Henryk Sienkiewicz
List z Rzymu
Forum Romanum - Koloseum - Łaźnie Karakalli
W Rzymie, właściwie mówiąc, są trzy miasta: nowożytne, dawne papieskie i starożytne. Topograficznie nie są od siebie oddalone. Częstokroć domy wybudowane dziś lub wczoraj stoją na fundamentach starorzymskich; między zwykłymi kamienicami wznosi się tu i owdzie wieża romańska; czoła kościołów wsparte są na starożytnych kolumnach; słowem, życie wieków średnich wyrastało jak pleśń na zwaliskach świata pogańskiego; potem samo z kolei zapadło w gruzy, z których lepił sobie gniazdo człowiek nowożytny. Rzym jest to więc mieszanina bezładna trzech światów i wskutek tego najosobliwsze miasto na świecie. Ulic jego nie dotknęły prawie jeszcze linia i cyrkiel; domy piętrzą się jedne nad drugimi, obniżają się, wznoszą, występują jako grupy; uliczki gną się w nie znane gdzie indziej krzywizny, między domami widać tarasy, blanki forteczne, wieże, pałace, kościoły, zwaliska, olbrzymie skarpy rzymskich fundamentów, fontanny, krzyże, obeliski, znowu wąskie na kształt korytarzy uliczki, a na ich rogach Madonny, oświetlone nocą blaskiem lamp.
Starożytnego Rzymu widzi się na każdym kroku ślady, ale przeważnie ślady tylko. W ogóle zapadł on w ziemię, wieki pochowały go jak umarłego człowieka i pokryły grubymi warstwami gruntu, a na tym olbrzymim grobie zazieleniało nowe życie. Ale ciekawość dzisiejsza lubi odgrzebywać stare mogiły: w ten sposób odgrzebano Forum Romanum.
Począwszy do Kapitolu aż do Koloseum ciągnie się Rzym starożytny, nie pomieszany z nowym. Część tego stanowi odrębną dzielnicę, leżącą na skraju dzisiejszego miasta. Widok na nią odkrywa się prawie niespodzianie i trudno nawet zdać sobie sprawę z wrażenia, jakiego doświadcza podróżnik, gdy wynurzywszy się z wąskich uliczek obok Kapitolu, spostrzega od razu to miasto zwalisk. Forum jest to dziś ogromny prostokąt, zapadły na ośm metrów w ziemię, ograniczone w swej długości z jednej strony Kapitolem, z drugiej Koloseum. Po prawej stronie leży Skała Tarpejska i gruzy pałaców cezariańskich, po lewej - więzienie Mamertyńskie, świątynia Antonina i Faustyny, a na koniec olbrzymie zrujnowane mury świątyni Konstantyna. Tu było ognisko i serce dawnego Rzymu, a obecnie kraniec dzisiejszego. Przez otwory w łukach i sklepieniach, przez puste okna odwiecznych zwalisk widzi się ogrody, niezabudowane pólka, a w dalekości znów zwaliska i stosy gruzów, przysłonięte błękitem oddalenia, za którymi ciągnie się smutna, rozległa równina Kampanii rzymskiej.
Ruchu miejskiego prawie tu nie ma; nie słychać turkotu wozów i dorożek. Kolumny, to stojące samotnie, to jeszcze połączone, sterczą ku górze z powagą i martwotą pustki; wytworne linie przecinają na wszystkie strony ciemny błękit nieba i wykreślają się na nim z nieporównaną czystością i spokojem; olbrzymie sklepienia, jakby nie rękami ludzkimi wznoszone, zwieszające się masą nie podpieraną od wieków, zdaje się, że runą za chwilę pod własnym ciężarem; nad wszystkim unosi się jakiś nieopisany majestat wielkich wspomnień, ciszy i śmierci. Wokoło żyje tylko natura; na zrębach murów cezaryjskich pałaców czernieją sosny rzymskie, gdzieniegdzie palma rysuje się na wysokości na kształt wysmukłej kolumny zakończonej kapitelem liści; długie trawy, powoje i mchy czepiają się wszystkich szczytów, rozpadlin, szpar i załamań; nad zwaliskami krąży w powietrzu ptastwo i słońce zlewa potoki światła, ale wszystko, co tylko wyszło spod ręki ludzkiej, ciche jest, zrujnowane i martwe. Jest to po prostu miasto umarłe. Częstokroć, zwłaszcza w miesiącach letnich i na początku jesieni, gdy cudzoziemcy jeszcze się nie pozjeżdżają, żadna żywa dusza ludzka nie zakłóca tu ciszy. Gdym w godzinach popołudniowych zabłąkał się między te kolumny, z dala zaledwie dochodził szum miasta, niewyraźny, zmącony, podobny do mruczenia dalekich wód; zresztą słyszałem tylko świergot ptastwa w gzymsach i sykanie świerszczów, ukrytych w szparach kamiennych. Na myśl nasunął mi się mimo woli wiersz Słowackiego:
Tu świerszcze polne, pomiędzy kamienie
Przed nagrobowym pochowane słońcem,
Jakby mi chciały nakazać milczenie,
Sykają. Strasznym jest rapsodu końcem
Owo sykanie, co się w grobach słyszy:
Jest objawieniem, jest i pieśnią ciszy.
Jakoż przy towarzyszeniu tej pieśni zeszedłem do owego grobowca, który zarazem wydał mi się jakby ostatnią, zaklętą w kamień i marmur księgą wielkiego epos. Dziwne myśli przychodzą do głowy podróżnikowi, gdy się raz tu znajdzie i stanie jakby oko w oko z przeszłością. Wszystkie wspomnienia, wszystko, co wie o dziejach Rzymu, co o nich czytał, a co mimo całej zdolności do odtwarzania wyobraźnią wydawało mu się mimo woli czymś oderwanym, po prostu jakąś teorią historyczną, tu przybiera kształty dotykalne i występuje jako istotna rzeczywistość. Można na to patrzeć i dotykać ręką. Nie jest to zmiana wątpliwości na pewność - bo któż wątpił? - ale ostateczne sprawdzenie słów faktami. I jest w tym jakaś dziwna rozkosz, gdy się pomyśli: "Ja tu jestem, ja to widzę" - rozkosz, mająca swe źródło w większej wyrazistości, z jaką przemawiają fakta, i w ciekawości, jaką budzi świat umarły już, a tak od naszego odmienny.
Tymczasem oko ześlizguje się po otaczających przedmiotach, jakby przelękłe ich wielkością i ruiną. Wszystko to zniszczone. Żelazna ręka Roberta Guiscarda zburzyła do reszty to, co przetrwało napady Gotów i Wandalów, i całe Forum wygląda jak wielki zrujnowany cmentarz, na którym bezład grobowców dopełnia dzieła śmierci. Kolumny, jedne połamane w górnej części, drugie u podstaw, oznaczają jeszcze granice świątyń, ale trzony wielu z tych kolumn leżą już bezładnie na ziemi w różnych kierunkach; gdzieniegdzie sterczą tylko cokóły, gdzieniegdzie noga depcze korynckie lub jońskie nagłowniki, na wpół zagłębione w ziemi i porastające mchem w ozdobieniach. Trawa wydobywa się ze szpar pomiędzy kamiennymi płytami, którymi całe Forum było wyłożone. Mnóstwo podstaw posągów, ale bez posągów, stoi, to pochyla się ku upadkowi, to leży już w dzikim nagromadzeniu. Oko odkrywa jeszcze na nich w pół czytelne napisy, w których wyraz Divo powtarza się co chwila. Boskim i ubóstwionym ludziom wznoszone były za cesarstwa te posągi, a teraz często marmurowe członki owych "boskich" leżą w kupach rupieci i w pyle. Sczerniałe, pokryte pleśnią, zapomniane. Cała przestrzeń zasłana jest szczątkami posągów. Tu widać nagi tułów kobiecy bez głowy, rąk i nóg, piękny jeszcze w swych kształtach miękkich i zaokrąglonych; dalej ręce męskie z muskułami jak węzły, potężne uda bohaterskie, głowy bez nosów, nogi, torsy, to olbrzymie, to zwykłej wielkości, poprzewracane obok siebie, przy sobie: smętne okruchy, wśród których sykają "koniec rapsodu" świerszcze.
Chwilami zdaje się zwiedzającemu, że jest w jakiejś olbrzymiej pracowni rzeźbiarskiej. Mimo woli przychodzi na myśl, jak żywotną sztuką była rzeźba dla starożytnego świata, nie podobna nie zgodzić się z Taine'em, że czas jej minął. W dawnych, rozkochanych w plastyce czasach była ona zaspokojeniem istotnej potrzeby, którą odczuwał cały naród; dziś jest sztuczną rośliną, hodowaną gwoli wykwintnemu smakowi. Pogański artysta tworzył, dzisiejszy tylko odtwarza wedle reguł; pogański czerpał ze swego otoczenia, ze współczesnych zamiłowań, z żyjących wyobrażeń i pojęć bądź religijnych, bądź poetycznych: słowem, był szczery; dzisiejszy nie zwraca się do tego świata, nie czerpie z niego, ale musi szukać treści w dziejach przeszłych, umarłych i nie odczuwanych przez nikogo. Nowsze też czasy wytworzyły swoją własną poezję, malarstwo, muzykę i budownictwo - w rzeźbie nie wyszliśmy z koła bogów, faunów, nimf i bohaterów greckich. A jednak, ta najmniej dziś żywotna ze sztuk pięknych była niegdyś najżywotniejszą. Poza mrówczym codziennym życiem dawnego klasycznego "miasta" świątynia, a w niej szeregi posągów były prawdziwą "arką przymierza między dawnymi a nowymi laty", i słowo w słowo można powtórzyć z poetą, że w nie "lud składał broń swego rycerza, swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty", swoją religię, swoją ufność w potęgę i opiekę bogów. Służyły one jako ogniwo dotykalne, wiążące przeszłość z przyszłością, rzeczywistość z ideałem, człowieka z bóstwem. Więc też Forum było całym ludem posągów. Barbarzyńcy niszczyli je, kruszyła i pokrywała pleśnią wilgoć, czas zasypywał ziemią, grabiły późniejsze muzea, a jednak jeszcze dziś przestrzeń przy Via Sacra i na całym Forum prawie jest brukowana ich odłamami.
W miarę jak "między kolumny, na niebie się kreśląc", zbliżamy się do Kapitolu, nadlatują wspomnienia historyczne, a litery S. P. Q. R., ryte na przecznicach, napędzają do głowy szeregi obrazów. Tu sub tutela inviolati templi, wśród tego lasu kolumn i posągów, zbierały sie komicja. Wyżej na górze zasiadał senat z trybunami w progu, których wnioski przejmowały gniewem i drżeniem partes conscriptos. Tu tacy Mirabeu'owie dawnych czasów, jak Canuleius, a później Licinius Stolo, wśród wrzawy, wśród zmarszczonych brwi i zaciśniętych ust arystokratów powtarzali swoje brzemienne w następstwie: ut alterum ex plebe consulem fieri liceret, a potem: aedilem, censorem... Tędy na Via Sacra przesuwały się wozy tryumfatorów, za nimi w pętach królowie barbarzyńców, zadumani o puszczach rodzinnych, smętni, ogromni; naokół nich liktorzy z pękami rózg i siekierami, dalej legiony, łupy, orły i radosny lud. W chwilach nieszczęść tu ginęli senatorowie z ręki Gallów Brennusa, potem Grakchowie z rąk Rzymian. Na Kapitolu bladł senat, a Sulla się śmiał gdy jęki mordowanych dochodziły z pobliskich więzień Mamertyńskich. W tychże więzieniach wśród ciszy nocnej Cicero świecił latarką w oczy trupom wspólników Katyliny i powtarzał, jakby dzisiejszy mieszczanin drżący przed rewolucją, swoje pamiętne: Iam non vivunt! Z murów Kapitolu wreszcie powiewała posępnie skrwawiona toga Cezara, a w dole lud wył o zemstę.
Wszystko to było, żyło, działało i przeszło. Pokolenia kładły się do grobów i tylko lud posągów mnożył się na Forum. Z Kapitolu został zrąb muru, na którym Michał Anioł zbudował pałac w stylu Odrodzenia; na Forum z czasów Rzeczypospolitej nie pozostało prawie nic, tak że już żelazny Guiscard burzył tylko pomniki Cesarstwa. Ale dziś i tych niewiele. Sam tylko łuk Septyma Sewera przetrwał. Wandale i Normandowie poogryzali go u podstaw tak, jakby wilki poogryzały kość mamuta, ale skruszyć potężnych zworów nie mogli. Nagłówniki kolumn ostrzygły nożyce czasu, marmur zżółkł, płaskorzeźby zatarły się i w części pokryły plamami, budowla zapadła się w ziemię na jakie dwa piętra, ale trwa potężnie. Zresztą, nie licząc dalej stojących łuków Tytusa i Konstantyna, jedyny to pomnik czysto rzymskiego budownictwa na Forum. Wszystkie inne - to dzieci Hellady.
Zachowała się jeszcze kolumna Fokasa, ośm kolumn świątyni Jowisza, trzy Kastora i Polluksa i kilka mniejszych Saturna. Przeważnie szczyty ich są połączone jeszcze przecznicami naczelnymi, na których widać resztki napisów. Porządek koryncki przemaga we wszystkim, tj. większość kolumn kończy się bujnym, wysokim, rozkwitłym w liście i kwiaty nagłównikiem; jońskich z pozawijanymi rogami, widziałem kilka tylko; często zdarzają się mieszane jońsko-korynckie; gładkich doryckich, zakończonych pierścieniem i prostym bez ozdób czworokątem, nie ma wiele. Gdym patrzył na te, które stoją na Forum, zwolna wspomnienia historyczne ustępowały przed wrażeniem piękna. Ład tego budownictwa działa po prostu kojąco. Podobnego wrażenia doświadczyłem na widok Wenus Milo w Luwrze i Apolina Belwederskiego na Watykanie. Podróżny nie wzdryga się w grecko-rzymskich świątyniach tak, jak w posępnych, ciemnych nawach gotyckich; umysłu jego nie ugniata rozszalała fantazja np. pagody indyjskiej; uwagi nie rozprasza zbytek ozdób nowszych, barokowych budowli. Czar zawarty w słowie "ład" działa inaczej: polega on na zupełnej równowadze wszystkich władz duszy i wrażeń, na poczuciu pewnego spokoju wewnętrznego w stosunku do doskonałości wymiarów, do jedności i wyśmienitej prostoty. Pogodne wrażenia rodzą pogodę w duszy; człowiek czuje, że mu jest dobrze. W budowlach klasycznych, jak i w starożytnych posągach, nie ma żadnej poszczególnej myśli, jeśli się godzi tak wyrazić, literackiej, która by porządkowała inne i starała się wyłącznie przemówić; jest tylko jedna ogólna myśl boskiego ładu w stosunku do człowieka i natury.
Powtarzam: "i natury", albowiem te kolumny, nagłówniki, przecznice zlewają się również w pełną ładu całość i z krajobrazem, i z niebem, i ze słońcem. Zielone podesłanie równiny podnosi ich lekkość i wysokość, błękitne tło nieba uwydatnia białość i jakby roztapia w słodki sposób linie zarysów; słońce wreszcie rozświeca je, ożywia, wydobywa wszystko, co wydobyć należy, cieniuje i dopełnia rzeźbienia. Tym jońskim lub korynckim kolumnom potrzeba greckiego lub włoskiego błękitu, greckiego lub włoskiego słońca. Budowniczy rachował na pomoc tych czynników. Przeniesione w mgły północne i pod chmurne niebo, owe wdzięczne kwiaty skurczyłyby się, zmalały, zwiędły.
Co widać także z klasycznych budowli, to niezmierną wiarę ludzi starożytnych w życie doczesne, w jego znaczenie i w jego szczęście. Rozumiemy Achillesa, gdy mówił na wpół ze smutkiem: "Słuchaj, boski Odyseju! Wolałbym być parobkiem i żyć na ziemi, niż błąkać się jak cień po Polach Elizejskich." Jakoż szczęścia, rozkoszy, celów, jakie człowiek sobie zakłada, szukano tu na ziemi. Stąd i ochota do wysileń życiowych, do dopełnienia życia ładem poezji, malarstwa i budownictwa. Sztuki piękne są dla nas zapomnieniem życia i ucieczką od niego, dla nich były jego bukietem. Średniowieczny mnich, patrzący na ziemię jak na padół nędzy, nie mógł wznosić świątyń podobnych. Kościół jego wyrywał się ku niebu strzelistymi wieżami, jak wyrywała się dusza... Średnie wieki straciły wiarę w życie doczesne... nowsze tracą ją w przyszłe... Doprawdy, przychodzi ochota zapytać: dla czego i czym wreszcie żyć będziemy?
Ale to troska przyszłości. Inne jeszcze i mniej gorzkie myśli budzi widok klasycznych świątyń. Oto, odwróciwszy się od ponurego łuku Septyma Sewera, zwolna na tym Forum rzymskim zapominasz, że jesteś w Rzymie, a zdaje ci się, że otacza cię Grecja. Toż te kolumny korynckie i jońskie, te nagłówniki, przecznice i posągi - to kwiaty ducha greckiego, to rodzone jego dzieci, ideały. Tu, w zaborczym Rzymie, zabrana Grecja wystawiła sobie pomnik nieśmiertelny. Rzym zrozumiał tylko i popierał wielką ideę państwową, poświęcił jej zupełnie jednostkę, wytworzył najsilniejszy rząd w świecie, podbił cały krąg ziemski, ogarnął go, opanował, wyzyskał, zaprowadził wszędzie państwo rzymskie. Grecja pozwoliła rozwijać się jednostce, nie umiała się zdobyć na wielką syntezę państwową, ale dziejami swymi wewnętrznymi uświęciła przepyszny rozwój indywidualny człowieka, i Rzym runął pod własnym ciężarem, a Grecja nie tylko odrodziła się w państwie bizanckim, ale w samym Rzymie przeżyła Rzym. Ateńczyku dzisiejszy! Ateńczyku "żwawy", "potęsknij, podumaj nad pomnikiem sławy". Zwłaszcza: podumaj! Co za dziwne losy i koleje! Dumania o nich nie powinny być zbyt gorzkie.
Przez łuk Tytusa, obok zwalisk pałaców cezariańskich, przechodzi się do Koloseum. Łuk ten - to najpiękniejszy zabytek czysto rzymskiego budownictwa; jakoż wyśmienite jego wymiary i pyszne rzeźby wyróżniają go od pobliskiego łuku Konstantyna, stojącego na drodze do łaźni Karakalli. Na wewnętrznej wklęsłej jego stronie płaskorzeźba wyobraża pochód tryumfalny Tytusowych legionów obciążonych łupami zburzonej Jerozolimy. Między innymi przedmiotami widać tam sławny świecznik ze świątyni Salomona. Żydzi tutejsi z getto omijają z daleka tę bramę strasznych dla nich wspomnień. Za łukiem jest się już w zakresie Koloseum. Tu panuje i przemawia wyłącznie Cesarstwo, a na myśl nasuwają się przede wszystkim jakby kute z kamienia słowa Tacyta: Ruerunt in servitutem patres, senatores, equites, plebs. Ale na Cesarstwo można także patrzeć jak na reakcję ducha ludzkiego przeciw pochłaniającej wszystko idei państwa. Świat był już podbity, a obywatel, zepsuty tryumfami, męczył się tą ustawiczną potrzebą poświęcania wszystkich sił ducha i ciała dla państwa. Z drugiej strony, człowiek zapragnął żyć jako jednostka, nie ginąć bez śladu w nirwanie państwowej, poświęcić się poezji, sztukom, rozkoszom; więc całą tę olbrzymią pracę rządzenia złożył w ręce jednego cezara; sam zaś odpoczywał, bawił się i rozweselał. Wprawdzie: ruerunt in servitutem, ale za to cezar Wespazjan wzniósł im takie Koloseum, a Tytus kazał się mordować w nim tysiącom ludzi i zwierząt. Jakoż lud był zadowolony. Cezarowie kąpali go w łaźniach, rozdawali zboże na rynkach, pieścili. Lud kochał nawet i Nerona, który był dla niego zarazem intendentem i najstarszym błaznem. Wysokie tylko głowy obcinano do ogólnego poziomu, ale spodlałej czerni tego rodzaju równość płaciła właśnie za wolność. Płaciły jednak przede wszystkim igrzyska. Tu z "kunikulów" w Koloseum odzywały się nocami przeciągłe ryki lwów. Dziś olbrzymia ruina świeci pustymi oknami, ale dawniej, wśród ryku zwierząt i chrapania konających, dziewięćdziesiąt tysięcy gardzieli wyło: "Macte!" Klaskały dłonie, palce podnosiły się ku górze lub na dół, gladiatorowie wykrzykiwali: "Ave, Caesar! Morituri te salutant!" Na arenie przesuwali się Germanowie, Gallowie, Bastarny, olbrzymi Drakowie, ludzie tak osobliwi jak te zwierzęta, których dosyłała Afryka. Tu także konali cicho chrześcijanie. Potem ten piekielny chorał krzyków i jęków dzikich i wściekłych, rozpaczliwych lub pokornych umilkł raz na zawsze, a na przesiąkłej krwią arenie rozciągnął w głuchym milczeniu krzyż.
Dziś nie ma krzyża. Władze świeckie kazały go uprzątnąć. Zresztą wznosił się on już wśród zwalisk. Olbrzymi gmach zaczął sam przez się rozpadać się w gruzy. Normand Guiscard zburzył go w części, reszty dokonały czas i chciwość ludzka. Quod non fecerunt barbari, fecere Barberini! Pałace Barberinich i Farnezów budowane są z cegły grabionej z Koloseum; potem przez całe wieki okradał je kto chciał. Dopiero za czasów Napoleona zaczęto niby odbudowywać gmach i wzniesiono, a raczej odnowiono kilkanaście sklepień, ale próby owe były i pozostały w stosunku do całości kroplą w morzu. Całość sterczy do dziś dnia potworna, sczerniała, połamana, obumarła i prawie niepodobna do dzieła rąk ludzkich. Widziałem ją w blaskach słońca i przy księżycu. W nocy jest prawie straszna swoim ogromem, ruiną i pustką. Zamieszkują ją teraz skorpiony, nietoperze i zniszczenie.
Pod sklepieniem łuku Konstantyna przechodzi droga do łaźni Karakalli. Droga to prześliczna, wśród ogrodów i wądołów, których szczyty pokryte są sosnami kształtu parasoli, stoki zaś porastają winogradem i wysoką kukurydzą. Na prawo i na lewo, raz wraz ponad masą zieleni, wznoszą się jakieś zwaliska i szczątki. Krajobraz jest włoski, pełen słodyczy, światła, lazuru, a oko leci daleko w przezroczy powietrznej. Cichość przerywają tylko ćwierkania wróbli na drzewach, bo zresztą dziwnie jest mało ruchu w tej okolicy. Idąc spotkałem tylko jeden wóz, wysoki, ładowny, zaprzężony w muły poobwieszane dzwonkami; prócz niego ani żywej duszy. Droga, objęta murami, zwęża się i zakręca tak, że do łaźni dochodzi się prawie niespodzianie. Zapłaciwszy franka u wejścia, wszedłem do środka, w wszedłszy począłem się rozglądać na wszystkie strony i mimo woli pytałem siebie, gdzie jestem. Koloseum w porównaniu z tymi zwaliskami jest po prostu małe. Żaden gmach nowożytny nie daje nam wyobrażenia o wielkości łaźni. Olbrzymie, milczące komnaty otwierają się jedna za drugą. Z przedsionka wchodzi się do frigidarium, dalej do tepidarium i callidarium.
Podnosim oczy do nieba, którego krąg ogromny widać z każdej komnaty; potem do stropu opustoszałych murów - i te ściany z cegłą zeszkloną przez wieki, wyniosłe, poszczerbione na szczytach, pokryte pękami zieleni, a ciche, wydają się skałami otaczającymi jakąś dolinę górską. Stada kawek przelatujące z wrzaskiem z jednego grzbietu muru na drugi dopełniają złudzenia. Szczątki sklepień przerzuconych ze ściany na ścianę lub zwieszonych w powietrze, ogromne złamy kamienia porozpraszane bezładnie przypominają fantazję przyrodzenia. Chwilami zdawało mi się, że jestem w górach, w jakimś kanionie amerykańskim. Głucho tu też także jak w górach, przestronno i pusto, kawki tylko krzyczą, ale szum miasta nie dochodzi wcale. Jednakże to dzieło rąk ludzkich! To łaźnie Karakalli! W kątach murów leżą jeszcze szczątki posągów, tułowy i głowy, a tam, gdzie trawa i wrzos nie pokrywają gruntu, odsłania się oczom najpyszniejsza mozaikowa posadzka, układana w kwiaty, zwierzęta i ludzi. Obszedłem wszystkie komnaty; po jakichś szczątkach schodów wydostałem się na zrąb wewnętrznej ściany, skąd oczyma mogłem ogarnąć lepiej całość. Ogrom jej przechodzi stanowczo nasze pojęcia o budowlach ludzkich; dzieło to zupełnie przyrody: naokoło skały i skały! Ale okruchy cegieł poczęły się wysuwać z szelestem spod nóg moich; trzeba było zejść, tym bardziej że i słońce jęło zachodzić. Ostatnie jego promienie rzucały złote blaski na owe szczyty sterczące; stada kawek poszły spać, niebo czerwieniło się coraz więcej; wreszcie głos stróża, rozlegający się echem, wywołał mnie ze zwalisk. Doszedłszy do skrętu drogi, raz jeszcze rzuciłem na nie oczyma. W świetle zorzy były takie czerwone jak krew. Wydostałem się wreszcie na drogę wiodącą do łuku Konstantyna. W dzień była pusta, teraz zaś gromady chłopców i dziewcząt wracały od roboty, zapewne z winnic i pól kukurydzowych, a wracając zawodziły chórem pieśni. Świeże i wdzięczne głosy rozlegały się poetycznie wśród ciszy wieczornej. Tymczasem ciemniało coraz bardziej, i na koniec zrobiła się noc, ale noc włoska, ciepła, gwiaździsta. Księżyc roztoczył już na Forum i Koloseum czarodziejstwo bladych promieni. Śpiewające gromady długo jeszcze szły razem ze mną i stopniały dopiero w labiryncie wąskich uliczek otaczających Kapitol.