Henryk Sienkiewicz
"Niewola tatarska"
ROZDZIAŁ IV
...Nadeszła wiosna i znowu cieplejsze słońce oświeciło nędzę moją. Tak zaś już do niej przywykłem, żem prawie zapomniał, iż są szczęśliwi ludzie na świecie. Bociany, pliszki, jaskółki i skowronki leciały stadami ku północy, a jam im mówił: "Ptaszyny marne, ach! mówcie Rzeczypospolitej i wszelkim stanom, żem jako szlachcic patriota wytrwał i choć tak mocno do ziemi przybity, choć tak nogami pogan zdeptany, przed Panem moim tylko płaczę, a dla nieprzyjaciół dumne oblicze chowam i ducha w ucisku nie dałem." Koniec mej nędzy był jeszcze daleki, ale wiosna owa zmiany i wróżby nowe przyniosła i dziwnych zapowiedzi była pełna. Na niebie nad Krymem zjawiła się rózga gniewu Bożego, kometa, i sinym okiem mrugając trzęsła ogonem na zatracenie Krymowi i pogaństwu. Przerażeni Tatarowie z gwarem, brzękaniem i krzykiem po nocach chodząc, chmury strzał zapalonych z łuków ku niebu ciskali, aby zestraszyć onego ptaka złej wróżby. Księża im post ogłosili, czarnoksiężnicy przepowiadali plagi. Strach padł na serca ludzkie i nie był strach daremny, bo wieści doszły, że nad Palus Maeotis wybuchła zaraza. Wyprawy miały iść tej wiosny do Rzeczypospolitej dwoma szlakami i nie poszły. Ludzie kupami w dzień na ulicy stojąc rozmawiać głośno nie śmieli, a jedno oczy ku wschodowi zwracali, skąd miał "czarny dziw", jak go zwali, nadlecieć. Coraz to nowe wieści krążyły między ludem, aż wreszcie gruchnęło po Kizlich, iż mór już się w stolicy chanowej pokazał. Sam Chan ze stolicy uciekł. Jedni mówili, że się w góry, które są na południu, z żonami swymi schroni, inni, że do Kizlich, gdzie wiatry morskie czyszczą powietrze, przyjedzie.
* * *
Przybył tedy Chan za poradą wróżbitów do Kizlich, pędząc przed sobą trzody okrutne, aby miał co jeść z dworem swoim. Praefectus Sulejman ze czcią go wielką podejmował, a ludzie na twarzy przed nim padali, bo go niewolnicy owi prawie za Boga i powinowatego ciałom niebieskim mają. Ordy niewiele było przy nim, jedno dwór i tysiąc baskaków i nieco hodżów i agów w żółtych tołubach, bo obawiano się, aby w wielkim nagromadzeniu ludzi łatwiej nie okazała się zaraza. Wędrowała ona po Krymie głównie w tej części, którą Jenikalską zowią. Tam rzuciwszy się na jakowe miejsce, wzięła pogłówne, a inne ałusy minęła całkiem, gdzie zaś przeszła, tam nawet ptactwo padało. Ale do Kizlich o dwa dni drogi najbliżej przyszła. Dziękował tedy Bogu Chan za ocalenie i szczodrze wróżbitów obdarzył, a wielu też niewolnikom wolność darował. Ale właśnie, gdy inni fructa łaski jego zbierali, na mnie przyszła ostatnia próba.
* * *
Pewnego razu, przejeżdżając podle barłogu, na którym leżałem, bardzo blisko przyjechał, a spojrzawszy na mnie spytał Sulejmana, co by to był za człowiek tak nędzny. Ten co odrzekł, nie wiem, widziałem jedno, że długo ze sobą rozmawiali i widać Sulejman na niewdzięczność i zatwardziałość moją się skarżył, gdyż w końcu rzekł głośno: "Spróbuj go, panie!" Czym zaciekawiony Chan sam ku mnie koniem ruszył. Wnet dwa czaukczy lecieli przed nim, krzycząc: "Na twarz, psie niewierny!" Alem tego nie uczynił, choć mnie długimi trzcinami po głowie bić poczęli. Więc on władca zbliżywszy się pytał: 'Czemu przede mną na twarz upaść nie chcesz?" Odpowiedziałem mu: "Panie, jeśli ślachcicowi przed własnym królem tego czynić się nie godzi, jakże chcesz, abym przed obcym i poganinem to czynił?" Tu Chan odwróciwszy ode mnie twarz rzekł: "Roztropnie mówiłeś, Sulejmanie." A potem do mnie: "Gdybym ci wybór dał, albo cześć mi oddać i na twarz upaść przede mną, za co wolnością byłbyś obdarzony, albo śmiercią okrutną umrzeć - co byś wybrał?" Na to odrzekłem, że niewolnikowi wybierać nie przystoi, niechże więc uczyni ze mną, co zechce, niech jednak baczy, że każden najpodlejszego stanu człowiek może śmierć okrutną zadać, ale majestat monarszy, w woli Boga swoje initium mając, wtedy Stwórcy najpodobniejszym się staje i najlepiej swą potęgę oznajmia, gdy nie śmierć, ale życie dawa. On zastanowiwszy się nad moimi słowy tak potem mówił: "Jeśli, niewolnikiem będąc, nie chcesz mi czci oddać ani mię słuchać, tedy przeciw Bogu postępujesz, który niewolnikom posłuszeństwo przykazał." Odrzekłem: "Ciało moje jest tylko w niewoli." Co słysząc, Tatarowie aż pobledli, ale on był cierpliwy, gdyż niepróżno nazywano go Roztropnym. Namyśliwszy się tedy odjechał, ale odjeżdżając powiedział agom i czaukczom swoim: "Gdy w niewolę niewiernych popadniecie, temu człowiekowi bądźcie podobni." Więc potem miałem spokój przez dwa dni i jeść mi przynosili. Inni zaś przychodzili nawet do mnie, mówiąc: "Pan nasz cię nie zapomni; ale gdy do łaski cię wyniesie, nie zapominaj o nas."
Tak niewolnictwo upodliło serca tych ludzi, że w przewidywaniu zmiany fortuny mojej jeszcze mnie na barłogu leżącego już sobie kaptowali. Ja zaś cieszyłem się w duszy, bom myślał, iż może wolność, a z nią i szczęście moje odzyszczę. Po dwóch dniach Chan przejeżdżając znowu ku mnie konia zwrócił: "Rozważałem - rzecze - słowa, któreś rzekł, w mądrości mojej i na wagach mej sprawiedliwości je położyłem. Znalazłeś za swoje męstwo łaskę u mnie; mów tedy, czego byś pragnął, abym dla cię uczynił?" - Odpowiedziałem, że w wolnym zrodzonemu stanie wolność najmilszym by mi była fruktem łaski jego. On spytał: "A gdy ci jej odmówię?" - "Tedy daj śmierć" - odrzekłem. On znowu się zastanowił, ile że chciał, żeby wszyscy podziwiali i sławili mądrość jego, iż nic bez namysłu nie przedsiębierze. A przez ten czas serce biło we mnie jakoby młotem. Namyśliwszy się, mówi: "Gaurze! nie naciągaj łuku zbyt mocno, aby zaś nie pękł i ręki ci nie zranił; przeto ci powiem ostatnie słowa: żółty tołub ci dam, do dworu cię mego wezmę, dostatkami nagrodzę i koniuszym moim uczynię, odmiany wiary nie wymagając, byłeś rzekł, iż z dobrej woli służyć mi będziesz." Wtedy zadrgało mi serce zrazu radością wielką, ale wnet pomyślałem, że to pokusy są może szatańskie, a potem jeszcze: co rzeknę ojcom moim, gdy mnie spytają: czym byłeś na świecie? Zali rzeknę onym rycerzom w boju poległym: koniuszym byłem z dobrej woli tatarskim? I okrutny strach mnie zdjął przed tym ojców pytaniem, większy niżeli przed męką i śmiercią; wyciągnąwszy tedy do Chana ręce, wołałem: "Panie! woli ty mojej nie żądaj, bo wola z duszy wychodzi, dusza zaś nie tylko wiary jest pamiętna, lecz i stanu, w którym na świat przyszła, a stan ów od ojców wziąwszy, muszę im go odnieść nieskalanym." "Niewolniku, złamałeś łuk" - rzekł Chan i już widziałem, że godzina nadeszła, bo gniew począł występować na jego oblicze, ale się opamiętał i takimi do Sulejmana ozwał się słowy: "Mądry Sulejmanie! Zaprawdę, w łasce za daleko z tym psem zaszedłem, a teraz ci przykazuję, byś go złamał koniecznie; ale nim życie mu weźmiesz, do tego męką go doprowadź, by nawet u twoich nóg w pokorze się czołgał."
W tym odjechał, a mnie zaraz z rozkazu Sulejmana Kałmukowie porwawszy przywiązali do pala. Co było ludu i niewolników, wszystko się zbiegło, aby patrzeć, jakie mi męki będą zadawane. Ja zaś duszę ku Bogu ze wszystkich sił wytężywszy o to najwięcej go błagałem, by mi sił dodał i upodlić się nie pozwolił. I wraz poczułem, że modlitwa została wysłuchana, bo duch mocny na mnie wionął. I pomyślałem, żem przedstawiciel jest tej siły Krzyża, co się nie zgina, żem ja tu poseł jest Rzeczypospolitej, na mękę od stanów delegowany, żem ja tu żołnierz na ordynansie Chrystusowym moritus i powołany, abym fundamentem życia mojego świadczył o duchu, który jako ogień niebieski nie gaśnie. A pomyślawszy tak, choć nędzny, prochem pokryty, głodem wychudły, bezsilny, taki niezmierny w sobie poczułem majestat, jakobym z wyniesienia na świat poglądał. Kałmukowie zaś siec mnie surowcem poczęli i wkrótce krwią spłynąłem. Pytali mnie tedy: "Padniesz twarzą?" Odpowiadałem: "Ślachcicem polskim jestem." Wtedy ci siekli mnie na nowo, inni zaś ognia wolnego pod nogami mymi napalili, abym się piekąc prędzej o litość zawołał. Jakoż począłem ustępować, ale nie duszą, jeno ciałem, bo omdlałość wielka rozeszła się po kościach moich i światłość dzienna bladła w oczach. Dopiero widząc, że już śmierć nadchodzi, resztą sił podniosłem głowę do góry i zawołałem w stronę Rzeczypospolitej: "Widziszże ty mnie i słyszysz?" Aż tu nagle, jakoby przez cale stepy i Perekop, doszedł mnie głos: "Widzę!" - w dalekościach coś się ćmić poczęło, niebo i powietrze zbiegało się do kupy, z czego niewiasta ze słodkim obliczem wypłynęła i stanęła koło mnie. Ogień przestał mnie parzyć, surowiec nie świstał już nade mną i poczułem, że lecę na ręku onej niewiasty niesiony. Ona zaś ku niebu leci, a z nią roje aniołków śpiewających: "Nie w kontuszu, nie przy karabeli, ale w ranach? Rycerzu, rycerzu, w boju mężny, w męce cierpliwy, Chrystusów Palladzie cichy, krwawej ziemice synu wierny, witaj w spokoju, witaj w szczęściu - w weselu, w weselu!"... I tak lecieliśmy ku niebiosom, a com tam ujrzał, tego już grzeszne usta moje ziemskim uszom opowiedzieć nie mogą.