Henryk Sienkiewicz

"Bez dogmatu"

27 CZERWCA.

Czasem przypominam sobie, że Anielka mnie kochała, że mogłem się z nią ożenić i mieć życie ogromnie jasne, ogromnie szczęśliwe - że wszystko to zależało ode mnie i żem wszystko to zmarnował li tylko przez nieudolność życiową. A wówczas zadaję sobie pytanie: czy nie mam początków pomieszania zmysłów? - i czy istotnie mogłem mieć Anielkę na zawsze? Ale przecie pamiętam doskonale cały przebieg wypadków od chwili poznania się naszego aż do dziś. I powiedzieć, że ta kobieta byłaby moją i tak wierną mnie, jak jest tamtemu, i stokroć jeszcze wierniejszą, bo mnie by kochała całą duszą! Wrodzona nieudolność - tak jest! Ale choćby mnie to całkiem usprawiedliwiało we własnych oczach - co mi z tego, kiedy nie znajduję w tym żadnej pociechy? Trochę ulgi przynosi mi jedynie myśl, że tak potomkowie rodów przeżytych, jak i najbujniejszych skończą na tym, że ich zasypią ziemią... To mi zmniejsza różnicę między mną a tak zwanymi dzielnymi ludźmi. Całym nieszczęściem istot podobnych do mnie jest ich wyłączność. Jak głupie pojęcie mają w ogóle nie tylko romansopisarze, ale psychologowie fachowi i nawet fizjologowie, o rodach przeżytych! Wyobrażają sobie zawsze, że wewnętrznej nieudolności życiowej odpowiada stale nikłość fizyczna, mały wzrost, słabe muskuły, anemiczny mózg i licha inteligencja. Może tak czasem bywa, ale czynić z tego ogólną zasadę - to błąd i pedantyczne powtarzanie jednego w kółko. Potomkowie rodów przeżytych odznaczają się nie brakiem sił żywotnych, ale brakiem harmonii między nimi. Ja sam jestem fizycznie tęgim człowiekiem i nie byłem nigdy głupcem - a znałem ludzi mojej sfery zbudowanych jak antyki greckie, uzdolnionych, bystrych, którzy jednak nie umieli żyć i źle skończyli, właśnie z braku równowagi między aż zbyt zresztą bujnymi siłami żywotnymi. Są one w nas jakby źle uorganizowane społeczeństwo, w którym nie wiadomo, gdzie zaczynają się prawa jednych, a kończą drugich. Stoimy nierządem, a wiadomo powszechnie, że nierządem stać nie można. Każda z tych sił działa i ciągnie tylko w swoją stronę, często przeciąga wszystkie inne - i stąd rodzą się tragiczne wyłączności. Ja właśnie jestem teraz chory na taką wyłączność, dzięki której poza Anielką nic mnie nie obchodzi, nic mnie nie zajmuje, o nic nie mogę życia zaczepić. Ale ludzie nie rozumieją, że taki brak harmonii, że taka anarchia sił żywotnych jest chorobą cięższą niż fizyczna i moralna anemia. Oto rozwiązanie zagadki. Dawniej życie i stosunki społeczne przynosiły nam ratunek, bo żądały od nas czynów i poniekąd zmuszały nas do nich. Dziś, gdy usunęliśmy się od życia i gdy zatruwa nas filozofowanie i zwątpienie, choroba nasza zaostrza się jeszcze bardziej w tak niehigienicznych warunkach. Doszliśmy wreszcie do tego, że zdolni jesteśmy nie do czynów, ale tylko do wyskoków, skutkiem czego właśnie najzdolniejsi i najbogaciej uposażeni spośród nas kończą zawsze na jakimś szaleństwie. Ze wszystkiego, z czego się składa życie, pozostała nam naprawdę tylko kobieta - i jedno z dwojga - albo rozpraszamy się wydając po groszu kapitał życiowy na rozpustę, albo też, uczepiwszy się za jakąś miłość, jak za gałąź rosnącą nad otchłanią, wisimy w powietrzu, tym bardziej narażeni na skręcenie karku, że najczęściej wybieramy miłość nieprawą, noszącą w istocie swej zarody tragedii. Ja wiem, że uczucie moje dla Anielki musi się źle skończyć - i wiedząc o tym, nie próbuję już nawet bronić się od niego, bo zresztą obrona byłaby także zgubą.

[powrót] [28 czerwca]