Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

14 PAŹDZIERNIKA.

Biorę się do pióra po trzech tygodniach przerwy. Klary nie ma przy mnie. Uspokoiwszy się stanowczo o moje zdrowie, wyjechała do Hanoweru, ale wróci za dziesięć dni. Pilnowała mnie przez cały czas choroby. Ona sprowadziła lekarzy - i gdyby nie jej opieka, byłbym zapewne umarł. Nie pamiętam już dokładnie, czy trzeciego, czy czwartego dnia mojej choroby pojawiła się u mnie. Byłem przytomny, ale zarazem tak chory, że na jej widok pozostałem zupełnie obojętny, jakby nie do mnie przyszła albo jakby jej przyjście było nadzwyczajną rzeczą. Weszła z lekarzem - i co zajęło moją uwagę, to jego niezmiernie obfita, biała i kręcona czupryna. Byłem istotnie w dziwnym stanie. Lekarz, po opatrzeniu mnie, począł zadawać mi rozmaite pytania, naprzód po niemiecku, a następnie po francusku, ja zaś, rozumiejąc doskonale, nie odpowiadałem wcale, bom nie odczuwał najmniejszej potrzeby odpowiadania i nie zdołałem jej w sobie wzbudzić, jakby i wola moja była równie bezsilną jak ciało.
Zmęczono mnie tego dnia bańkami, potem leżałem spokojnie, bez wrażeń. Chwilami myślałem, że pewno umrę, ale nie przywiązywałem do tego większej wagi jak od innych rzeczy, które działy się koło mnie. Być może, że w każdej cięższej chorobie, nawet zachowując przytomność, traci się poczucie różnicy między sprawami większymi a mniejszymi, uwaga zaś, nie wiadomo dlaczego przywiązuje się do drobiazgów. Mnie dnia tego, prócz czupryny doktora, zajęło głównie odsuwanie górnej i dolnej zasuwy od drzwi przyległego pokoju, w którym postanowiła zamieszkać Klara. Pamiętam, żem oka nie spuszczał z tej czynności, jakby mi na niej coś zależało.
Wkrótce potem nadszedł felczer, który miał mnie doglądać po nadzorem Klary. Zaczął coś zaraz mówić do mnie, ale Klara nakazała mu milczenie.
Jednak męczy mnie jeszcze długie pisanie - więc przerywam.

[powrót] [16 października]