Henryk Sienkiewicz
"Bez dogmatu"
KRAKÓW, 26 CZERWCA.
Śniatyński jest. Podjął się! Poczciwy chłop - niech mu Bóg zapłaci! Godzina jest czwarta w nocy, ale że ciągle spać nie mogę, więc siadam do pisania, bo nie mam co z sobą robić. Gadaliśmy ze Śniatyńskim do trzeciej, kłóciliśmy się, rozprawiali. Teraz on przewraca się na drugi bok w sąsiednim pokoju. Nie od razu udało mi się go namówić. Powtarzał mi ciągle: Mój kochany, jakim prawem ja, obcy człowiek, mam wtrącać się w wasze stosunki rodzinne, jeszcze w sprawie tak drażliwej? Panna Aniela może mi zamknąć usta jednym pytaniem: Co panu do tego? Przysięgałem mu, że Anielka tego nie powie, tak zupełnie, jakbym miał na to podpis. Przyznawałem słuszność jego uwagom, ale mówiłem, że są położenia, w których się nawet z takimi względami nie powinno liczyć. Trafił mu do przekonania ten mój argument, że tu nie chodzi o mnie, tylko o Anielkę, ale w ogóle, jeśli się podjął mówić z nią, to dlatego, że mu żal mnie. Zmizerniałem okrutnie przez te parę dni; sam mi to powiedział, i widziałem, że go to wzruszyło. Przy tym nie cierpi Kromickiego, bo to są dwa typy zupełnie różne. Śniatyński utrzymuje, że spekulacje pieniężne równają się wygarnianiu pieniędzy z cudzych kieszeni do swojej. On różne rzeczy ma Kromickiemu za złe i powiedział o nim tak: Gdyby miał jakiś wyższy i uczciwszy cel robiąc pieniądze, to bym mu wybaczył, ale on je robi dlatego tylko, ażeby je mieć! Małżeństwo Anielki oburza go bez mała jak i mnie - i jest tego zdania, że Anielka gotuje sobie nieszczęście. Na moje prośby wyjeżdża Śniatyński zaraz jutro rannym pociągiem.
Pojutrze oboje z żoną będą w Płoszowie i jeśli nie będzie można rozmówić się swobodnie z Anielką, to zabiorą ją na parę godzin do siebie. Ma przedstawić Anielce moją mękę, powiedzieć jej, że całe życie moje jest w jej ręku. On to potrafi. Przemówi do niej z powagą, słodyczą i rozumnie; przekona ją, że kobieta, choćby z najbardziej zranionym sercem, nie ma prawa oddawać ręki człowiekowi, którego nie kocha; że postępując tak, postępuje nierzetelnie i nieuczciwie; że również nie ma słuszności odpychać człowieka kochanego i łamać jego życia dlatego, że ten w uniesieniu zazdrości uczynił coś, czego żałuje z całej duszy.
Na zakończenie powiedział mi Śniatyński tak:
- Zrobię to wszystko pod jednym warunkiem: oto jeśli mi dasz słowo honoru, że w razie niepomyślnym nie wpadniesz do Płoszowa i nie narobisz awantur, które twoja ciotka, pani Celina i panna Aniela mogłyby przypłacić zdrowiem. Możesz do panny Anieli pisać, jeśli chcesz - ale osobiście nie przyjedziesz, chyba że otrzymasz jej upoważnienie.
Za kogo on mnie ma? Przyrzekłem, choć mnie to zaraz zaniepokoiło. Ale liczę na serce Anielki i na wymowę Śniatyńskiego. Ach! jak on umie mówić! Nie robił mi niby wielkiej nadziei, widzę jednak doskonale, że sam ją ma. W ostatnim razie obiecuje sobie wymóc na Anielce przynajmniej to, żeby termin ślubu odłożyła na pół roku. W takim razie zwycięstwo, bo Kromicki sam się pewnie cofnie. Popamiętam dzień dzisiejszy długo! Śniatyński, gdy widzi prawdziwy ból, jest delikatny jak kobieta i oszczędzał moją miłość własną. To jednak dużo kosztuje przyznać się do swych szaleństw, win, słabych stron i złożyć swoje losy w cudze ręce, zamiast samemu się z nimi borykać. Ale co mi to wszystko, gdy chodzi o Anielkę?