Henryk Sienkiewicz
"Bez dogmatu"
26 CZERWCA.
Wracam jeszcze do ostatnich chwil naszego pobytu w Warszawie. Te wspomnienia zanadto wycisnęły się na moim mózgu, bym mógł o nich zamilczeć. Miałem dziwne wrażenie na drugi dzień po przyjeździe Kromickiego. Oto zdawało mi się, że już nie kocham Anielki - ale że swoją drogą nie mogę bez niej żyć. Pierwszy raz doznawałem takiego stanu, który nazwałbym rozłamaniem psychicznym. Dawniej, gdy cały ten proces uczucia odbywał się we mnie prawidłowiej, mówiłem sobie: "Kocham ją, więc jej pragnę" - z równą logiką, jak Kartezjusz mówi: "Myślę, więc jestem." Teraz zmieniło się to na: "Nie kocham, ale pragnę" - i obie te części istniały we mnie, jakby wypisane na dwóch oddzielnych odłamach kamienia. Obie mnie gniotły niewypowiedzianie. Nieprędko zrozumiałem, że owo nie kocham - jest złudzeniem. Kocham jak i dawniej, tylko w sposób tak bolesny, tak gorzki, tak zatruty, że ta miłość nie ma już nic wspólnego ze szczęściem.
Czasem myślę, że gdybym nawet teraz usłyszał wyznanie Anielki, gdybym ją rozwiódł, gdyby ona owdowiała i została moją, nie byłbym już szczęśliwy. Kupiłbym taką godzinę za cenę życia, ale doprawdy nie wiem, czy potrafiłbym ją przerobić na istotne szczęście. Kto wie, czy te nerwy, którymi się odczuwa szczęście, nie zostały we mnie sparaliżowane. To się może zdarzyć. Rzeczywiście, na co mi takie istnienie?
W wigilię wyjazdu byłem w składzie broni. Co za szczególniejszy człowiek sprzedawał mi rewolwer! Gdyby nie był puszkarzem, mógłby zostać profesorem psychologii. Wszedłszy do sklepu, powiedziałem mu z góry, że mi jest wszystko jedno, czy to będzie system Colta, czy Smitha, byle sztuka była dobra i posiadała odpowiednio duży kaliber. Stary człowiek wybrał mi broń, na którą zgodziłem się natychmiast, następnie spytał:
- Zapewne będą panu potrzebne i ładunki?
- Właśnie chciałem o nie prosić.
Puszkarz począł na mnie patrzeć uważnie.
- Czy mam dodać pokrowiec na rewolwer?
- Naturalnie. Proszę i o pokrowiec.
- To dobrze - odpowiedział - w takim razie dostanie pan ładunki tego samego numeru co rewolwer.
Teraz ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem, on zaś mówił dalej:
- Ja, panie dobrodzieju, mam czterdzieści lat praktyki w moim zawodzie i nauczyłem się niejednego. Często kupowali u mnie broń ludzie, którzy potem strzelali sobie we łby. I co pan powiesz? Nie zdarzyło się, żeby taki człowiek kupił pokrowiec. Zawsze było tak. Przychodzi i powiada: "Proszę o rewolwer." "A z pokrowcem?" "Nie, niepotrzebny." To jest osobliwsza rzecz, bo przecie człowiek, który sobie chce w łeb strzelić, nie potrzebuje rubla oszczędzać. Ale taka już natura ludzka... Każdy, widać, sobie mówi: Na diabła mi futerał! Ale właśnie dlatego, jak kto przychodzi po rewolwer, zaraz wiem, czy sobie chce w łeb strzelić czy nie.
- Pan mi powiadasz bardzo ciekawe rzeczy - odpowiedziałem.
Istotnie wydało mi się to niezmiernie charakterystycznym.
Puszkarz zaś mówił dalej:
- Jakem to pomiarkował, tak wymyśliłem taki sposób: kto bierze rewolwer bez futerału, to ja się niby mylę i daje mu ładunki o jeden numer za duże. Strzelić sobie w łeb, to przecież niemała rzecz. Trzeba na to diablo wziąć się w kupę i zebrać odwagę. Myślę, że niejednego zimny pot obleje... Nareszcie zdobył się człowiek na postanowienie i dalej do rewolweru. A tu ładunki nie lezą... Choć głową o mur bij - trzeba odłożyć do jutra... A co pan myśli: że to łatwo drugi raz się na to zdobyć? Niejeden, co byłby sobie na razie w łeb strzelił, jak już śmierci zajrzał w oczy, nazajutrz tego nie zrobi. Byli tacy, co przychodzili na drugi dzień i kupowali futerał... A mnie się tylko śmiać chciało. "Masz futerał i żyj zdrów!"
Zapisuję tę rozmowę, bo mnie teraz rzeczy tyczące samobójstwa mocno obchodzą, a słowa starego puszkarza wydały mi się dokumentem ludzkim do tej sprawy.