Henryk Sienkiewicz

"Wiry" tom 2

ROZDZIAŁ XXIV

Pani Krzycka, Otocka i Hanka, a z nimi Groński, Władysław i doktór Szremski otaczali łóżko, na którym leżała po operacji i wyjęciu kuli Marynia. Drugi doktór, chirurg, i jego pomocnik siedzieli opodal, czekając na rozbudzenie się chorej. W pokoju napełnionym zapachem jodoformu panowała głęboka cisza.
Marynia rozbudziła się poprzednio zaraz po ukończeniu operacji, lecz odurzona jeszcze chloroformem i osłabiona utratą krwi, zasnęła niebawem ponownie. Śliczna jej głowa leżała nieruchomie na poduszce, oczy miała zamknięte, a twarz tak woskową i przeźroczystą, jakby była już martwa. W pani Otockiej i w Grońskim, który dopiero obecnie zmierzył w sobie ogrom miłości dla tego dziecka, skowyczała rozpacz tym cichym, strasznym skowytem, który rwie, szarpie i rozdziera piersi, a boi się wydostać na zewnątrz. Oboje spoglądali raz po raz z przerażeniem na doktora Szremskiego, który od czasu do czasu badał puls Maryni, ale widocznie, sam niepewny, czy ten sen nie będzie ostatnim, kiwał tylko głową szepcząc, że puls bije jeszcze, i przykładał palec do ust na znak milczenia.
Wszelako obawy były na razie płonne, gdyż po upływie godziny brwi Maryni poczęły się podnosić, drgać, a po chwili otworzyła oczy. Wzrok jej był z początku tępy i nieprzytomny. Z wolna jednak ustępowało odurzenie, a wracała świadomość, zarówno tego wszystkiego, co zaszło, jak i chwili obecnej. Na twarzy jej pojawił się wyraz zdumienia i takiego rozżalenia, jakie odczuwa dziecko, ukarano okrutnie a niesłusznie. Wreszcie zaćmiły się jej źrenice i dwie łzy spłynęły po policzkach.
- Za co?... za co?... - wyszeptała bladymi ustami.
Pani Otocka siadła przy niej i położyła dłoń na jej ręku. Grońskiego chwyciła chęć rzucić się na ziemię i bić głową o podłogę, a chora pytała dalej zdziwionym i żałosnym szeptem:
- Za co?... za co?...
Bóg jeden mógł odpowiedzieć na to pytanie. Ale tymczasem zbliżył się doktór i rzekł:
- Niech pani nic nie mówi: to szkodzi.
Więc umilkła, ale wyraz rozżalenia nie schodził jej z twarzy i łzy płynęły dalej.
Siostra poczęła jej je ocierać powtarzając przy tym stłumionym głosem:
- Maryniu, Maryniu, uspokój się... ty będziesz zdrowa... nie jesteś niebezpiecznie ranna... nie, nie! doktór zaręcza...
Marynia podniosła na nią oczy, jakby chcąc odgadnąć, czy mówi prawdę. Zdawało się jednak, że słucha słów siostry z pewną otuchą.
Potem rzekła:
- Duszno...
Szremski otworzył w pokoju okna. Na dworze był wieczór pogodny i gwiaździsty. Fala świeżego powietrza wniosła zapach akacji.
Chora leżała przez jakiś czas spokojnie, lecz nagle poczęła znów szukać kogoś oczyma i zapytała:
- Jest pan Groński?
- Jestem kochanie, jestem...
- Pan... mnie... nie da? Prawda?
Grońskiemu wydało się w tej chwili, że otacza go głęboka noc i że wśród nieprzebitej ciemności odpowiada jakimś cudzym głosem:
- Nie, nie!
A ona mówiła z przestrachem, w coraz bardziej blednącej twarzy:
- Ja nie chcę umrzeć... ja się boję...
I znów z oczu poczęły jej kapać łzy - łzy bezradne, łzy skrzywdzonego dziecka.
Wejście księdza przerwało straszną chwilę. Był to ten sam stary kanonik, krewny Krzyckich i Zbyłtowskich, który poprzednio spowiadał panią Krzycką. Zbliżywszy się siadł przy łóżku Maryni i pochylił się do niej z dobrym i pełnym otuchy uśmiechem:
- Jak się masz, dziecko kochane? - rzekł. - Ach, niegodziwcy!... Ale Pan Bóg od nich mocniejszy i wszystko będzie dobrze. Przyszedłem zapytać się tylko o twoje zdrowie. Chwała Bogu, że kula już wyjęta, teraz tylko trzeba cierpliwości, a ty będziesz cierpliwa, prawda?
Marynia mrugnęła oczyma na znak, że tak.
Staruszek zaś mówił dalej, rzeźwiejszym i jakby rozweselonym głosem:
- A co! wiedziałem, że będziesz. Teraz powiem ci, że jest coś, co często pomaga lepiej od wszelkich lekarstw i opatrunków. A wiesz co? - sakramenta! Ho! ile razy to ja w życiu widziałem, że ludziom, którzy byli o włos od śmierci, po spowiedzi, komunii i namaszczeniu robiło się zaraz lepiej, a potem przychodzili całkiem do zdrowia. Tobie, mój gołąbku, do śmierci zapewne daleko, ale skoro to chrześcijański obowiązek, który i duszy, i ciału pomaga, to trzeba go spełnić. Dobrze dziecko?...
Marynia znów zmrużyła oczy na znak zgody.
Obecni wyszli z pokoju i wrócili dopiero na odgłos dzwonka, by być świadkami komunii. Chora po przyjęciu jej leżała czas jakiś z przymkniętymi powiekami i cichą jasnością w twarzy; po czym nadeszła chwila ostatniego namaszczenia.
W pokoju zgromadziła się, prócz obecnych poprzednio, cała służba domowa i wszyscy, tłumiąc łkanie, słuchali zwykłej przed obrzędem modlitwy:
"Panie Jezu Chryste, któryś rzekł przez swego apostoła, świętego Jakuba: «Choruje kto między wami? - niech wwiedzie kapłany kościelne, niech się modlą za nim, pomazując go olejem w imię pańskie». Błagamy Cię, Panie Boże, Odkupicielu nasz, łaską Twego Ducha Świętego zlituj się nad tym chorym; uzdrów jego rany, odpuść grzechy i oddal od niego wszystkie boleści duszy i ciała, a w miłosierdziu Twoim zupełne mu zdrowie przywróć, aby łaską Twą wrócony do życia, mógł znów oddawać się dobrym uczynkom - o Ty, który będąc Bogiem, żyjesz i królujesz z Ojcem i Duchem Świętym, przez wszystkie wieki wieków - amen!"

Ksiądz zdawał się spieszyć. Prędko wziął naczynie stojące między dwoma świecami pod krucyfiksem i zbliżywszy się do chorej, wyszeptał drugą, wskazaną rytuałem, krótką modlitwę a jednocześnie począł kłaść święte oleje. Więc, dotknął naprzód powiek dziewczyny, mówiąc: "przez to święte namaszczenie i swoje najsłodsze miłosierdzie, nich ci Bóg odpuści wszystkie grzechy, które popełniłaś zmysłem widzenia" - potem namaścił jej uszy, by zgładzić grzechy, które mogła popełnić słuchem, potem usta, potem podobne do dwóch białych lilii, ręce, które dziś właśnie miały grać dla biednych; a potem błogosławił ją całą od stóp do głów - już z wszelkiej zmazy oczyszczoną i już naprawdę tak anielską i niepokalaną, jak lilia polna...

Upłynęło pół godziny. Obecnym zdało się, że chorą ogarnia znów sen. Ale ona otworzyła niespodzianie szeroko oczy i zawołała mocniejszym, jakby radosnym głosem:
- Ile chleba!... ile chleba!...
I zgasła cicho.

* * *

Głęboką już nocą, jakiś młody człowiek przyszedł pod bramę i zapytał odźwiernego, czy panienka żyje jeszcze, a usłyszawszy, że zmarła, odszedł w milczeniu.
W godzinę zaś później, na strychu jednego z domów na Powiślu, buchnął strzał z browninga i napełnił przerażeniem zbudzonych nagle ze snu mieszkańców. Ludzie z sąsiednich izb zbiegli się na miejsce wypadku. Odbito zamknięte drzwi pokoju, lecz wszelka pomoc okazała się daremną. Na łóżku leżał z przestrzeloną piersią trup studenta.
Posępna i tragiczna dusza uleciała już w ciemność.

[powrót] [rozdz.XXV]