jakimi towarzystwo rozporządza, wspomniana sekcja przedstawia się jako owoc wytrwałej pracy i nie zrażających się trudnościami usiłowań; bezwględnie zaś na porównaniu z innymi sekcjami nie tylko nie traci, ale jak wspomniałem, przy otwarciu jedna z pierwszych ściągnęła na siebie uwagę ministra Teisserenc de Bort, a następnie i pochwały całej prasy tutejszej. Ten udział na równi z innymi w pracy na polu naukowym, to zaznaczenie swej naukowej żywotności jest dzielną wskazówką i czynem prawdziwie obywatelskim, daleko wymowniejszym niż wszelkie deklamacje, które dymią nie dając światła i ciepła. Dlatego też komisji złożonej z panów Franciszka D., dra Landowskiego, Zaborowskiego i Goldstejna doprowadzenie tego dzieła do skutku uważać się winno za prawdziwą zasługę i uzyskać im tak w całej prasie naszej jak i między czytelnikami jak najszersze uznanie.
Pierwodruk "Nowiny" 11 i 13 sierpnia 1878, nry 42 i 44.