Henryk Sienkiewicz

"Niewola tatarska"

ROZDZIAŁ III

...Poganin, wedle języka naszego, jest jak gdyby bydlę albo pies nieczysty, albowiem co jest nieczystego u ludzi, to i Bogu niemiło. A choć się bisurmanie lepszymi od chrześcijan powiadają, przecie w głębi sumienia sami o swej nieczystości wiedzą i gorliwie zmyć onę pragną, siedm razy na dzień wodą swe członki oblewając, czego by przedsię czynić nie potrzebowali, gdyby zatwardziałość ich w grzechu mniejszą była. U żadnego też narodu niewola tak ciężką nie jest, a to dla ich okrucieństwa i z tej przyczyny, że kościołów i księży chrześcijańskich u nich nie ma; gdy więc któremu z jeńców w grzech śmiertelny popaść przychodzi, ten w chwili śmierci nie mogąc dostać rozgrzeszenia potępionym snadnie być może. Z jeńcami srodze się też obchodzą, co się i z przygód moich pokaże. Mają oni jedno święto, zwane Bimek-bairon, przed którym to czasem post miesiąc cały zachowują. Mahomet też, prorok ich, aby bezecność swoją pozorami justycji koloryzować, kazał im dnia tego niewolnikom zmniejszyć lata niewoli, wysłużonym swobodę dawać, wszystkim zaś wyznaczać, do jakowego terminu służyć mają i obietnic pod przysięgą dotrzymywać. A mają się te przysięgi odprawować we dwie godzin po północy, gdy ksiądz ich na wieże alboli tam, gdzie wieży nie ma, na wzgórze wejdzie i pocznie, palce w uszy włożywszy wołać: Lai Lacha i Lalach Mahomed Rossulach esse de Miellai, Lala i Lalach! Przysięgają więc wtedy na książeczki zwane Hamaeli, na których szabla Alego, Mahometowego pomocnika, u spodu jest wyobrażona, którą Delfikari zowią. Komu tedy na tę książeczkę przysięgną, bez pochyby przysięgę zdzierżą, ale tak są w oszukaństwie zaprawni, że nie tylko niewolników, ale i Boga swego oszukują, przysięgając na książeczki, które z mydła weneckiego eficiuntur. Taką przysięgę, mówią, pierwszy deszcz rozpuszcza i dlatego nic słowom ich wierzyć nie można.
Jeńców do Azji, która zgoła jest inną częścią świata, sprzedają; pozostałym trzód strzec każą, do robót ich używają, surowcem z byczej skóry biją i głodem morzą. Sami próżnowanie umiłowawszy, ledwo się do obmywania podnoszą, a przez resztę dnia na czerepach końskich pokrytych kobiercami siedzą i ręce bezczynnie na brzuchu trzymają, co najwięcej to się w prawo i w lewo kiwając. Na muzykę tylko bardzo są łakomi i głosu piszczałek po całych dniach słuchać zwykli. Tych po dwie w gębę włożywszy, palcami na nich jako na fletni przebierają. Prócz tego mają też multanki, kotły końską skórą obciągnięte, cymbały, tudzież krążki miedziane, wielki brzęk czyniące, i kije długie, grzywą zdobne a dzwoneczkami okryte. Gdy na tych wszystkich instrumentach grać poczną, taki stąd powstaje harmider, że psi wyją, oni zaś ciesząc się mówią, iż i ich uszom słodycz stąd przychodzi i choroby różne przed owymi głosami precz od nich umykają. Pijaństwo jest u nich wielkie, bo choć wina pić im nie wolno, przecie się kobylim skisłym mlekiem zalewają, które gorzej niźli wino do głowy idzie. A wtedy źli są i okrutni, tak że jeńców zabijają, mękami ich wpoprzód zmorzywszy. Z chrześcijańskich narodów Genueńczykowie i Wenecjanie z nimi handlują, do różnych miast, które jeszcze starożytni, scilicet Graeci budowali, na nawach swych przybijając. Ci im nad wszystko lampki pergaminowe różnych kolorów przywożą, które oni, łojem baranim napuściwszy i świeczki w środek zapalone włożywszy, na grobach i kościołach swych w nieskończonej liczbie wieszają i wonnościami kadzą. Od onych świateł białych, różowych, zielonych i modrych, jakoby w powietrzu nocą wiszących, cudny jest widok, który każde oczy mógłby uradować, gdyby na chwałę Bożą był obrócony.
Ale oni właśnie wtedy sprośności dopuszczają się największych. Księża ich są zarazem czarownikami i ze złymi duchami w komitywę wchodzą. Gdy wyprawa wyjdzie na rabunek, oni to noce ciemne czynią, a dniem mgły wielkie podnoszą, aby kosz przed pogonią mógł ujść bezpiecznie. Ludu na Perekopie i w całym Chersonesie nie masz tyle, ile w Rzeczypospolitej mniemają, ale co jest, to wszystko do wojny się używa, nie zaś ze stanu tylko szlacheckiego. Na głód, chłód i trudy bardzo są wytrzymali, bo z młodu goło chodzą, od czego też skóra staje się na nich czarna. W bitwie jednak zbrojnym mężom dostać nie umieją, z której to przyczyny wojna ich na fortelach więcej niźli na męstwie polega i na tym by napaść, złupić i co prędzej uciekać. Szczególniej na widok pancernych serce tracą, mówiąc, że nawet i w czarach nie ma sposobu, aby się ich impetowi oprzeć. Każda też chorągiew usarska napsuje ich w bitwie cztery i pięć razy tyle, ile sama liczy towarzyszów. Niewoli u Kozaków gorzej śmierci nie pragną; ale potykać im się z nimi łatwiej. Tak też mniemam, że Rzeczypospolita, gdyby chciała, mogłaby snadnie cały Krym zawojować z Wenecją w przymierze wszedłszy, która by floty swoje na Pontus Euxinus wysłała, aby tureckich z pomocą nie dopuścić. Ale ponoś są u nas i tacy, którzy harce na stepie więcej niźli bezpieczeństwo Rzplitej ceniąc, nie radzi by, by się to stać miało. Tych, Boże, w ich ślepocie oświeć...
Żywot Tatarów i obyczaj bydlęcy jest i przy swojej gospodarce albo raczej próżnowaniu, z głodu by im umierać przyszło, gdyby nie rabunek, który im bogactw wielkich dostarcza. Temu to bogactwa owe zawdzięczają, które u nich widziałem, jako to: niezliczone trzody bydła, kóz płochych, koni ścigłych, wielbłądów byle co jedzących i owiec tłustych. Inny też pod namiotami albo w kamiennym rozwalonym ałusie trzyma złotogłów, pasy, rzędy końskie, kielichy, kobierce, broń sadzoną, korzenie i wonności, a wszystko bez ładu na kupę nałożone. Z których to skarbów nijakiego pożytku nie mają bojąc się, by ich chanowi lub Turkom, którym są podlegli, płacić nie przyszło. Sami w tołubach baranich, wełną do góry, chodzą. Ale co któren ma, to chowa i bogatym się powiada, od czego inni też go szanują. O miastach, które by sami zbudowali, nie słyszałem, ale te, co są, to z dawnych czasów pochodzą; Chersonesus bowiem drzewiej bardzo był zamieszkały, dopóki osad i mieszkańców tamtejszych różni poganie nie starli; kilka jednak miast zostało dosyć ogromnych i bardzo pięknych, ale oni i w nich barbarzyński żywot, jakoby w niechlujnych koczowiskach, pędzą. Mnie zaś z wielą innymi zaprowadzili do pewnej osady, Kizlich zwanej, nad sam brzeg morski, gdzie strumień słony i mały ad mare profundum się sączy. Domy są tam budowane z ruin jakiegoś miasta, które, jak twierdzą, jeszcze Sauromati zburzyli. Ale kilka budowli jest bardzo pięknych, choć znacznie pokruszonych, które dawniej świątyniami były, dziś zaś Tatarowie do nich owce i konie na noc zaganiają, jedną tylko w minaret obróciwszy. Z ziemi także wykopują czasem kamienne figury, tak misternie rzeźbione jakoby żywe. Tym dzieci tatarskie na głowach siadają lub kamieniami członki tłuką. Za mną też dzieciaki owe gruzem i nieczystością rzucały wołając: Gaur! gaur! Ale znosiłem to cierpliwie, zwłaszcza iż Aga Sulejman, jakoby po naszemu rzec: Salomon, miasta tego praefectus, który mnie omdlałego znalazł i pojmał, z początku przystojnie się ze mną obchodził. Czynił to dlatego, iż zbroję piękną i szablę sadzoną na mnie wziąwszy, za znacznego w narodzie naszym mnie poczytał i okupu się wielkiego spodziewał. Ja zaś bacząc, że szlachcicowi nawet i w niewoli, i przed nieprzyjacielem zmyślać nie przystoi, wręczem mu to negował. Rzekłem więc, że jakkolwiek z przedniego rodu pochodzę, przecie fortuny żadnej nie posiadam i z okupem nikt po mnie jechał nie będzie. Czemu on, w chytrości swej nie wierząc, tak do mnie po rusku mówił: "Ej, wy Lachowie! Każden z was się chudopachołkiem powiada i okupu nie zaręcza, by was katować, za co sobie rozkoszy wielkie od waszego Boga w niebie obiecujecie!" Owo więc i do Azji, jako wielu innych mnie nie przedał i prawie wolność mając zupełną, co dzień nad brzeg chodziłem. Tam in rupibus siadłszy, wpatrywałem się w dalekość morską jako turkus błękitną i myślom wodze puszczałem. Częstom też rzewnie płakał, bom rozumiał dobrze, że dola moja zamknięta już jest i przez nieszczęście przypieczętowana, ani bowiem o posługach rycerskich dla miłej ojczyzny, ani o sławie, ani o Marysi myśleć nie mogłem. Przeto smutki ogarnęły mi duszę i cierpienie toczyło serce i okrutna tęsknota wychodziła ze mnie ku Rzeczypospolitej i ku wszystkiemu, com w niej utracił. Wolej bym był na świat nie przychodził, wolej w bitwie zginął, wolej by mnie Sulejman od razu na męki wydał, bo przynajmniej palmę bym otrzymał i dusznymi oczyma ujrzał to, po czym cielesne tęskniły. W boleści końcam boleści nie widział. Co piątku, który to dzień u Tatarów jest niedzielą, gdy inni jeńcowie wypoczynek od pracy i mąk mieli, siadaliśmy przy strumieniu w płakaniu sobie wzajem pomagając, a często śpiewaliśmy psalm: Super flumina Babylonis. Tak nam dzień schodził na rozpamiętywaniu i rozmowach o ojczyźnie, z których duszom pociecha była niemała. Zdarzyło się przy tym, iż między jeńcami, którzy w Kizlich jarzmo niewoli dźwigali, sam jeden szlachcicem byłem; przeto rząd nad nimi niejako sprawując, ukrzepiałem ich dusze, by nie znalazł się taki, który by odstąpieniem od wiary prawdziwej niedolę swą okupić pragnął.
Jakoż Bóg tego nie dopuścił. Mając też u Tatarów dla spodziewanego okupu powagę, ulgi niejakie innym jeńcom przynosić usiłowałem. Czasem tedy część strawy swej najgłodniejszym udało mi się oddać, czasem w robocie pomagałem, wody spragnionemu przynosiłem, za ujmę sobie tego nie poczytując, gdyż jeśli Pan Jezus prostych ludzi w urodzeniu i krwi upośledził, przecież koronę w niebie im obiecał, a przez to ich młodszymi braćmi naszymi stworzył, którym od stanu rycerskiego należy się obrona i opieka. Oni też z pokorą całowali moje ręce, chociażem im mówił, że niewolnikiem tylko na równi z nimi jestem i że godzina taka może nadejść, w której mnie w większej jeszcze nędzy i upodleniu, niż sami są teraz, oglądać będą. Czemu nie chcieli dać wiary, mówiąc: "Dla Boga! nie może to być!" Alem ja wiedział, że będzie, gdy Sulejmanowi na okup sprzykrzy się czekać daremnie, i gotowałem się na wszystko najgorsze, co ciało spotkać mogło, gdyż dusza utraciwszy szczęście, była już w męce i w boleści.
Jakoż Sulejman jednego dnia przyszedł do mnie i mówił: "Źle czynisz, iż na łaskawość moją niewdzięcznością się wypłacasz, gdyż jako gościa cię traktuję, a ty snadź w uporze trwasz; bacz tedy, abym cię pod kolana moje nie zgiął." A tu wraz zamysły swoje objawił i żądał, bym do Rzplitej o tysiąc czerwonych złotych pisał, za które bym wolność mógł otrzymać. Czego ja uczynić nie mogłem, a to raz, iż tylko trzysta czerwonych złotych miałem, do których niewiele co z prowizji przyrosło; po wtóre, bałem się, aby J. W. Tworzyański magnanimitate sua z własnej szkatuły za mnie płacić nie chciał, co by ambicji mojej przeciwnym było. Gdy jednak Pan spuścił strach w kości moje przed gniewem Sulejmana, rzekłem mu, aby chwile męki odwlec, iż woli jego posłusznym być muszę. Jakoż dałem mu list, ale do jednego proboszcza, którego pod Kamieńcem miałem znajomym. Temu niewolę moją opisawszy prosiłem, aby modlił się o wspomożenie dla mnie, które tylko z niebios przyjść mogło. Uradowany w chciwości swej Sulejman pismo owo przez Tatarów idących na jarmark do Suczawy wyprawił, dokąd także dworzanie od magnatów naszych po bakalie wyprawiani bywają. Sam zaś łaskawszym się jeszcze dla mnie uczynił i do ałusu swego, któren w całym mieście najpiękniejszym był, mnie zaprosił. Był to zaś możny poganin i w narodzie swym bardzo poważany, tak dla swego męstwa, jak i dla fortuny, która w jednym tylko go upośledziła, a to, iż z wielu żon żadnego syna nie spłodził, a córek pięć. Najstarszą z nich, Iłłę, wielce dla jej urody miłował. Przyszło mi ją czasem widywać, albowiem Tatarowie nie trzymają niewiast swych, tak jak Turcy, w zamknięciu ani też oblicza im pokrywać nie każą. Która też do stołu przychodziła, z początku ze strachem na mnie i ciekawością, jakby właśnie na jakoweś monstrum spoglądając. Potem zasię, gdy przyrodzona jej dzikość poskromioną została, często nie rzekłszy ni słowa bukłę ze skisłym mlekiem ku wargom moim pochylała lub gałkę z ryżu i baraniego łoju ukręciwszy, w gębę mi takową na znak swej przychylności kładła. Czemu Sulejman nie tylko się nie przeciwił, ale i sam to czynił, gdyż obcując ze mną co dzień, wielce mnie polubił i częstokroć do porzucenia smutków namawiał. Przeze mnie też i innym jeńcom lepiej się działo, albowiem Iłła wszelkiej żywności obficie im dostarczała.
Z takowej przyczyny oni pokochali ją i gdy wedle cysterny przechodziła, całowali szaty jej, orędowniczką swoją ją zowiąc. Poganka też owa nie tylko gładkie oblicze, ale i miłosierne serce miała, tak iż nieraz żal się robiło pomyśleć, że dla błędów wiary swej zgoła potępioną być musi. Ku mnie zaś coraz więcej serca okazywała. Bywało, siadłszy skulona w kącie ałusu i tyftykiem się z głową owinąwszy, po całych godzinach na mnie w milczeniu, jako kot, jarzącymi oczyma spoglądała. Spytałem ją tedy raz, czego się tak we mnie wpatruje, ona zaś rękę na czole, na wargach i na piersi położywszy, do nóg się moich pochyliła i rzekła: "Bakczy, niewolnicą twoją być pragnę." I wraz uciekła, a mnie tymczasem żądzy grzeszne opadły, od których w żarliwej modlitwie obrony szukać musiałem. Tego jednak jeszcze dnia przyszedł do mnie Sulejman i tak się ozwał: "Zwiodłeś mnie listem swoim, za co powinien bym cię katować, gdy jednak Allach synami mnie nie pobłogosławił, nad młodością i urodą twoją litość mam. Przeto ci powiem, iż jeśli błędy wiary swej porzucisz i proroka naszego przyjmiesz, Iłłę, która cię miłuje, dam ci, synem cię swoim uczynię i wszystko, co mam, twoje będzie." Więc od wielkiego zdumienia pary zrazu z ust puścić nie mogłem, ale ochłonąwszy odrzekłem mu, iż szatan Chrystusa kusił, królestwa mu różne z góry ukazując.
Rozgniewany tymi słowy, ryknął jakoby zwierz dziki; zaraz szaty jakie na sobie miałem zwlec mi kazał i wyszedł. Co gdym uczynił, symarę zgrzebną mi niewolnik Kałmuk przyniósł i wodę trzodom groźnie nosić polecił. A tak pamiętam, iż było to w poniedziałek, gdym do posług onych wziąć się musiał. Chodziłem w górę do strumienia, który u morza był słony, ze skórzanymi workami i tam wodę czerpiąc do cysterny kamiennej ją wlewałem. Tatarki, które prać chusty do strumienia także chodziły, poszczuły mnie psami. Wieczorem nie poszedłem jako poprzednio do ałusu, ale spać się między wielbłądami układłem, a żem się uznoił, Bóg mi sen zaraz zesłał. Nagle, zbudziwszy się, jakowąś figurę wiotką, ku mnie w świetle miesiąca idącą spostrzegłem. Przeżegnałem się myśląc, iż ducha widzę, ale to była Iłła, która naczynia z wodą i oliwą niosła. Potem nogi moje obmywszy i namaściwszy, wpodle mnie w kuczki siadła, po dawnemu w milczeniu mi się przypatrując, z oczu zaś jej wielkie, srebrne krople spływały. Rzekłem tedy: "Iłło, czemuś przyszła?" Ona zaś poczęła szemrać cicho, miesiącowi źrenice swe mokre oddając: "Bakczy, czemu mną pogardziłeś?" I od płakania więcej mówić nie mogła. Wówczas poruszyło się we mnie ku niej serce i chciałem ją do łona mego garnąć, ale zaraz Marysia bieluchna stanęła przede mną i grzeszna myśl precz odleciała. Rzekłem więc, że mężem jej, choćby dla jej wiary, być nie mogę, która w oczach moich tym jest dla duszy ludzkiej, czym plugawa rdza na żelazie; ale więcej jej dać mogę niźli wszystko, co od ludzi spotkać ją mogło, a to chrzest święty, któren ją z grzechu pierworodnego obmyje i zbawienie jej zapewni. Ona jednak, w ślepocie swej przejrzeć nie mogąc, z desperacją wielką za głowę się rękoma ułapiwszy, jak przyszła, tak i odeszła. Na drugi dzień powróciłem do swojej pracy, która tym cięższą była, że jeść skąpo mnie dawali. Napotkałem też i Sulejmana. Ten rzekł: "Zegnę cię". Na co odpowiedziałem: "Ciało moje tylko zegniesz, gdyż wiedz, że duszę, ślachcicem będąc, mam nieugiętą." Co usłyszawszy, ze zgrzytaniem zębów się oddalił. Tak mnie Bóg skarał za ów symulowany list, bo gdybym go nie pisał, nie byłbym tak srodze Sulejmana, odrzuciwszy jego córkę, przeciw sobie podniecił.
W piątek przyszli jako zwykle niewolnicy rozmyślać, smutne pieśni śpiewać i rany myć. Ujrzawszy mnie w moim upodleniu, z rzewliwym płaczem do nóg mi przypadli krzycząc: "Majestat pański został pohańbiony!" Alem ja tak nie mniemał, gdyż Chrystus, choć z królewskiego rodu będąc, większą jeszcze poniewierkę cierpiał chcąc przez to stanowi ślacheckiemu okazać, że godność krwi zacnej nie cierpieniem, jeno strachem przed cierpieniem się kala. Jeńcowie zaś wiedząc o kondycjach, jakie mnie Sulejman dawał, wołali: "Udaj, panie, że proroka przyjmujesz, co jeśli pozorne będzie, duszy swej nie zgubisz, a tak synem możnego Sulejmana zostawszy i sobie, i nam ulgę przyniesiesz, bo twoimi niewolnikami będziemy." Wtedy rzekłem im, iż gdy tak radzą, psom bliskimi być muszą, albowiem szczekaniem przeciw Bogu gęby swe plugawią, nie rozumiejąc, że nie godzi się bić choćby pozornie pokłonów przed fałszywymi proroki. Na to rzekli: "Głowy my tu wszyscy położymy" - i w desperacji trwali, Bóg bowiem nieurodzonym ludziom odmówił honoru i baczniejszymi ich na wygody doczesne uczynił...
Usłyszawszy o tym praefectus Sulejman bardzo się rozgniewał i głodem zgiąć mnie postanowił. Zabić bowiem ani przedać mnie nie chciał, bo mnie sam dawniej miłował i dla Iłły tego uczynić nie mógł, która, jako się później dowiedziałem, gdy się przeciw szyi mej odgrażał, szat jego z wielkimi prośbami się czepiała, w tej nadziei ojca utrzymując, iż umysł mój kwoli ich chęciom wkrótce się zmieni. Przyszły tedy na mnie czasy wielkich utrapień i przewidywana godzina męki wybiła. Ale gdym pomyślał o ojcach moich, o sławie i o nieskazitelności imienia, które mnie zostawili, moc wielka wstąpiła w serce moje. Jedno więc o tym myślałem, by ślacheckiemu stanowi, którego dygnitatem w sobie nosiłem i któren jest Rzeczypospolitej fundamentem, czymkolwiek w niewoli swej hańby nie przynieść. Rzekł mi Sulejman chcąc, abym się zhańbił: "Z psami wolno ci jadać i to, co im rzucą, brać możesz." Nie chcąc, aby się to stało, żywiłem się tylko szarańczą, którą na piaskach morskich znajdowałem. Często też z początku żywność przy mnie przez jakąś niewidomą rękę kładziona była, w czym domyślałem się Iłły. Ale później strzeżono jej, aby tego czynić nie mogła. Inne zaś czarownice tatarskie nie tylko że miłosierdzia nade mną nie miały, ale raz zbiły mnie kijankami tak, iż całe moje ciało sine było. Jeśli więc szarańczy zbrakło, głód cierpiałem. Czasem mi także niewolnicy figi po tatarskich ogrodach zbierane przynosili, ale gdym ujrzał, iż chłosty za to otrzymują, kazałem im tego poniechać. Spoglądali na mnie ze łzami, powtarzając: "Panie nasz, na co ci przyszło!" Niewola też nie tylko moja, ale wszystkich sroższą się stała, gdyż Tatarowie wielką złością ku nam zapłonęli. Jeden zasię Kozak niebożątko, imieniem Fedko, na pal był wbity, na którym drugiego dnia dopiero, powtarzając: Chrystu! Chrystu! - umarł. Nocą zdjąwszy go z pala pogrzebaliśmy ciało w piaskach morskich, o śmierć równie piękną Boga prosząc, za którą Fedko pewnie w niebie przez Ojca Przedwiecznego był nobilitowany i purpurą okryty, i do chwały najwyższej wyniesiony.
Rychło i ja już z ziemską powłoką moją rozstać się myślałem, albowiem miesiąc upłynął, jak się szarańczą żywiłem, która coraz rzadszą w piaskach była. Wychudłem i sczerniałem srodze, i nogi chwiały się już pode mną. Wory, gdym je w strumieniu napełnił, dźwigałem z jęczeniem, aż wreszcie na barłogu podle zagrody dla wielbłądów siadłszy, ruszyć się więcej nie mogłem. To one bestie, serca lepsze od pogan mając, wyciągały do mnie szyje swe zgięte przez płot i prychając nozdrzami litowały się nade mną. Wszelako raz w nocy na wpół we śnie znowu Iłłę widziałem, która wody i jedzenia mi przyniosła. Dla osłabienia wielkiego sypiałem i we dnie, a Bóg w miłosierdziu swym sny mnie o miłej ojczyźnie zsyłał i Marysia przychodziła do mnie także, cała w bieli i z anielskimi skrzydłami na plecach, którymi od spiekoty głowę moją osłaniała. Ona przychodziła zawsze w południe, w skwar wielki, a nad wieczorami, gdym bywał najsłabszy, słyszałem różne śpiewania z nieba dochodzące. Podobno czas jakiś byłem bez przytomności, bom świata ziemskiego nie widział, ale potem zdrowie wróciło, gdyż ujrzałem znów kupę barłogu, zagrodzenie dla wielbłądów i głowy onych zwierząt ku niebu powyginane. Pewnego razu Sulejman przechodząc koło mnie rzekł: "Poznaj moc sług proroka!" - na co odpowiedziałem: "Poznaj cierpliwość sługi Chrystusa."
Tymczasem nadeszło drugie święto: Czaczuk-bairon. Tatarowie, gdy noc zapadła, pozapalali owe wspomniane lampki weneckie, którymi całe miasto ozdobili; potem łuczywo każden w ręku dzierżąc na drogi wyszli i gromadami chodzili. a było to w pełnię samą. Więc oni ku miesiącowi oczy zwróciwszy wołali wielkimi głosami do swego Boga i do swego proroka, bo taki u nich obyczaj, by przez całą noc chodzić i modlić się. Jałmużny wielkie też tego dnia czynią; więc niewolnicy usiedli także rzędami wedle drogi i o co który prosił z żywności albo szat, to i otrzymał. Innym także lata służby zmniejszyli, a niejakiego esaułę, któren z wody tatarskie dziecko wyciągnął, wolnością obdarowali, bo mało co im się godzi w ten dzień odmawiać. Z tego powodu radość wielka między niewolnikami była, gdyż żaden głodu nie cierpiał ani plag nie otrzymał, ani śmiercią był karany. Sulejman przechodził koło barłogu, na którym leżałem, a wedle niego szła Iłła, ale bardzo dumnie, gdyż wcale na mnie nie spojrzała. Wszelako placek jęczmienny z kosza wziąwszy rzuciła mi go, w inną stronę spoglądając, któren w pobliżu siedzący niewolnik Kałmuk porwał. Sulejman zaś myślał, iż razem z innymi będę żebrał i byłby mi wonczas nie odmówił. Ale choć z dawna nic już w gębę nie brałem, nie zdało mi się rzeczą godną ślachcica na równi z pospólstwem ręce wyciągać i wolałem głód, co mi szarpał wnętrzności, powietrzem tłumić. Mówił tedy Sulejman do innych: "Zaprawdę, żelazną duszę ma ten nieużyty człowiek i znać, trzeba by go prosić, aby nad sobą miał litość, gdyż pychę swą nad wszystko przekłada." I nie wiedział o tym poganin, że wtedy właśnie dusza moja w prochu i osłabieniu największym kładła się przed Panem, bo męka była prawie ode mnie silniejsza. W nocy jednak ktoś znowu żywność koło mnie położył, którą chciwie zjadłszy poczułem się mocniejszy. Zwlokłem się zaraz z barłogu i choć ręce i nogi mi drżały, począłem na nowo nosić wodę do cysterny. Szarańczy też Bóg przez dni następne zesłał mi obfitość, a przy tym głód mnie przyuczył jeść plugastwo morskie, które w kształcie swym szpetne, złe przecie nie jest. Żyłem tedy jako ptak z dnia na dzień, a gdym po brzegu morskim chodził, każda fala przynosiła do nóg moich one ślimaczki marne, tak nimi jakby orzeszkami grzechocząc.
Noce poczęły być chłodne bardzo. Innym niewolnikom w ałusach chronić się dozwolono, ja zaś na moim barłogu sypiać musiałem, ale litościwe wielbłądy kładły się koło mnie, ciałami swymi i oddychaniem mnie rozgrzewając. Myślałem, że zimy nie przetrzymam i to była jedna nadzieja moja, bo innej przed sobą nie miałem. Ach! miła matko, miła ojczyzno, jakoże mi za tobą tęskno było! - i za tobą dzieweczko miła, której nie widząc nie tylko miłować nie przestałem, ale pragnąłem więcej jako wody w znoju, jako chleba w głodzie, jako śmierci w męce...
Wszelako Opatrzność różnymi sposoby czuwa nad tymi, których doświadcza. Gdyby bowiem nie nędza i poniewierka, w jakiej żyłem, mógłby mnie Sulejman do Carogrodu lub do Galaty przedać, gdzie są wielkie niewolników targowiska, a teraz z powodu onej mizerii nikt by mnie i darmo wziąć nie chciał, bo więcej do konającego człeka lub do Łazarza niż do rycerza byłem podobny. Mniejsza, iż tylko smolna symara okrywała nagie członki moje, ale chudość moja żyjącym kościotrupem mnie czyniła, a przy tym włos bujny wyrósł mi na brodzie i głowie, skóra popękała na całym ciele i pokryła się strupami i liszajami od wielbłądów. Inni za trędowatego mnie mieli i nawet w niewolnikach obrzydliwość wzbudzać począłem. Alem już ciało swe, powłokę marną, która jak każda odzież zedrze się i w szmaty popada, za grzechy moje ofiarował, bo tylko dwie rzeczy trwałe być mają, a to: dusza nieśmiertelna i honor, który na urodzeniu się fundując tak pryncypalnym jest dla niej przymiotem, jako właśnie światłość dla gwiazd niebieskich.

[powrót] [rozdz.IV]