Henryk Sienkiewicz
"Bez dogmatu"
RZYM, BABUINO, 14 STYCZNIA.
Drugi list od ciotki z naleganiem, bym przyśpieszył przyjazd. Jadę, kochana ciociu, jadę - a Bóg widzi, że robię to tylko z przywiązania do ciebie, bo inaczej wolałbym tu zostać. Ojciec mój czuje się niezdrów; od czasu do czasu doznaje drętwienia w całej lewej połowie ciała. Na prośbę moją wezwał lekarza, ale jestem pewien, że lekarstwa, jakie mu przepisano, zamknął do szafy, jak to zresztą zwykł czynić od kilkunastu lat. Raz otworzył tę szafę i pokazując mi setki butelek i buteleczek, słojów, słoików, pudełek, powiedział: "Zlituj się, gdyby to najzdrowszy człowiek zjadł i wypił, to jeszcze by nie wytrzymał, a cóż dopiero człowiek chory!" Dotychczas pogląd taki nie wyrządził ojcu wielkiej krzywdy, ale jestem niespokojny o przyszłość.
Drugim powodem niechęci do wyjazdu są dla mnie zamiary ciotki. Naturalnie, że chodzi jej o to, by mnie ożenić. Nie wiem, czy ciotka ma coś upatrzonego; dałby Bóg, żeby nie miała, ale z zamiarami nawet się nie ukrywa. "Że o taką partię, jaką ty jesteś (pisze mi), rozpocznie się zaraz wojna białych i czerwonych róż, to łatwo przewidzieć." Ależ ja jestem zmęczony, nie chcę być powodem żadnej wojny, a zwłaszcza nie chcę, jak Henryk VII, kończyć wojny róż - małżeństwem. Z drugiej strony, oczywiście, ciotce nie mogę tego powiedzieć, ale sam przed sobą mogę zeznać: oto nie lubię Polek. Mam lat trzydzieści pięć; miałem, jak każdy człowiek, który dużo żył, rozmaite uczuciowe przygody w życiu; spotykałem i Polki - i z tych przygód, z tych zetknięć, wyniosłem wrażenie, że to są najtrudniejsze i najbardziej męczące kobiety na świecie. Nie wiem, czy są cnotliwsze na ogół od Francuzek lub Włoszek, wiem to tylko, że są o wiele patetyczniejsze. Zimno mi się robi, gdy o tym pomyślę. Bo rozumiem elegię nad stłuczonym dzbankiem, gdy po raz pierwszy ujrzy się u stóp skorupy; ale deklamować tę elegię z równym patosem nad wielokrotnie drutowanym dzbankiem, to doprawdy zakrawa na operetkę. Miła rola "czułego słuchacza", któremu przyzwoitość nakazuje brać to na serio! Dziwne, fantastyczne kobiety, o płonących głowach, a rybim temperamencie! W uczuciach ich nie ma nie tylko wesołości, ale i prostoty. Kochają się one w formach uczucia, mniej dbając o treść wewnętrzną. Z tego powodu nie potrafisz nigdy Polki obrachować. Z Francuzką, z Włoszką, jeśliś logicznie ułożył premisy, możesz być mniej więcej pewien swojego ergo. Z Polką bynajmniej! Ktoś powiedział, że jeśli się mężczyzna myli, to mówi, że dwa razy dwa jest pięć - i błąd może byś sprostowany; kobieta zaś, myląc się, twierdzi, że dwa razy dwa jest lampa, i wtedy choć głową o mur bij. Otóż przede wszystkim w logice Polek może wypaść, że dwa razy dwa nie jest cztery, ale lampa, miłość, nienawiść, kot, łzy, obowiązki, wróbel, pogarda - zgoła nic nie potrafisz przewidzieć, niczego obrachować, przeciw niczemu się ubezpieczyć. Być zresztą może, że z powodu tych wszystkich wilczych dołów cnota Polek lepiej jest ubezpieczoną niż innych kobiet, choćby dlatego, że oblegający nuży się śmiertelnie. Com jednak zauważył i czego nie mogę im darować, to tego, że te wilcze doły, palisady, pastki, ta zaciekłość obrony, wszystko to nie tyle obrachowane jest na ostateczne odpędzenie przeciwnika, ile na wyzyskanie wzruszeń walki.
Mówiłem raz o tym - naturalnie obwijając rzecz ile możności w bawełnę - z jedną bardzo sprytną kobietą, na wpół tylko Polką, bo ojciec jej jest Włochem. Ta, wysłuchawszy mnie, odrzekła:
- Pan masz w tej sprawie pogląd lisa na gołębnik. Nie podoba ci się to i psuje ci humor, że gołębie mieszkają zwykle wysoko i że mają skrzydła lotniejsze od kurzych. Wszystko, co mówisz, wypada raczej na korzyść Polek.
- A to jakim sposobem?
- Bo im Polka jest nieznośniejszą jako cudza żona, tym może być pożądańszą jako własna.
Przyparto mnie, jak to mówią, do muru i na razie nie umiałem znaleźć odpowiedzi. Może być przy tym, że mam trochę pogląd lisa na gołębnik. Niewątpliwym jest także, że gdybym się miał żenić w ogólności, a w szczególności żenić z Polką, to bym tej Polki szukał nie tylko między gołębiami mieszkającymi wysoko, ale i między gołębiami białymi.
Jestem jednakże jak owe ryby, które na pytanie, z jakim sosem chcą być przyprawione, odpowiadają, że przede wszystkim wcale nie życzą sobie być przyprawione. Tu wracam do zarzutów przeciw wam, miłe rodaczko. Kochacie w ogóle więcej dramat w miłości niż samą miłość. W każdej z was siedzi królowa i - tym ogromnie różnicie się od innych kobiet; każda z was sądzi, że już tym samym wyrządza łaskę i dobrodziejstwo, jeśli się pozwala kochać, żadna nie zgodzi się na to, by być tylko dodatkiem, tylko dopełnieniem męskiego życia, które ma przecie inne cele. Wy chcecie, żebyśmy dla was istnieli, nie wy dla nas. Następnie kochacie lepiej dzieci niż męża. Dola jego jest dolą satelity. Widziałem to, obserwowałem nieraz - takie jesteście powszechnie; gdzieniegdzie tylko świecą wyjątki, jak diamenty wśród osypiska. Nie! - moje księżniczki - pozwólcie uwielbiać się z daleka.
Odsunąć raz na zawsze na drugi plan wszystkie cele, wszystkie ideały, płonąć codziennie jako kadzidło na ołtarzu żony - i do tego własnej żony, o panie moje - to dla człowieka trochę za mało!
Moja samowiedza pyta mnie wprawdzie zaraz: Właściwie, co ty masz lepszego do roboty? jakie zamiary, jakie cele? Jeśli kto, to ty stworzony jesteś na ofiarę całopalną.
Ale nie - do licha! W małżeństwie trzeba tak zmienić życie, tyle wyrzec się ze swoich przyzwyczajeń, wygód, upodobań, nałogów, że chyba istotna i wielka miłość może to opłacić. Mnie się to nie trafi. Ożenienie się jest tak bajecznym aktem wiary w kobietę i woli, że się na nie nigdy nie zdobędę. Powtarzam jeszcze raz: "Nie chcę być z żadnym sosem przyprawiony."