Henryk Sienkiewicz
"Wiry" tom 2
ROZDZIAŁ XIII
List panny Anney odznaczał się nadzwyczajną prostotą. Na początku mówiła o tym, że z chwilą, gdy Krzycki poprosił o jej rękę, musiała odkryć mu swoje pierwsze nazwisko, dalszy zaś ciąg zawierał dokładną, ale również po prostu skreśloną historię jej samej i jej rodziny, od czasu wyjazdu z Rzęślewa. Smutny ten przebieg zdarzeń opowiadała w następujących słowach:
"Ojciec mój pochodził z Galicji i miał w Ameryce krewnych, o których zasłyszał, że dorobili się majątku. Dowiedziawszy się o tym, postanowił przesiedlić się także i szukać szczęścia za oceanem. Opuściliśmy Rzęślewo wówczas, gdy pan był w Warszawie. Umiałam już pisać, gdyż nauczono mnie tego we dworze - i byłabym o naszym wyjeździe panu doniosła, gdybym wiedziała pański adres. Wyjechaliśmy, nic nikomu nie mówiąc, na Hamburg i tam stało się to, co często przytrafia się chłopom emigrantom. Agent oszukał nas, okradł z pieniędzy i wsadził nas na statek, który szedł nie do Ameryki, ale do Anglii. Wyrzuceni na bruk w Londynie, wkrótce popadliśmy w nędzę. Na wyjazd do Ameryki nie było już środków. Matka moja umarła w szpitalu na tyfus, ojciec z rozpaczy i nostalgii zapadł ciężko na zdrowiu. W tych warunkach znalazł nas i dał nam pracę pan Anney, jeden z najlepszych i najszlachetniejszych ludzi w świecie, opiekun i przyjaciel Polaków. Ale pomoc okazała się spóźniona i ojciec mój zmarł w ciągu roku. Ja zostałam w fabryce i pracowałam w niej aż do wypadku, który zmienił zupełnie moje położenie. Państwo Anney mieli jedynaczkę córkę, którą kochali nad wszystko w świecie i otaczali ją tym większą troskliwością, że groziła jej choroba piersiowa. Otóż zdarzyło się, że przy zwiedzaniu fabryki, panna Anney o mało nie została porwana przez tryby maszyny. Pospieszyłam jej na ratunek trochę z narażeniem własnego życia i odtąd wdzięczność państwa Anney dla mnie nie miała granic. Zabrali mnie z fabryki do siebie i w ten sposób stałam się towarzyszką, a następnie serdeczną przyjaciółką ich córki. Polak, emigrant z sześćdziesiątego trzeciego roku, przyjaciel pana Anney i człowiek bardzo wykształcony, uczył nas obie, a mnie osobno uczył po polsku. Starałam się korzystać, ile w mojej mocy, z tych lekcji i po dwóch latach potrafiłam trochę się zbliżyć do poziomu umysłowego mojej przyjaciółki i mego otoczenia. Ale Agnes (tak było na imię pannie Anney) poczęła zapadać na zdrowiu. Wówczas pan Anney sprzedał fabrykę i przenieśliśmy się wszyscy, bo i nasz nauczyciel razem z nami, do Włoch. Tam upłynęło nam około trzech lat na poszukiwaniu najlepszego klimatu dla naszej drogiej chorej. Wszystkie starania nie przydały się jednak na nic i Bóg zabrał do siebie swego anioła. Po śmierci Agnes państwo Anney, przez pamięć na to, że kochałam z całej duszy naszą zmarłą, przyjęli mnie za własne dziecko i dali mi nie tylko nazwisko, ale chcąc oszukać swą rozpacz, ból i żal - nawet i imię nieboszczki. Wszelako żal nie dał się oszukać i choć starałam się całym sercem, być dla nich jakąś pociechą w życiu, w ciągu dwóch lat poszli oboje za swym największym ukochaniem...
I oto koniec mej historii. A potem przyszły te zdarzenia, które znów zbliżyły mnie do pana, więc chcę usprawiedliwić moje postępowanie w pańskich oczach. Mam prawo do nazwiska, które noszę, i życie moje od czasu wyjazdu z Rzęślewa było czyste. Sumienie wyrzuca mi tylko jeden nowy błąd. Oto nie przyznałam się państwu Anney, że byłam już niegodną ich opieki. Ale na wyznanie zabrakło mi siły. Zanadto kochałam moją Agnes i bałam się, że mnie z nią rozłączą. Później nie chciałam dorzucać jeszcze czegoś nowego do ich bólu. Nie miałam siły. Czasem też myślę, że teraz, gdy patrzą na mnie z nieba i wiedzą już wszystko, przebaczają mi zachowanie tej tajemnicy. Poza tym, raz jeszcze powtarzam i przysięgam, że życie moje było czyste. Ale we wspomnieniach mam tylko trumny i trumny, a z czasów rzęślewskich została mi tylko pamięć o panu. Nie mogłam zapomnieć ni mego grzechu, ni szczęścia. Nieraz, jeszcze za życia mojej przybranej siostry, patrząc w czyste jej oczy walczyłam ze zgryzotą, a zarazem płakałam z tęsknoty. Potem, zostawszy sama na świecie, nie miałam o co serca zaczepić i poczęłam tęsknić jeszcze bardziej. Gdy po śmierci państwa Anney poznałam w Brukseli Zosię Otocką i zaprzyjaźniłam się z nią, dowiedziałam się wypadkiem, z rozmowy, że ona jest krewną pana. Wówczas opowiedziałam jej całe moje życie nie ukrywając niczego, a ona nie tylko nie odsunęła się ode mnie, ale pokochała mnie jeszcze bardziej. Ośmielona jej dobrocią wyznałam jej moją tęsknotę za wspomnieniami i za Rzęślewem. Może to moja nowa wina, że zwierzyłam się także Zosi z mej nieprzepartej chęci zobaczenia jeszcze raz w życiu Jastrzębia, Rzęślewa i (dlaczego nie mam powiedzieć całej prawdy) - i pana. Wtedy Zosia mówiła mi: «Ja cię rozumiem, jedź ze mną do Jastrzębia, jako panna Anney, gdyż nie możesz inaczej. Nikt cię nie pozna, a ty porachujesz się z własnym sercem. Może rzeczywistość zgasi tęczę wspomnień. Jeśli się uspokoisz na zawsze, to tym lepiej dla ciebie, jeśli on cię pokocha, to tym gorzej dla niego; jeśli dawne echa zbudzą się w waszych sercach, to widać takiej przeznaczenie». Tak doradzała Zosia i dlatego, gdy matka pana, zaprosiła ją i Marynię, znalazłam się i ja w Jastrzębiu. Ale nie chcę uchodzić za lepszą, niż jestem. Wyznaję, że jadąc miałam ciągle na myśli słowa Zosi: «jeśli on cię pokocha, to tym gorzej dla niego» - i chciałam, żeby tak się stało. Byłam pewna, że pan zupełnie o mnie zapomniał i myślałam, że gdyby pan mnie teraz pokochał bez wzajemności, to byłaby to jakaś słuszna za to zapomnienie kara i jakiś tryumf dla mnie i - jeśli nie taka zemsta kobieca, o jakiej mówią książki, to przynajmniej wielka ulga dla mojej miłości własnej. Ale stało się inaczej, bo zapomniałam wziąć tego w rachubę, że mam serce nie z zagranicznej książki, ale ze wsi polskiej - proste i wierne. Gdy zobaczyłam Rzęślewo, Jastrząb i pana, chciało mi się tylko płakać i płakać, tak jak płakałam na pogrzebie pana Żarnowskiego - i odnalazła się we mnie ta Hanka, która przed laty kochała pana pierwszą dziecinną miłością, a potem takim uczuciem nie kochała nikogo. Pan wie, co się stało dalej. Jeśli pan nie wróci, ja tego panu za złe nie wezmę, ale i pan niech urazy do mnie nie chowa. Ja także przeszłam tylko obok szczęścia..."
Podpis był "Hanka". Krzyckiemu, gdy czytał list, trzęsła się od czasu do czasu broda i ćmiły oczy. Począł powtarzać podpis listu: «Hanka, Hanka». - Zerwał się i jął chodzić wielkimi krokami po pokoju. Myśli kłębiły mu się w głowie jak chmury po niebie, zbiegały się i rozbiegały, na wszystkie strony jak spłoszony tabun. Przeczytał list po raz drugi i trzeci, i pod jego wpływem poczęły mu się przesuwać przed oczyma obrazy przeszłości tak wyraziście, jakby to wszystko, co niegdyś zaszło, było wczoraj. Przypomniał sobie te jasne księżycowe noce, w czasie których wykradał się do młyna, i tę pachnącą sianem dziewczynę wiejską, która na pytanie, czy go kocha, szeptała w odpowiedzi "juści" - ale zarzucała mu swe jeszcze na wpół dziecinne ramiona na szyję lub tuliła go do piersi z taką siłą, że żadna miłość nie mogła się zdobyć na szczersze wyznanie. Przypomniał sobie, że jednak kochał ją wówczas i że gdy mu jej zabrakło, tęsknił po niej, a nawet wypytywał ludzi o rodzinę kowalową z Rzęślewa - ale z daleka i małodusznie, gdyż obawa zamykała mu usta.
Potem zatarła się ta dziewczyna w jego pamięci tak dokładnie, że zatarły się nawet te lekkie wyrzuty, które sobie z powodu niej czynił. Nie zostało nic. Było mu dobrze na świecie i szukał nowych wrażeń, podczas gdy ją porwał życiowy wicher i rzucił jak marny liść na obcą ziemię, na której znosiła po prostu głód. A jednak ani wówczas, ani później, gdy przygarnęli ją dobrzy ludzie, nie zapomniała o nim - i nie przestała za nim tęsknić. Krzycki nie był głębokim znawcą dusz ludzkich, odczuł wszelako, że to, co dla niego było prostą przygodą miłosną, płytką rozkoszą zmysłów, chwilowym wrażeniem, tak rozwiewnym jak zapach kwiatów, dla niej stało się nowym życiem, oddaniem całego jestestwa i całej duszy, zbyt czystej i zbyt szlachetnej, by mogła na nowych drogach szukać nowego szczęścia. I oto zrozumiał teraz, dlaczego ta dzisiejsza, pożądana panna Anney, świetna, otoczona dostatkiem i budząca podziw napisała mu, że ma serce nie z zagranicznej książki, ale ze wsi polskiej - proste i wierne. Zrozumiał również, dlaczego list był podpisany "Hanka". Naraz upadły też niepowrotnie wszystkie jego podejrzenia i słowa jej: "życie moje od czasu wyjazdu z Rzęślewa było czyste" - wzruszyły go do tego stopnia, że począł sobie wymyślać za to, iż przez chwilę mógł sądzić o niej inaczej. Naraz wydał się sobie małym, marnym i niegodnym tej szlachetnej i wysokiej duszy. Ale przez głowę i serce przeszło mu w tych ostatnich chwilach tyle myśli, wrażeń i uczuć, że nie był pewien, czy i to ostatnie poczucie własnej winy i własnej marności będzie trwałe. Jednakże ogarniała go coraz większa tkliwość i zacierała się coraz bardziej ta różnica między Hanką a panną Anney, która mu była tak dokuczliwą w pierwszej chwili. Teraz przeciwnie: na wspomnienie, że tamta prosta dziewczyna i ta urocza dzisiejsza panna są jedną i tą samą kobietą, przejmował go jakiś dreszcz podobny do dreszczu rozkoszy. Pamięć, że tamtą niegdyś posiadał, poczęła budzić w nim jakby głód i jakby nową namiętność do tej dzisiejszej, a myśl o jej ponętach potęgowała jeszcze grę jego młodej krwi. Ale starał się potłumić w sobie te wrażenia i myśleć o sprawie poważnie i z całą świadomością odpowiedzialności, jaka nad nim zaciążyła. Przede wszystkim zadał sobie pytanie, co powinien uczynić człowiek honoru, który uwiódł, a potem skrzywdził zakochaną w nim dziewczynę, prawie dziecko, a potem, po kilku latach, spotkał ją pod zmienionym nazwiskiem i pokochał? I odpowiedź była jedna: że choćby nawet nie pokochał, to jeśli jej miłość przetrwała, powinien przyjąć na siebie wszelkie następstwa swych czynów. Gdyby pozostała prostaczką, która nie mogłaby go nigdy zrozumieć, lub gdyby była zeszła z uczciwej drogi, to i w takim razie dla drażliwego sumienia przyczyna nie byłaby dostateczną do umycia rąk i wycofania się ze sprawy, a cóż dopiero, skoro ta dziewczyna wyrównała dzielącą ich przepaść umysłową i towarzyską, przy tym zaś uszlachetniła swą własną duszę, a nie przestała go kochać. "Tak jest! Naplułbym sobie sam w oczy - mówił Krzycki (nie myśląc w tej chwili o tym, że w praktyce podobna czynność byłaby trochę trudną do wykonania) - gdybym się wahał dłużej. Jedno jest do zrobienia i to jedno zrobię natychmiast". Uczyniwszy to postanowienie odetchnął głęboko, jak człowiek, któremu spadł z serca wielki ciężar - i o ile pierwej malał w swych własnych oczach, o tyle począł teraz znów wyrastać. Nie zadał sobie jednak pytania, co by było, gdyby panna Anney nie miała takich cudnych, patrzących niebieską smugą oczu ani takiej twarzy, której barwa przypominała płatki białej róży, ani tych wszystkich ponęt, za którymi zwracały się jego oczy i łudził sam siebie, że zmysły nie grają w jego postanowieniach żadnej roli i że postępuje jak rycerz bez nagany. Mówił sobie, że wielu z jego znajomych nie zdobyło się na podobne postanowienie: był rad z siebie, że zaś przyszło mu ono łatwo tylko dlatego, że rwało się ku niemu jego serce, to uważał, nie za obniżenie wartości samego czynu, ale za swoje szczęście. Przewidywał jednak, że mu przyjdzie jeszcze mieć do czynienia i z matką, i z tak zwaną opinią towarzyską, której nie chodzi o zasady, tylko o plotki i która szuka przede wszystkim pokarmu dla własnej głupowatej złośliwości. Ale spodziewał się matkę przejednać, co zaś do złośliwców, uśmiechających się ironicznie z lada powodu, tym jego rozdęte na samą myśl o tym nozdrza i zaciśnięte zęby nie zapowiadały nic dobrego. Lecz te przewidywane rycerskie wystąpienia to była przyszłość, a tymczasem porywcza natura popychała go do natychmiastowego czynu. Postanowił iść zaraz do matki i ostatecznie się z nią rozmówić, spojrzawszy jednak na zegarek, przekonał się, że była blisko trzecia w nocy. Wobec tego, rzecz była niepodobna. Nie czując wszelako najmniejszej potrzeby snu, a pragnąc koniecznie coś zacząć siadł do pisania listów. Przede wszystkim zamknął do koperty list panny Anney, ponieważ chciał przesłać go matce przed ostateczną z nią rozmową, następnie zabrał się do pisania do panny Anney, ale wkrótce przerwał je, przyszło mu bowiem do głowy, że skoro dał słowo, iż przez tydzień będzie milczał, to nie ma prawa tego czynić. Natomiast, po krótkim namyśle, skreślił parę słów do pani Otockiej, z prośbą, by mu pozwoliła przyjść do siebie w dniu jutrzejszym.
Wreszcie, gdy brzask począł zaglądać do pokoju i mieszać się ze światłem lamp, pomyślał o spoczynku, ale chociaż czuł ogromne znużenie, nie mógł zasnąć i w myśli rozmawiał z matką i panną Anney, aż do wschodu słońca. Zasnął głębiej dopiero wówczas, gdy w hotelu poczynał się już ruch poranny i zbudził się późno. Ubrawszy się, zadzwonił na służącego i polecił mu odnieść list panny Anney do matki, ale w ostatniej chwili namyślił się inaczej i postanowił sam go odnieść. Lecz w pokojach zajmowanych przez panią Krzycką zastał tylko młodsze rodzeństwo i guwernantkę Francuzkę, która oświadczyła mu, że madame wyszła od rana do kościoła.